Epilog

1.9K 101 36
                                    

JAYDEN

6 miesięcy później

– Powiesz mi, gdzie jedziemy? – zapytała Reeva po raz dziesiąty chyba.

– Dowiesz się, jak będziemy na miejscu – odparłem spokojnie.

Niezadowolona założyła ręce na piersi, a ja się zaśmiałem. Urocza była, jak się złościła.

Przez ostatnie miesiące oddałem jej całego siebie, ujawniłem najmroczniejsze tajemnice, pokazałem prawdę o sobie, a mimo to ona nadal patrzy na mnie z bezgraniczną miłością.

Dlatego też zabieram ją w moje sekretne miejsce. Wspominałem kiedyś o nim i prawdopodobnie już zapomniała, ale ja nie. Nadal chciałem ją tutaj zabrać, pokazać, jak piękna jest ta lokalizacja i tylko nasza. No i Rexa i Esme, niestety.

Gdy dojechaliśmy na miejsce, poprawiłem dziewczynie opaskę na oczach i pomogłem wysiąść z auta. Zabrałem torbę sportową, po czym trzymając ją za rękę, poprowadziłem w las. Zorientowała się, gdzie jest, kiedy po raz kolejny jakaś gałązka trzasnęła pod jej butami, a wokół nas była cisza, nie licząc śpiewu ptaków i szumu liści. W każdym razie nie było tu żadnych ludzi ani aut.

To miała być nasza chwila, prywatna i intymna.

Chwilę później doszliśmy na miejsce. Ściółkę leśną zastąpiły deski. Poprowadziłem Reevę do samej krawędzi i ściągnąłem opaskę. Otworzyła szeroko oczy, widząc przed sobą rozległe jezioro i słońce powoli zachodzące za horyzontem. Dzięki temu niebo przybrało piękny, czerwono różowy odcień, dodając temu momentowi większego uroku.

Dziewczyna rozglądała się, chłonąc wszystko, co znajdywało się przed nią, zachwycona widokiem, a ja patrzyłem na nią. Była znacznie piękniejsza niż zachód słońca nad wodą.

– Skąd znasz to miejsce? – wyszeptała, niedowierzając.

– Znalazłem je kiedyś na mapie i poszedłem sprawdzić.

Pojechaliśmy tutaj autem, ale w rzeczywistości to miejsce nie było bardzo oddalone od domu Zaviera. Lubiłem tu przychodzić, chcąc zaznać trochę swobody i spokoju, a później pochwaliłem się nim Esme. Zaczęła zabierać tu Rexa, ale poza nami ta strona jeziora nie została odkryta, a przynajmniej nigdy nie spotkałem tutaj nikogo innego.

Na pomoście rozłożyłem koc i ściągnąłem buty, zanurzając stopy w przyjemnie chłodnej wodzie. Reeva zrobiła to samo, siadając obok mnie i przytulając się do mojego boku.

– Kocham cię – powiedziałem.

– A ja kocham ciebie – odpowiedziała mi bez chwili zastanowienia czy zawahania.

Byliśmy razem. Mieszkaliśmy razem, jedliśmy razem, kąpaliśmy się razem i kochaliśmy się. Każdy moment naszego życia wypełniała ta druga osoba i nawet przez sekundę nie mieliśmy siebie dość. Nawet lepiej, gdy wróciliśmy do szkoły, ciężko było nam znieść osobne lekcje, więc spotykaliśmy się na przerwach w pustych salach, aby nacieszyć się swoją obecnością i dotykiem.

Reeva wniosła do mojego życia światło i ciepło. Pomogła mi, kiedy najbardziej tego potrzebowałem, a samym swoim uśmiechem odganiała wszelki mrok wzbierający się we mnie. Ale przede wszystkim uratowała mnie, gdy stałem na krawędzi życia i śmierci.

Tylko dzięki niej nadal tutaj jestem.

Przysunąłem do siebie torbę i wyciągnąłem z niej niewielkie pudełeczko, zapakowane w fioletowy papier.

– A więc one były od ciebie – wypaliła oskarżająco.

– Były – przytaknąłem. – Nie rozważałaś tego nigdy?

– Oczywiście, że tak! Ale nie pasowałeś.

– Nie pasowałem? Jak? – Zmarszczyłem brwi.

– Bo zawsze dawałeś mi książki, które akurat chciałam. Skąd o nich wiedziałeś?

– Ten staruszek z antykwariatu mi podpowiadał – wyjawiłem z zadowoleniem. – Zapisywał tytuły o jakie pytałaś, a później mi je przekazywał. Czasami nawet chował przed tobą książki, abym to ja mógł ci je kupić.

Dziewczyna roześmiała się melodyjnie i pocałowała mnie.

– Dziękuję.

– Otwórz ten. – Wskazałem prezent w jej dłoniach.

Powoli rozerwała papier i otworzyła pudełeczko. Oboje spojrzeliśmy na parę kolczyków, które się w nich znajdowały. Wykonane z białego złota i zdobione diamentami – białymi i czarnymi, układające się w symbol yin i yang.

– Jeden dla mnie, jeden dla ciebie – wyjaśniłem.

Reeva dała mi kiedyś drugi raz swój złoty kolczyk pod drzwiami mojego pokoju. Miałem go przy sobie, ale ciężko było mi się zmusić, aby go założyć. Coś mnie powstrzymywało, więc zdecydowałem się jej go oddać, mówiąc, że te kolczyki należą do niej i jej mamy. To z nią powinny się jej kojarzyć, nie ze mną.

Więc kupiłem nową parę. Naszą.

– Przeciwieństwa, które się przyciągają.

– I które nie mogą istnieć bez siebie – dodała cicho Reeva.

Włożyliśmy je do uszu. Diamenty lśniły jasno w ostatnich promieniach słońca. Kciukiem otarłem łzy z policzków dziewczyny i przytuliłem ją do siebie. Trwaliśmy tak, ciesząc się swoją obecnością, ale miałem wrażenie, jakby coś wisiało w powietrzu, jakieś napięcie. W końcu Reeva wyprostowała się i powiedziała:

– Do dziś zastanawiam się, skąd miałeś w pokoju tyle pand.

Tylko raz o nie spytała, ale w odpowiedzi przerwała mi Caroline. Później nie podjęła już tego tematu, a ja zakopałem go głęboko w pamięci. I spaliłem w ogniu w pierwszych sekundach nowego roku.

– Dostawałem jedną od Caroline za każdym razem – wziąłem drżący wdech – gdy Zavier podnosił na mnie rękę.

The ReverseWhere stories live. Discover now