Rozdział 25

1.1K 221 35
                                    

— Pani Bennett?

Wyszeptała do słuchawki, gdy połączenie zostało odebrane po sekundzie. 

— Kto mówi?

Głos kobiety był bardzo przyjemny i ciepły. Taki, który utula do snu. 

Nagle Leta poczuła ogromne zmęczenie, a jej powieki same opadały. Poczuła tak jak wtedy, gdy jej tata czytał książki na dobranoc. Wyobraziła sobie jak siada na jej łóżku z ulubioną historią w ręku i przewraca wyblakłe strony. 

— Halo, jesteś tam? 

— Ja...— głos ugrzązł w gardle dziewczyny. — Denver, on...

— Mój syn — w ciepłym głosie kobiety zagościł niepokój. — Co z nim? Czy coś się stało?

— Mieliśmy wypadek — powiedziała szybko. — Oddycha, ale jest nieprzytomny. On...spadł z wysoka i jest strasznie dużo krwi i...

— Spokojnie, już dobrze. Proszę, powiedz mi jak masz na imię?

— Leta. 

— W porządku, Leto. Możesz coś dla mnie zrobić? 

Dziewczyna pokiwała głową, ale w chwile uświadomiła sobie, że kobieta jej nie widzi. Wyszeptała więc krótkie i ciche tak

— Złap dla mnie oddech, dobrze? Weź głęboki wdech, przytrzymaj na moment powietrze w płucach, a potem je wypuść. 

Próbowała zastosować się do instrukcji, ale w jej głowie huczało. Wciąż słyszała słowa Denvera. 

Gdy tym razem będę umierał, chcę słyszeć bicie twojego serca.

Wypatruj mnie na niebie, gwiazdko.

Zostawiła go, a teraz nie potrafiła się uspokoić, żeby podać kluczowe informację. On tam samotnie umiera, a ona nie potrafi zebrać się w całość i mu pomóc. Ponownie miała ochotę się rozpłakać, ale wiedziała, że nie może. Nie podda się. Uratuje Denvera. 

A potem powie mu jak bardzo go kocha. 

— Ruszyliśmy razem na wycieczkę i poszliśmy do Skalnego Labiryntu. Chodziliśmy po skałach i jedna z nich się zarwała, polecieliśmy w dół szczeliny. Ja zatrzymałam się w połowie, a Denver spadł niżej. Nie wiem ile byliśmy nieprzytomni, ale ma ranną głowę, bok i nogę. Przebudził się na chwilę, ale potem znowu stracił przytomność. Oddycha, ale bardzo płytko i...musiałam go zostawić, żeby znaleźć telefon. Ja...nie chciałam, ja...on tam jest sam. 

Ból rozdzierał nie tylko jej głowę, ale również klatkę piersiową. Zostawiła go tam samego. Ile czasu jej nie było? Jak długo wspinała się na powierzchnie i jak długo biegła do kampera? Ile minut rozmawiała z jego mamą i ile czasu zajmie jej powrót?

— Czy tobie nic nie jest?

— Co? 

— Leto, czy ty jesteś cała? — zapytała. 

Nie mogła zrozumieć dlaczego mama Denver się nią przejmuje. Była dla niej obca i to nie ona teraz potrzebowała pomocy. Choć jej ręka pulsowała boleśnie, a krew wciąż sączyła się z rozcięcia na skroni. 

— Nic mi nie jest. 

— Na pewno?

— Tak — odparła. — Mogłaby pani wezwać pomoc? Bateria w telefonie zaraz padnie, a ja muszę do niego wrócić. Już długo jest sam. 

— Leto, muszę wiedzieć gdzie jesteście. 

— Ja...— nie pamiętała nazwy ostatniego miasteczka w którym spędzili kilka nocy. Nie pamiętała nazwy miejsca w którym byli teraz. Jej spojrzenie samo skierowało się w stronę przedniego siedzenia i schowka z którego kilka chwil temu wyciągała swój rozładowany telefon. 

Pod Psią Gwiazdą  | +16  ✓Where stories live. Discover now