~4~ Oficjalne wyjście

9 3 0
                                    


Do jednych z obowiązków Rainbow Dash należało reprezentowanie kraju. Na tę okazję przyszykowano jej dostojną suknię i koturny, które podobno tak bardzo lubiła. Z oczywistych powodów, klacz grzecznie podziękowała.

Natomiast, Lockette była odziana w długą, tiulową, niebieską suknię, która doskonale pasowała do grzywy. Na kopytka zostały włożone obcasy na dużym koturnie. Na głowę wsadziła błyszczącą tiarę, diamentowy medalion i kolczyki z szafirem.

— A może byś chociaż chciała włożyć koronę? — Zapytała córkę, przyglądając się w lustrze.

— A mogę? — Ton wykazał zachwyt Rainbiw Dash.

- Ależ oczywiście! - Królowa zachichotała na reakcję Tęczusi.

Służąca wyjęła tiarę z szafki i umieściła ją na włosach błękitnego pegaza. Do tej pory Dash miała tiarę tylko raz - w dniu koronacji.

— Tiara jest atrybutem królewny, a co za tym idzie jest to wskazane, abyś ją nosiła. Protokół jednakże wskazuje na to, że nie można tiary zakładać od tak. Wyjątkami są oficjalne wyjścia i inne sytuację, w których nas reprezentujesz.

W tym momencie, Lockette wykonała zwinny ruch ręką i korona zawisła w powierzu. Przekręciła kopytko i tiara pofrunęła prosto na głowę córki.

Rainbow Dash śledziła ruchy kopyta matki.

— Wow.. Co to było?! — Nie kryła swego zaskoczenia.

— To - spojrzała na swoje kopyta — nazywa się magia. Może z niej korzystać każda Salamandra. Dzięki niej rzucamy przeróżne zaklęcia — wyjaśniła.

— Ja też tak potrafię? — zapytała RD i wykonała podobny gest, co matka.

Nic się jednak nie stało.

Uszy Dash oklapły, a na twarzy wymalowane miała rozczarowanie.

Lockette zaśmiała się gardłowo.

— Nauczysz się - zapewniła córkę. — Już ci wielokrotnie powtarzałam, że wszystko z czasem przyswoisz. — Położyła kopyto na ramieniu córki.

- - - -

— Jej Wysokość Królowa Lockette Jardin Tronco Sol de Cielo wraz z córką Jej Królewską Mością: Cherie Estrellą Ardillą Conchą de Cielo. — Strażnik przedstawił zebranym Salamandrom dwa kucyki.

Na ich widok, rozbrzmiały oklaski. To poddani, którzy cieszyli się wraz z królową, że zaginiona córka odnalazła się i zamieszkała pośród nich.

Rodzina królewska podeszła do zebranych i przywitała się z nimi. Wzajemnie pozdrawiano siebie i posyłano serdeczne uśmiechy. Niektórzy szlochali ze szcześcia, inni wykrzykiwali imiona klaczy. Rainbow Dash nie mogła uwierzyć z jakim respektem traktowana jest tutaj jej matka. Oczywiście nigdy nie wątpiła w dobroć klaczy, ale szacunek jakim darzyli królową, sprawiał, że panienka Dash była pewna, iż jej matka jest dobrym kucykiem. Cieszyła się też, że nie spotkała się z roszczarowaniem: miała wyobrażenie o matce i bardzo dobre zdanie na jej temat i, gdyby okazało się, że Królowa nie była taka za jaką uważała ją Dash, byłaby wielce zawiedziona. Tymczasem, Królowa była najlepszą matką w wszechświecie i, mimo że Dash nie wymagała opieki rodzicielskiej, bardzo brakowało jej matczynego ciepła. A Lockette bez wątpienia była jej w stanie to zapewnić.

Po gorącym powitaniu, para królewska udała się do restauracji, którą okrzyknięto: „Najlepiej zarządzaną placówką w Karainie Salamandr". Królowa miała osobiście wręczyć nagrody właścicielkom. Pani Tne i jej mąż z zaciekawieniem przyglądali się wręczającym nagrody. A dokładniej Cherie, która była dla nich nowością w ich ukochanym państwie.

— Nasze gratulacje! — Z szerokim uśmiechem na twarzy, oznajmiła Królowa zwyciężcom.

— Poszło wam świet... znakomicie! — Rainbow przyznała rację matce, jednocześnie starała się zachować patetyczny język i kamienną twarz.

Królowa na ułamek sekundy zerknęła na córkę prawym okiem.

- Bardzo miło nam to słyszeć. To zaszczyt, Wasze Królewskie Dostojności! - Pani Tne wraz z jej niemym mężem ukłonili się nisko, a wtedy na ich szyiach zawisły mosiężne medale.

Następnie para królewska zjadła obiad w owej resturacji. Na język Dash trafiło wiele smaków, jakich w ciągu całego życia nie zaznała. Wszystko dla niej było takie egzotyczne.

Nagle Charie została oślepiona przez błysk flesza. Zamrugała zaskoczona i rozejrzała się. Kilku fotoreporterów trzymało aparaty i stertę notesików w kopytach.

Spanikowana, wykręciła głowę w stronę matki. Ta mrugnęła.

Rainbow Dash spodziewała się miliona pytań od każdego z nich, ale zamiast tego otrzymała parę wścibskich spojrzeń. Panna Dash zastanawiała się, czy oni naprawdę analizują każdy jej ruch szczęki przeżuwająco-miażdżącej, czy robią szczegółowe notatki scenerii.

Królowa Salamandr wytarła serwetką pyszczek i z gracją wstała od stołu. Księżniczka Charie niestety postanowiła postąpić inaczej i bezwstydnie na oczach fotoreporterów wytarła buzię rękawem. Następnie podniosła się z miejsca, uderzając o stół. Zatrząsł się, a kieliszki zadźwięczały.

— O cholera! — Pisnęła pod nosem.

Na sali zapanowała grobowa cisza. Można było odnieść wrażenie, że niemal wszyscy przestali oddychać.

Pięćdziesiąt par oczu było wpatrzonych w Księżniczkę i jej poczynania. Jedne z nich były maksymalnie rozszerzone, inne zmienilły kolor, a niektóre były zezowate - udawały, że nie patrzą, ale wciąż patrzyły.

Nagle któryś z reporterów zrobił zdjęcie i wraz z tym niespodziewanym ruchem, sala ożyła. Zaczęły się dynamiczne dyskusje i bezwstydne wpatrywanie się w Rainbow. Potem po kolei spojrzena spoczywały na rodzicielce klaczy. Były to spojrzenia wyczekujące. Oczekujące wyjaśnień.

Tęczowowłosy kucyk wiedział, że postąpił źle. Dobrze - nie tyle co źle, o tyle co nieprzyzwoicie.

Klacz jeszcze raz spojrzała na rodzicielkę. Jej mimika zostawiała wiele do myślenia.

Królowa nic nie powiedziała, tylko z gracją wyszła na zewnątrz. Stupot jej obcasów unosił się echem po całej sali. Rainbow Dash dołączyła do matki i po paru minutach wszystkie szmery i szepty umarły.

- - - -

Królowa przystanęła przed budynkiem.

Wiatr muskał jej grzywę, która falowała pod jego wpływem.

— GoldenQueen — wyszeptała.

I nagle coś się stało.

Światło otoczyło z każdej strony Królową i zaczęło coraz bardziej rozbłyskiwać, aż w końcu świetlista powłoka pękła, ukazując Lockette w pełnej okazałości.

Była to przemieniona matka Rainbow.

Miała na sobie przepiękną, złocistą suknię z tiulowym nadrukiem w kwiaty Lilii. Jej włosy były upięte w koka, ale z obu stron zwisywały skręcone, niebieskie pasemka. Jej powieki i policzki błyszczały od złotego brokatu, który dodawał postaci dostojności. Mała tiara spoczywała w fryzurze, gubiąc się w kosmkach włosów. Na nogach miała buty z prętów, które wspinały się wysoko, aż do kolan i krzyżowały się ze sobą na każdym zakręcie. Ale skrzydła grały tu pierwsze skrzypce. Duże, złote, masywne, potężne. Były zdecydowanie większe od tych, które mieli przeciętni mieszkańcy Krainy Salamandr.

— Rainbow Dash, damie nie wypada stać z otwartym pyskiem dłużej, niż przez cztery sekundy — skarciła ją matka.

Bohaterka, która była w pewnego rodzaju transie, zamknęła buzię. Potrząsnęła głową, zamrugała i wzięła głęboki oddech.

— Myślałam, że nie będziesz w stanie mnie bardziej zaskoczyć — rzekła z podziwem w głosie.

— Lepiej przyzwyczaj się do tego, — zaczęła z diabelskim uśmieszkiem na ustach — bo z dnia na dzień będziesz doznawała coraz więcej szoków.

Plamista istotaWhere stories live. Discover now