Delikatny dotyk jego ust musnął mój zmęczony policzek

4 0 0
                                    


Postanowiłyśmy udać się w stronę białych drzwi. Za nimi tak samo, jak kilka minut wcześniej, panował podobny nastrój. Podeszłam do tej dziewczyny w loczkach. Jeżeli było coś do zrobienia to ona musiała o tym wiedzieć.

- Hej. Jestem Olga. Mark mówił, że jeżeli będzie coś do zrobienia, to mamy brać to na siebie.

- Hej. Ja jestem July. Dobrze, że przychodzisz. - July miała tak serdeczny ton głosu, że miałam ochotę ją uściskać. - Tutaj jest nasze miejsce organizacyjne, czyli stół na wszystko. - Wskazała palcem na ogromny blat o wymiarach dwa na dwa metry. Na nim stało dosłownie wszystko, jak sama nazwa wskazywała: puste wazony, uszczerbione szklanki na whiskey, resztki kwiatów i jakieś inne rzeczy, których kompletnie nie potrafiłam nazwać. - Możecie na początek tutaj posprzątać. To są w większości rzeczy to wyrzucenia, ale trzeba je sortować do odpowiednich koszy. Nikt tu nie ma na to czasu, dlatego co chwilę ląduje tutaj rzecz, którą trzeba odpowiednio zutylizować. -Uśmiechała się. Wiedziała, że zadanie brzmiało błaho, ale widać było, że ten stół jest sercem operacji i chciała żebym wzięła sobie te porządki na serio.

- Okej, biorę moją grupę do zadań specjalnych i zaczynamy. Gdzie kosze?

- Tutaj za drzwiami jest wyjście na tyły budynku i tam też znajdziecie kosze. Są podpisane, więc bez problemu zlokalizujecie, co gdzie wyrzucać. - July znowu uśmiechnęła się tak, że się wzruszyłam. Ta mała istota była tak spokojna w tej chaotycznej sytuacji, że wyglądało to aż nienaturalnie.

-Dobrze. - Dziewczyna odwróciła się ode mnie i poszła dalej czuwać nad zespołem. Podeszłam do Leny i Toli. - Dziewczyny musimy ogarnąć ten stół. - Przekazałam to, co July mi powiedziała i zabrałyśmy się do pracy. Znalazłam jakieś pudełko, do którego ładowałam szkło. Łatwiej było je nam tak transportować na śmietnik. Jednak niemal od razu po tym , gdy coś wyrzucałyśmy, na to miejsce trafiała kolejna sterta śmieci. Tak naprawdę prawie wcale nie udawało nam się być na bieżąco. Byłyśmy tylko w trzy, a po tych pomieszczeniach socjalnych biegało z 70 osób.


Zanim się obejrzałyśmy była już siódma. Mark zebrał nas wszystkich na sali.

- Słuchajcie, za mniej niż godzinę zaczną się tutaj zbierać ludzie. Powoli kierujcie się już na swoje stanowiska. Wszystko ma chodzić, jak w zegarku, ale bez spiny. Delikatny uśmiech na twarzy. Pamiętajcie, co nas wyróżnia i jaką firmą jesteśmy. Mamy pomagać. A pomagają ludzie szczęsliwi i z wielkim sercem. A kto jest nieszczęśliwy, niech sobie przypomni ile dostaniemy kasy za dzisiejszą noc! - Zaśmiał się rozluźniając atmosferę. Na sali wybrzmiał pomruk niezbyt głośnych śmiechów. Czuć było w powietrzu stres, ale po słowach marka popuściło. Trochę mnie martwił fakt, że jestem w takim miejscu pierwszy raz i, że akurat teraz trafiłam na kryzys Marty, przez co kompletnie nie wiedziałam z czym się jadło takie imprezy. Niedługo po tym, jak każdy z nas zajął swoje miejsce zaczęli schodzić się ludzie. Nie znałam kompletnie nikogo. Nie siadali oni do stołów. Zbierali się przy wejściu tak jakby na kogoś czekali. Na zewnątrz robiło się coraz głośniej. Miałam ochotę podejść do drzwi i zobaczyć co się dzieje.

- W porządku? - Zapytał Mark.

- Jasne. - Odpowiedziałam wyrwana z moich przemyśleń. - Dlaczego oni nie siadają? - Wskazałam ludzi stojących blisko wyjścia.

- To ekipa filmowa. Operatorzy, scenarzyści, ludzie od kostiumów, menagerzy aktorów... Czekają, aż przyjdą gwiazdy. - Zaśmiał się.

- A będziemy znać kogoś z tych „gwiazd"? - Zrobiłam palcami znak cudzysłowia i również zachichotałam.

To mogłoby wydarzyć się naprawdęWhere stories live. Discover now