Rozdział 2: Miasto zasypia. Mafia się budzi

676 51 19
                                    

Miasto zasypia.

Melodyjne gwizdanie odbija się echem w przestrzeni. Draco zdejmuje marynarkę, ściskając papierosa w ustach. Smak pieprzonego oczekiwania na przemoc miesza się w jego płucach z dymem. Czuje się dobrze.

Papieros między jego palcami zastępuje różdżkę. Malfoy strzepuje popiół na podłogę, obserwując, jak powoli opada, rozkoszując się dźwiękiem cichych jęków z zakneblowanych ust.

Zawieszone przed nim ciała kołyszą się z boku na bok w bolesnych spazmach. Twarze są czerwone od krwi napływającej do głów. Draco chichocze, uznając to za zabawne. Szumowiny. Ogień piekielny już na nich czeka.

Kuca, rozkładając szeroko kolana. Przechyla głowę, by spojrzeć w czerwone białka niebieskich oczu. Mężczyzna przed nim mruży oczy. Nie wiadomo czy ze strachu, czy z pragnienia, by nie widzieć przed sobą demona.

— Niezbyt mi się podoba — zaczął, przykładając papierosa do policzka tej szumowiny, zatrzymując go kilka milimetrów od jego skóry. Mężczyzna drga, oddycha przez nos, brakuje mu tchu. — Kiedy ktoś mi przeszkadza podczas kolacji z kolegami. Po co was wysłano, dranie?

Brak odpowiedzi. Oczywiście. Zaklęcie zaszyło im usta. Draco przeciąga swoją sadystyczną przyjemność i upaja się strachem więźniów, ale w końcu gasi papierosa na czole swojej ofiary.

— Twój Mistrz ukrywa się teraz w innej części świata, odmawiając wzięcia odpowiedzialności za swoje czyny. Więc chcę odpowiedzi od ciebie.

Draco cofa zaklęcie i niemal natychmiast słyszy zduszone, bolesne sapnięcie z powodu spalonego czoła.

— Zdychaj, śmieciu! — Mężczyzna pluje prosto na koszulę Draco.

Brak reakcji.

Malfoy powoli opuszcza głowę, patrząc na krwistoczerwoną ślinę. Wstaje i rozpina koszulę, rzucając ją na podłogę. Prostuje ramiona, przeciągając się, ciesząc się chwilą. Strzela paliczkami, naciskając na nie kciukiem. Uwielbiał ten dźwięk. Pękanie kości i stawów. Dźwięk zbliżającego się cierpienia.

Draco wyciąga rękę, nawet nie oglądając się za siebie, a sekundę później Leon wkłada mosiężne kastety do jego otwartej dłoni.

— Jak się okazało, tego dnia nie byłeś tam tylko ty. — Draco zakłada kastet, zaciskając i rozluźniając palce. — Były tam także Lwy. Przyszli po coś innego, podczas gdy ty przyszedłeś po mnie. Jakie to szczęście, że nasze drogi się skrzyżowały...

Magia w jego dłoni zaczyna się kumulować, sprawiając, że kamienie w jego kastetach błyszczą.

— Powtórzę więc moje pytanie. — Draco przenosi ciężar ciała z nogi na nogę, lekko poruszając ramieniem. Stara kontuzja wciąż daje o sobie znać. — Dlaczego, do diabła, twój Mistrz wysłał cię, żebyś mnie zabił? O ile pamiętam, zgodnie z naszym prawem mogło to spowodować śmierć całego klanu.

Malfoy cofa się o krok i teatralnie liczy na głos ciała wiszące przed nim.

— Jeden — podchodzi bliżej — dwa. Trzy...

I na „cztery" uderza z całej siły w wątrobę swojej ofiary, kierując całą moc Crucio z kastetów bezpośrednio na cel.

Mężczyzna krzyczy. Dławi się szlochem po kolejnym precyzyjnym uderzeniu w splot słoneczny. Niedługo nie będzie mógł oddychać.

Draco przykłada pięść do twarzy i ogląda czerwone kamienie z uznaniem, zdając sobie sprawę, że zakup tego artefaktu był dobrym pomysłem. I, Boże, ta zabawka jest nieprzyzwoicie piękna.

[T] NomuraWhere stories live. Discover now