Rozdział 20

2.3K 45 24
                                    

Gdy zbiegłam po schodach, zatrzymałam się i wyjęłam z torebki telefon, aby zadzwonić do Willa.

- Wszystko w porządku, Panno Monet? – Zapytał znienacka Sonny.
Odwróciłam się w jego stronę.

- Tak, dziękuje. - Odpowiedziałam grzecznie i wybrałam numer do Willa.

- Słucham?

-Will?

-Malutka? Coś się stało? - Zapytał mój brat. Słyszałam w jego głosie zaniepokojenie.

- Tak. To znaczy nie... Um... - Nie wiedziałam co mam powiedzieć więc po prostu zapytałam - Przyjedziesz po mnie?

Na linii zapadło milczenie trwające moim zdanie dłużej niż powinno.

- Will? Jesteś tam?

- Tak, tak. Wiesz malutka, jestem aktualnie zajęty. Przyślę innego z braci, w porządku? - Zapytał.

Nie chciałam, żeby przyjeżdżał ktoś inny. No chyba że Shane, ale po tym też nie wiadomo co się spodziewać. O Tony'm nawet nie będę wspominać. Dylan, gdyby dowiedział się co tu się stało, prędzej by mnie rozszarpał, a Jasona by pobił albo - zrzucił ze schodów, po których weszłam do jego pokoju i z niego. Został Vincent.

- Niech będzie. Do zobaczenia! - Pożegnałam się.

- Do zobaczenia, malutka - Pożegnał się mój ulubiony brat.

Rozłączyłam się i w ekranie ujrzałam swoją twarz. Przyglądałam się jej dokładnie. Nagle ku moim oczom, na szyi ukazała się jakaś plama. Włączyłam aparat w telefonie i zobaczyłam w nim - malinkę.

Ten cały Jason zrobił mi malinkę!
Nie no, nie wierzę! My się nawet dobrze nie znamy, a on już posunął się do czegoś takiego! Przecież jak któryś z chłopców mnie zobaczy, to nawet z pokoju mi zabronią wychodzić.

Rozpuściłam włosy i ułożyłam je tak, żeby malinka nie była łatwo dostrzegalna.

Po kilku minutach, podjechał pod dom Jasona czarny SUV. Otworzyłam drzwi, a w nich ujrzałam – Dylana.

***

Wsiadłam do samochodu i położyłam torebkę na kolanach. Chwilowo zapomniałam by zakryć malinkę na szyi, ale szybkim ruchem to zrobiłam. Miałam wrażenie, że nawet za gwałtownym, bo Dylan rzucił na mnie – i to co robię - okiem, ale nic nie powiedział.

Ruszyliśmy w drogę powrotną w ciszy. Żadne z nas się nie odezwało i na chwilę obecną chciałam, aby tak zostało.

Wyjrzałam przez szybę i podziwiałam piękne krzaki i drzewa bez liści. Pensylwania zimą, wyglądała okropnie. W nocy szczególnie mrocznie. Na pewno nie tak mrocznie jak rezydencja Monetów, ale nadal mrocznie.

- Czemu cały czas, tak kurczowo trzymasz te włosy przy szyi. Zimno ci? - Zapytał mój brat.

To był ten moment, w którym nie wiedziałam co mu odpowiedzieć. Zastanawiałam się chwilę nad odpowiedzią.

Dylan chyba uznał, że za długo się zastanawiam, bo już po chwili swój wzrok skupił nie na drodze, tylko na mnie. Prawą ręką - którą trzymał na desce rozdzielczej - odgarnął mi włosy na plecy. Ukradkiem spojrzałam na jego twarz - powiększone oczy, złość, opiekuńczość. Ale głównie złość.

- To on?! - Zapytał. Raczej nie zapytał - krzyknął - To ten chuj ci zrobił!? Nie no zabiję gnoja. - Powiedział i gwałtownie zawrócił samochód.
Złapałam go za rękę i powiedziałam spokojnym głosem:

- Dylan. Spokojnie. To tylko malinka, która...

- Która co?! Która nic nie znaczy!? Tak? To chciałaś mi powiedzieć? - Zapytał, a gdy nie odpowiedziałam tylko spuściłam głowę, parsknął śmiechem. Za chwilę usłyszałam, jak uderzył rękoma w kierownice.

- To moja wina! Nie powinienem był pozwolić ci wyjść z domu! - Powiedział, po czym jego twarz złagodniała. Spojrzał na mnie i powiedział zatroskanym głosem:

- Zrobił ci coś? Jakąś krzywdę? Powiedz mi wszystko, jasne?

Pokiwałam głową i zaraz krzyknęłam:

- Uważaj!

Z daleka zauważyłam samochód jadący w naszym kierunku. Dylan prawdopodobnie go nie zauważył. Jak miał zauważyć, jak cały czas patrzył na mnie.

Mój brat zjechał na pobocze i zgasił silnik.

- Mów. Wyśpiewaj mi wszystko.

Spojrzałam na swoje dłonie, które spoczywały na kolanach i zaczęłam.

____________________
*578 słów

Rodzina MonetOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz