Rozdział 27

1.2K 242 114
                                    

— Powinnaś wrócić do łóżka. Przyda ci się trochę odpoczynku.

Dziewczyna poderwała głowę i jej oczom ukazała się mama Denvera.

— Nie jestem zmęczona — używanie własnego głosu zrobiło się dużym wyzwaniem. Milczała przez ostatnią godzinę. Na pytania odpowiadała skinieniem głowy lub nie reagowała w żaden sposób. Stała oparta o ścianę i wpatrywała się w drzwi, za którymi operowali Denvera. Bała się, że jeśli choć na chwile odwróci wzrok to przegapi coś ważnego.

Każda minuta przytomności była ogromnym wyzwaniem dla jej organizmu, ale musiała z tym walczyć. Tak jak wcześniej walczyła z bólem ręki.

— Obudzimy cię, gdy czegoś się dowiemy.

— Jest w porządku.

Kobieta westchnęła cicho i złapała za marynarkę męża, która do tej pory była na jej ramionach. Pochylił się nad Letą i okryła jej ramiona ciepłym i pachnącym materiałem.

— Chyba nawet się nie przedstawiłam. River Conway-Bennett, a tamten gość to mój mąż Russell. Chyba zdążyłaś go poznać — kobieta wyciągnęła dłoń w kierunku dziewczyny, a głową wskazała w stronę mężczyzny, który teraz cicho rozmawiał przez telefon.

Tak, zdążyła.

I dalej w głowie miała jego słowa.

Opowieść o życiu Denvera i zdziwienie, gdy wspomniała o misji w wojsku.

— Lettice Clark — dziewczyna ostrożnie uścisnęła jej dłoń.

— Idealnie wpasowałaś się z imieniem.

— Do czego?

— Do naszej rodziny.

Teraz rozumiała o czym mówił Denver, gdy wspominał o imionach w ich rodzinie. June, River, Denver, Phoenix. Jedynie nie rozumiała, jak łączy się z tym imię jego ojca. Przypomniała sobie moment pierwszego spotkania z Denverem i to jak porównywał jej imię do bycia wegetarianką. Pokazał wtedy jak słabe poczucie humoru ma i jakie żarty śmieszą go najbardziej.

Z jakiegoś powodu to wspomnienie bardzo ją rozczuliło.

Złapało za serce i uniemożliwiło mu jego pracę.

Denver walczył o życie, a ona stała bezczynnie i wspominała ich pierwsze chwile razem. Czuła bezradność i nie musiała jej zwalczyć.

— Ja nie...nie, to znaczy...— poczuła jak jej policzki się czerwienią. Rozmawiała z Denverem o ich wspólnej przyszłości, ale nie było w tych planach zaręczyn czy ślubu. Niczego co mogłoby uczynić z niej członka rodziny Bennettów. — Jesteśmy przyjaciółmi.

— Nie sugeruje niczego innego — powiedziała łagodnie. — Ale musisz wiedzieć, że zawsze będziesz mile widziana w naszym domu.

Leta skinęła głową, choć nic z tego nie rozumiała.

— Dlaczego?

— Hm?

— Dlaczego zaprasza mnie pani do swojego domu? I to z taką łatwością — zadała pytanie, które ją dręczyło.

Była im zupełnie obca. Naraziła ich syna na śmierć i nie miała nic do zaoferowania. Nie potrafiła pojąć tego gestu.

Pani Conway-Bennett spojrzała na nią i ostrożnie złapała ją za zdrową rękę. Przez jej dotyk przepływało ciepło. Nie rozumiała reakcji swojego ciała, które nagle się odprężyło i zapomniało o bólu jakie odczuwało przez ostatnie kilka godzin.

— Mam nosa do ludzi.

Leta nie wierzyła w to tłumaczenie, więc jedynie skinęła głową i zabrała dłoń z uścisku. Nie powinna się do niego przyzwyczajać.

Pod Psią Gwiazdą  | +16  ✓Where stories live. Discover now