Rozdział 7. Cmentarzysko.

783 20 7
                                    

Przysłowiowy trup w szafie wylał swoje flaki już początkiem października.

Nadeszła kolorowa jesień, coraz chłodniejsze wieczory, a na ulicach coraz częściej można było spotkać ludzi, ubranych w swetry i lekkie płaszcze. Przyszedł czas na drążenie dyń, aromatyczne herbatki i spacery wśród opadających liści z drzew. I wszystko byłoby w jak najlepszy porządku, gdy nie Calvin, który pewnego poranka wparował do mojego samochodu.

- Asher, mamy przejebane – powiedział na przywitanie, zajmując miejsce obok mnie. Zamachnął się, przez co drzwi od pojazdu zatrzasnęły się głośniej niż zazwyczaj,

- Uważaj, bo ja ci trzasnę w łeb – warknąłem, patrząc na niego wilkiem.

- Mamy większe problemy niż twój cholerny samochód – syknął.

Dopiero wtedy zauważyłem, jak bardzo był wściekły. Miał mocno zaciśniętą szczękę, a jego ruchy były nerwowe. W jego oczach widziałem rosnąca furię i coś, czego jeszcze nie potrafiłem rozgryźć.

- Niby jakie? – mruknąłem leniwie. – Wybrać dekoracje na bal? A może Evans znowu o coś będzie nas męczyć?

Przyjaciel przewrócił oczami, sięgając do plecaka. Rozpiął go i delikatnie coś z niego wyciągnął.

- Masz i czytaj – sarknął, wpychając mi do rąk chabrową różę.

Krew zawrzała w moich żyłach, a oczy rozszerzyły się do rozmiarów spodeczków od filiżanki. Trzymałem w dłoniach piękny kwiat, do którego za pomocą czarnej wstążki przyczepiona była biała karteczka. Tak samo jak u poprzednich dwóch różach, u tej zamieszczona byłą wiadomość. Przełknąłem ślinę, czytając pochyłą czcionkę.

„Z każdym wyborem wiążą się konsekwencje. Należy ponosić odpowiedzialność za swoje czyny. Czasami jest tak, że chętnie cofnęlibyśmy jakąś decyzję, ale jest już za późno, stanowczo za późno."

- Gabriela Gargaś

Ile czasu musi jeszcze minąć, żebyście poczuli konsekwencje?

Osoba zwracała się w liczbie mnogiej, więc musiała wiedzieć, że Calvin przyjdzie do mnie i mi to pokaże. Tylko jaki to miało cel? Skąd ta osoba wiedziała, że w tą sytuację był również zamieszany Lopez? A skoro to wiedział, to może nie tylko my dostawaliśmy pogróżki?

- Dostałem to dzisiaj rano – odezwał się Lopez. Głos miał napięty i mogłem nawet sądzić, że był... przestraszony? – Blake, ten cholery kwiatek leżał pod drzwiami mojego domu! Ktoś nas prześladuje i wie, gdzie mieszkam!

- Dobra, już! Uspokój się! – syknąłem, obracając karteczkę w dłoniach. – Nie siej paniki, jeszcze nic się nie dzieje!

„Jeszcze" było tu słowem klucz. Sam nie wiedziałem, co o tym myśleć. Starałem się go uspokoić, chociaż sam nie byłem pewien swoich słów.

- Co nie panikuj?! Co nie panikuj?! – bulwersował się. Wziął głęboki oddech, przeczesując włosy dłonią. – Asher, tu nie chodzi o mnie! Mam w dupie swoje bezpieczeństwo! Martwię się o Alorę! Przecież to jeszcze dziecko!

Prawie piętnastoletnie dziecko, pomyślałem z kpiną, lecz nie odważyłem się tego powiedzieć na głos.

Po części rozumiałem Calvina. Bał się, że jego ukochana siostrzyczka o wszystkim się dowie i straci do niego zaufanie. Przestraszy się, kim tak naprawdę jest jej brat. Z drugiej jednak strony, czy nie prościej byłoby jej na spokojnie wytłumaczyć sytuację i przyznać się do błędu? Byliśmy głupimi gówniarzami, którzy nie przejmowali się uczuciami innych, ale dorośliśmy. Zrozumieliśmy, że źle zrobiliśmy. Szkoda, że za późno.

Moja Zgniła Róża [Zakończone]Where stories live. Discover now