Rozdział 14

659 28 4
                                    

Nathan pov:

W poniedziałek rano przyszedłem do szkoły w niezbyt dobrym humorze.

Po pierwsze; był poniedziałek.

Po drugie; moją mamę znowu musieli zabrać do szpitala.

Nienawidziłem tego.

Nienawidziłem jej choroby i tego, że w każdej chwili mogłem ją stracić.

Była najbliższą mi osobą na tym cholernym świecie i nie wyobrażałem sobie życia, kiedy jej po prostu nie będzie.

Kiedy byłem przed wejściem do tego pieprzonego budynku, wparowałem do środka tak, że nie zauważyłem nawet Miley, która przechodziła przez korytarz.

Brunetka prawie upadła, dlatego złapałem ją mocno w talii, aby jej twarz nie spotkała się z podłogą.

Dziewczyna cicho podziękowała, po czym spojrzała mi w oczy i posłała mi najpiękniejszy uśmiech na jaki było ją stać.

A mój zły humor momentalnie diabli wzięli.

Po chwili nachyliłem się i złożyłem delikatny pocałunek na policzku Miley, przez co uroczo się zarumieniła.

Bambi po ocknięciu się z chwilowego letargu, uniosła swoją dłoń i dotknęła nią mojego policzka, zapewne po to aby zobaczyć czy wszystko dobrze się zagoiło.

Cóż, moja blizna na łuku brwiowym lekko się rozwaliła, przez co pociekło z niej więcej krwi niż mógłbym przypuszczać, ale oprócz tego wszystko było w porządku.

Miley chciała coś powiedzieć, ale ktoś jej przerwał dość głośnym odchrząknięciem.

Poprzez ktoś miałem na myśli rudą.

- Gołąbeczki, wiecie, że stoicie na samym środku przejścia? – powiedziała pół serio, pół żartem, chociaż w jej głosie było czuć irytację.

Momentalnie odsunęliśmy się od siebie i przesunęliśmy się, aby nie przeszkadzać innym przy wchodzeniu do tego pięknego i uroczego budynku w tak piękny i uroczy dzień.

- Mogę dziś wpaść? – nachyliłem się i wyszeptałem do ucha brunetki, która dalej była cała czerwona.

I nie przeszkadzało mi to ani trochę.

- Jasne. – odchrząknęła, po czym ruszyła za rudą, która odeszła od nas czym prędzej zapewne po to, aby nie patrzeć na to jak się migdaliliśmy.

Przez dobre następne pięć minut patrzyłem na plecy brunetki, które już dawno zniknęły z mojego pola widzenia.

Wpadłem po uszy...

Chwilę później do szkoły przyszedł Jake, który był aż za bardzo szczęśliwy jak na niego.

- Gadaj, co jest. – wypaliłem od razu, nawet się z nim nie witając.

- Czy coś od razu musi być? – zapytał, udając debila.

Chociaż, on nie musiał go udawać.

Po prostu nim był.

Jake jedynie westchnął, idąc dalej pod klasę, w której mieliśmy lekcje.

- Dobra...ja i Cass jesteśmy razem. – oznajmił, a ja miałem ochotę się powiesić.

Nie to, że nie cieszyłem się z jego w świetle wszystkiego, pierwszego związku.

Po prostu nie lubiłem Cassandry.

I ten fakt rujnował w sumie wszystko.

- Oh, kurwa. – mruknąłem, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że powiedziałem to nagłos – Gratulacje, stary.

Bambi - zakończoneWhere stories live. Discover now