Rozdział 8

2.9K 80 21
                                    

Wstałam z łóżka z cholernym mocnym bólem głowy, szłam otworzyć drzwi w duchu przeklinając wszystko i wszystkich, a w szczególności osobę, której zachciało się wpaść w niedziele rano bez zapowiedzi.

Otworzyłam drzwi opierając się o futrynę z lekko przymrużonymi oczami. Nie zarejestrowałam kim była ta osoba i nawet nie zamierzałam tego zmieniać, dopóki sama się nie przedstawi. Nie nazwałabym tego kacem stulecia choć dekady na pewno, ale jak to mówią, jak pić to tak aby trzepło.

Mnie trzepło.

Przynajmniej nie będziemy żałować tego co wydarzyło się poprzedniego dnia, przecież i tak tego nie będziemy pamiętać.

- Siema Lils! - do moich uszu dotarł przerażająco szczęśliwy głos Evansa.

Tak cholernie szczęśliwy i podekscytowany dokładnie taki, który doprowadził mnie do kolejnego jęku.

Przyłożyłam rękę do skroni po czym spojrzałam na niego z najbardziej morderczym spojrzeniem na jakie było mnie stać. Jego wielki uśmiech i torba z logiem apteki jednak zmieniła minimalnie moje nastawienie do jego osoby.

Rozczulił moje skacowane serce i otumaniony mózg.

-Jest niedziela rano - mruknęłam pod nosem schodząc mu z drogi - nie mam już osiemnastu lat i muszę odespać imprezę!

Evans prychnął pod nosem składając delikatny pocałunek na mojej głowie po czym wyminął idąc w stronę kuchni, w której czuł się jak u siebie.

On jedyny potrafił jej nie wysadzić.

- Masz dziewiętnaście ja dwadzieścia i jak młody bóg! - oznajmił kładąc reklamówkę na blat po czym sam się o niego oparł sugestywnie wskazując wzrokiem na krzesło barowe. Zrezygnowana usiadłam przy wyspie licząc na sensowną wymówkę jaką mógłby mnie obdarzyć.

- Co? Nie ma Lee to nagle szanowny pan Dylan Miller nie pije w towarzystwie plepsu?

- Właśnie pije w towarzystwie plepsu, dlatego wczoraj nie piłem - zaśmiał się wyciągając z torebki dwa opakowania, rzucił mi je pod nos - biorę jakieś gówniane leki na tę rękę - uniósł do góry gips zaraz po tym wskazał na mnie palcem marszcząc brwi - ty miałaś mieć badania.

- Pójdę jutro - wzruszyłam ramionami pokładając się na blacie.

Moja głowa chciała eksplodować, a powieki jedyne o co błagały to o zamknięcie na przynajmniej trzy godziny.

- Nie żeby coś i zawsze jesteście tu mile widziani, ale co ty tu robisz?

- Ostatnio jak piliśmy miałaś kaca i dziś ... - przechylił głowę na bok - taaa dziś też definitywnie masz. Chciałem kupić maca, ale stwierdziłem, że musisz zjeść coś bardziej odżywczego.

- Bardziej odżywczego? - zapytałam na co momentalnie skinął głową odbijając się od blatu.

- Zrobię ci jakieś naleśniki o albo owsiankę - otworzył lodówkę przyglądając się temu co tam było.

A jedyne co mógł tam zastać to światło.

- Serio? Tylko borówki? Nawet mleka?

-Nie lubię mleka, a GG do wieczora jest u Kitty i Anny.

- Zajebiście, bo też nienawidzę mleka, ale chujowo, bo nie mam co ci zrobić do jedzenia - zamknął lodówkę i wyjął telefon z kieszeni - dobra zrobimy tak, zamówimy maca, ale pojedziemy w jedno miejsce, wracając zgarniamy młodą i na zakupy - wyjaśnił swój genialny plan idąc w stronę kanapy.

- Cudowny plan, ale jak zamierzasz tam dotrzeć? Ja mam kaca i pewnie z promil we krwi, a ty złamaną rękę.

Dylan spojrzał na mnie przez ramię przewracając przy tym oczami. Usiadł na sofie cały czas grzebiąc coś na telefonie.

Nasz kawałek piekła Where stories live. Discover now