Rozdział 20

170 14 0
                                    

           Przetransportowano ich do Berlina. Jamesa zamknęli w szklanej kapsule, niczym zwierzę w klatce, reszta miała tylko kajdanki, nie licząc Jenny, która dostała również obrożę mającą na celu wyciszenia jej zdolności. Szła więc strasznie niezadowolona z rękoma skutymi przed sobą z grubym segmentowym paskiem na szyi. Czuła się przez to w jakimś stopniu poniżona. Do jakich my czasów dożyliśmy by zakładać takie badziewia na ludzi?

W drodze do tego nieszczęsnego przybytku, T'Challa; bo tak nazywał się pan w czerni, zagadany przez Steve'a oraz Sama opowiedział im o postaci Czarnej Pantery obrońcy Wakandy. Jak się okazało wraz ze śmiercią swojego ojca nie przejął tylko tytułu króla.

Zatrzymali się przed grupą ludzi. Jenna nie licząc Sharon Carter nie rozpoznała stamtąd nikogo. 

— I co z nim zrobicie? — zapytał Steve. Kobieta mimowolnie spojrzała w kierunku Barnesa. Siedział przykuty metalowymi pasami przez pierś, ręce miał doczepione do oparcia fotela na którym siedział. Jego oczy były puste, jakby pogodzone z losem. Zacisnęła pięści aż zbielały jej kostki. Znając jego historię, tę pełną, którą każdy zdawał się ignorować, nie mogła znieść traktowania jakie otrzymywał. Jak rzecz. Broń której należało się bać, a w gruncie rzeczy on wciąż pozostawał człowiekiem. Niektórzy tylko zdawali się o tym pozapominać.

— To co by i wam się przydało. Badania psychiatryczne i ekstradycja — odparł z nonszalancją starszy facet stojący po środku tej śmiesznej zbieraniny ludzi. Jenna spiorunowała go wzrokiem. Też miał tupet. Już miała coś powiedzieć, jednak Sam widząc jej minę szturchnął ją i pokręcił delikatnie głową na boki. Prychnęła.

— Pan Everett Ross, zastępca szefa sztabu. — Przedstawiła go Carter. 

— Potrzebuje adwokata? — zapytał Steve.

Everett wyśmiał go i pokręcił głową.

— Adwokata? Ha, a to dobre. Schowajcie ich sprzęt pod kluczem. Skinął na dwóch ludzi po swojej prawej. — Dostaniecie pokwitowania. — Co za śmieszny człowiek. Pomyślała Casey. 

— Tylko żeby nie było tak, że ja wychodzę na balkon a tu latający pies. — Odezwał się Sam i ruszył za resztą, która zaczęła się zbierać w głąb budynku. Jenna spojrzała na Wilsona. Czyli on sobie może z nich drwić, a ja nie, tak?

Ponura ruszyła się z miejsca wraz za mężczyzną. Przeszli przez oszklone drzwi prowadzące na główne sale tego przybytku.

— Postanowiłem umieścić was w gabinecie a nie w celi, więc mam prośbę. Nie wychodźcie. — Odezwał się Ross zerkając pobieżnie za siebie w kierunku ich grupki. Szli przez oszklony korytarz, obstawieni grupą strażników.

— Ja nie ruszę się stąd na krok. — Oznajmił T'Challa idąc spokojnym krokiem.

— To właśnie miałam na myśli mówiąc, że skomplikujesz sprawę. — Ni stąd ni zowąd zjawiła się obok nich Romanoff. Zrównała krok z Rogersem i spojrzała na niego. Przelotnie zwróciła uwagę na Jenne i jej posępną minę, niemo unosząc kącik ust do góry.

— On jeszcze żyje. — Stwierdził twardo Steve.

W końcu dostali się go głównego centrum, gdzie na środku idealnie przed wejściem stał Stark rozmawiając przez telefon. Jenna pierwszy raz od ataku na Nowy York miała okazję widzieć mężczyznę z tak bliska.

— Rumunia nie podpisała protokołu — oznajmił do swojego rozmówcy, chodząc w koło z rękoma zaplecionymi na piersi.

— A pułkownik Rhodes usuwa ślady.

ELECTRA┃BUCKY BARNESWhere stories live. Discover now