Rozdział 30

164 21 0
                                    

           Jenna wraz z Bucky'm przegapili moment wlotu na tereny Wakandy. Oboje w trakcie podróży zasnęli, wykończeni ostatnimi wydarzeniami. Steve nie budził ich do samego momentu lądowania, nie chciał zabierać im chwili wspólnego spoczynku po tak długim czasie walki. Ten tydzień był dla każdego wyjątkowo ciężki, to też nie zdziwił się, że oboje odlecieli. 

Rogers patrząc na śpiącą dwójkę uśmiechał się mimowolnie. Cieszył się, że jego przyjaciel pozwolił drugiej osobie wejść sobie w życie, przez długi czas obawiał się, że James pozostanie wycofany i nieufny względem każdej napotkanej osoby. Nie żeby blondyn byłby tym szczególnie zaskoczony. Barnes przeszedł w swoim życiu wystarczająco dużo tragedii, całe jego życie opierało się na walce i przetrwaniu, a to nie pozostawiało człowieka bez skaz. 

Jednak teraz miało wszystko się ułożyć, Bucky będzie bezpieczny w Wakandzie, Jenna też. On sam uwolni Wilsona i resztę z więzienia, a potem postara się by jego przyjaciołom nie musiało już nic innego zagrażać. Miał to być nowy start dla każdego. Czysta karta. 

To były miłe założenia i blondyn postanowił się ich trzymać. 

Lecieli nad polanami wschodniej części Afryki nieubłagalnie zbliżając się do Wakandy. Steve nie wiedział czego miał się spodziewać, lecz gdy T-Challa wleciał w gęsty las, by następnie wlecieć w skałę, Rogersowi mimowolnie zabiło szybciej serce. Jednak gdy przelecieli przez nią, a jego oczom ukazał się widok całkiem innego świata niedostępnego dla cudzoziemców, całkowicie odizolowanego królestwa Wakandy, musiał złapać mocniej oddech. 

Powiedzieć, że miejsce te było wspaniałe nie odwzorowałoby do końca jego majestatu. Wszystko grało ze sobą w jednej harmonii. Nad miastem co chwila przelatywały statki, tworząc nadniebną autostradę. Ulice, przeciwnie do tych, które do tej pory widywał, pełne były zieleni, drzew i mniejszych krzewów, w których mieszkały ptaki. Place i targi poniżej nie były całe wybrukowane, jak te w Nowym Yorku czy Waszyngtonie, lecz posiadały pełno wysepek pełnych kwiatów, dając wrażenie niemal odrealnionej utopii. Budynki również zupełnie różniły się od tych, które posiadają domniemanie 'bardziej ucywilizowane' państwa. Te były sztuką samą w sobie, łączyły elementy futuryzmu i tradycji w jednym. Ich kształty były miękkie acz solidne. Zupełnie różne od tych prostych wieżowców jakie widywał na Manhattanie. 

Uroku dodawała też sama dolina, w której samo centrum Wakandy się znajdowało. Zazieleniałe szczyty czuwały nad miastem niczym pogrążone we śnie giganty, a wstęga rzeki przedzierająca się przez miasto rozbijała je na dwie części. Wieczorne już słońce odbijało od jej tafli swoje promienie, powodując, że rzeka mieniła się niczym miliony najczystszych kryształów.

— Witaj w moim królestwie. — Przywitał go T-Challa z uśmiechem. Widząc zachwyt w oczach blondyna czuł niezmierną dumę, że mógł się nazywać prawdziwym synem Wakandy. 

— To miejsce jest wspaniałe — wyszeptał. — Jak udało wam się przez tyle lat trzymać je w ukryciu? — Zapytał zaskoczony, wciąż czujnie przyglądając się widokom zza szyby.

— Wakanda leży na największym i jedynym źródłem Vibranium na tej planecie, to dzięki niemu byliśmy w stanie stworzyć barierę oddzielającą nasze królestwo od reszty świata. Moi przodkowie od początku korzystali z zasobów gór i kształcili się, poznając naturę tej skały, podczas gdy reszta świata była zajęta wojnami i zagarnianiem ziem. My poszliśmy w drugą stronę. — Wyjaśnił T-Challa cierpliwie. Rozumiał, że dla Steve'a mógł to być szok. — Minerał ten dawał niesamowite możliwości, więc postanowiliśmy go uchronić przed żądnymi władzy ludźmi. Wyobraź sobie co mogłoby się wydarzyć gdyby Vibranium wpadło w niepowołane ręce. Twoja tarcza jest z niego zrobiona, sam doświadczyłeś ułamku jego zdolności. My Wakandyjczycy, nie jesteśmy i nigdy nie byliśmy żądni władzy, więc postanowiliśmy się ukryć, sprawiać pozory biednego kraju, tak by większe mocarstwa nie poczuły się przez nas zagrożone. Wakanda obecnie jest jedynym państwem na świecie tak daleko rozwiniętym technologicznie, analogicznie więc, taka Ameryka, Niemcy, Chiny czy Francja chciałaby część naszych zasobów dla siebie. A to nie przyniosło by niczego dobrego. Wszystkie głowy państw pokazały, że dla nich najważniejsza jest broń. A my nie do tego dążymy.

ELECTRA┃BUCKY BARNESWaar verhalen tot leven komen. Ontdek het nu