Rozdział 14. Ulubione miejsce.

537 22 1
                                    

 Szukanie osoby odpowiedzialnej za podsyłanie nam róż z liścikami było najtrudniejszym zadaniem, z jakim kiedykolwiek dane mi było się mierzyć. Całe dnie spędzałem na analizowaniu cytatów, które zostały dopisywane do roślin. Żaden jednak nie miał ze sobą szczególnego powiązania. To sprawiało, że jeszcze bardziej pogrążałem się w wewnętrznej rozpaczy. Próbowałem działać, robić cokolwiek, co przyniosłoby choć nikłe efekty. Nic z tego. Nie mogłem wpaść na jakiś konkretny trop, chociaż chodziłem po szkole i wypytywałem różne osoby o różne rzeczy. A lista przysług, jakie musiałem spełnić za uzyskanie jakiś zupełnie nieważnych informacji, rosła z każdym dniem. I wydawało się, nie miałem nic – oprócz zagadkowego wątku przyjaźni Evans z Rosalind. A Emilie z kolei nie wydawała się na skorą do rozmów na tematy nie związane ze szkołą i samorządem, mimo, że coraz częściej chodziłem za nią krok w krok w akademii.

Jedyne co tym uzyskałem, to jej wkurwienie i przewracanie oczami.

Takim sposobem czas szybko płynął i zanim się zorientowałem, nadeszła wiosna. Zaskoczyło mnie to. Wszystko zaczynało się powoli budzić do życie, a zimowe sprawunki bardzo powoli odchodziły w niepamięć. Uroczy klimat tej pory roku napawał mnie nadzieją, że i mnie spotkają naprawdę słodkie doznania. Po tym wszystkim, co działo się w ciągu ostatnich miesięcy, chciałem odpocząć. Naprawdę zaznać odpoczynku.

- Asher? Asher, słuchasz mnie? Halo?

Zniecierpliwiony głos wybudził mnie z zamyślenia. Przeniosłem wzrok na dziewczynę, siedzącą obok mnie. Sztyletowała mnie spojrzeniem, z założonymi rękami na piersi. Jej włosy jak zawsze okalały jej piękną twarz i spływały kaskadą po jej smukłych ramionach. Była ubrana w szkolny mundurek, który – jak się dziwiłem każdego dnia – jedynie dodawał dziewczynie atrakcyjności. Zresztą, co jej tego nie dodawało?

Najprawdopodobniej nawet gdyby ubrała na siebie worek na śmieci, stwierdziłbym, że wygląda perfekcyjnie.

- Och, tak. Przepraszam – mruknąłem, drapiąc się po karku niezręcznie. Uśmiechnąłem się w kierunku blondynki, która na moje słowa pokręciła głową. Z jej ust wydobył się cichy, krótki śmiech, który uznałem za uroczy. – Zamyśliłem się.

Znajdowaliśmy się w bibliotece szkolnej. Staraliśmy się przygotować na nadchodzące egzaminy, które sprawiały, że przechodziły mnie dreszcze.

- O czym tak rozmyślasz, przyszły doktorku? – zapytała z lekkim rozbawienie, zamykając zeszyt, którzy leżał przed nią na stole.

Dziewczyna nazywała mnie tak od momentu, gdy jakiś czas temu na korytarzu szkolnym dołapała mnie moja wychowawczyni z pytaniem, czy nadal myślę o zdawaniu na studia medyczne. Oczywiście, że miałem to w planie.

- O niczym ważnym, Rose – odparłem, starając się wymigać od szczerej odpowiedzi. Co miałbym jej powiedzieć? Że myślę, jak mam znaleźć mojego prześladowcę? Że boję się, że znowu będę przesłuchiwany przez policję? A może od razu opowiem jej całą historię, jak to razem z Calvinem, Williamsem i Sparks zepsuliśmy życie niewinnej dziewczynie?

- Chyba jednak to coś ważnego, skoro nie przewracasz pierwszej strony podręcznika od pół godziny – stwierdziła, na co spłonąłem dzikim rumieńcem. Odwróciłem na chwile wzrok, mając ochotę zapaść się pod ziemię. Mój podręcznik od zaawansowanej biologii faktycznie leżał nietknięty, będąc dowodem na to, jak bardzo odpłynąłem myślami. – Może już skończymy się uczyć? Już dawno skończyły się lekcje.

Zerknąłem na zegar, widzący na jednej ze ścian. Faktycznie było już dawno po godzinie szesnastej. Rozejrzałem się wokół, orientując się, że większość uczniów, którzy siedzieli wcześniej naokoło nas, zniknęła. Cholera, ile czasu bezczynnie wgapiałem się w stół?

Moja Zgniła Róża [Zakończone]Where stories live. Discover now