10. Una prueba de posibilidades

709 29 19
                                    

Woda przestaje płynąć swoim biegiem. Samochody stoją w miejscu, ze względu na korek. Zegar przestaje odmierzać czas, gdy braknie mu baterii. A ja tracę jego poczucie, gdy zostaję zamknięta w ciemnym pomieszczeniu i to w dodatku z kimś kogo nie cierpię.

Nie mam pojęcia ile już upłynęło odkąd Pedri nas tutaj zamknął, ale wystarczająco, by mieć dość oddychania tym samym powietrzem co zarozumiały kretyn.

– Pedri! – młody gracz co jakiś czas uderzał o drzwi swoją pięścią i wydzierał się w niebo głosy za swoim przyjacielem – Pedri!

– Daj sobie spokój. On już dawno poszedł. – postanowiłam w końcu się odezwać mając dość jego irytującego głosu.

– Może ktoś nas usłyszy.

– Niby kto? – zerknęłam opierając brodę na swojej dłoni. Ręka spoczywała na kolanie, ponieważ siedziałam obecnie na ziemi, bo nie widziałam sensu stania skoro byliśmy na przegranej pozycji.

– Ochrona. Któryś z ochroniarzy musiał usłyszeć, to wołanie. – znów stukot.

– Raczej darcie kota. – rzuciłam pod nosem – Oni się tu nie zapuszczają. – powiedziałam już nieco głośniej.

– A skąd Ty to możesz niby wiedzieć? Krótko tu jesteś.

– Może i krótko, ale będąc członkiem sztabu zdążyłam się zorientować w sytuacji. Grasz w tym klubie od dzieciaka i nie wiesz takich rzeczy? – rozchyliłam ręce na boki.

Zamilkł. Zrobił z ust cienką linię, po czym zaraz znów otworzył usta.

– To co mam zrobić? Siąść na ziemi tak jak Ty?

– Lepsze, to niż stanie. – prychnął.

Przetarł dłońmi twarz i przeszedł się wzdłuż pomieszczenia.

– Po jaką cholerę on to zrobił?

– Wprowadzamy złą atmosferę. – wypowiedziałam dokładnie te same słowa, które powiedział jego przyjaciel.

– Ja mu zaraz wprowadzę. – widać było, że gracz Barcelony ledwo się hamuje. Świetnie, dzięki Ci Pedro za rozjuszonego dzieciaka.

– Zamiast paplać bez potrzeby weź do kogoś zadzwoń. Zrobiłabym, to sama, ale bateria mi padła. – uniosłam telefon do góry i pomachałam nim w powietrzu.

– Kto normalny nie ładuje telefonu? – prychnął i wyciągnął z kieszeni swoje urządzenie.

– Ktoś kto wraca prosto z zajęć i do tego spóźnia się ze względu na samolot. Logiczne nie?

– Bardzo. – zaczął spacerować – Nie mam tu zasięgu.

– Kolejny minus tej paskudnej szatni. Ciężko tu wykonać połączenia.

– Skąd, to niby wiesz? – znów to ciekawskie spojrzenie.

– Bo znajdujemy się w pewnym sensie pod trybunami, czyli jakby pod ziemią. Rusz głową. – w ramach odpowiedzi usłyszałam warknięcie – Zostałeś zaszczepiony?

– Przeciw?

– Wściekliźnie. Nie chciałabym jej złapać. – przewrócił oczami.

– Zemszczę się na nim. Dość, że mnie tu zamknął, to do tego Ty tu jeszcze jesteś.

– Nie schlebiaj sobie. To nie mój wymarzony dzień. I bycie uwięzionym z Tobą nie było w moich planach. A Pedri'emu się oberwie, to na pewno.

Siedzieliśmy w ciszy, żadne z nas się nie odzywało. Postanowiłam jednak zadać nurtujące mnie pytanie.

We are a team | Pablo Gavi PLUnde poveștirile trăiesc. Descoperă acum