Epilog

1.2K 53 24
                                    

Mason

Śniadanie. O to poprosiła mnie moja Beatrice. Moja kobieta, która walczyła cały czas, jak najmocniej, aby tutaj być, aby nie zostawiać nikogo, kogo kochała. Ukrywała to, że ją to boli. Ukrywała, że jej rana, jest tak wielka, że krzyczy z bólu od środka.

Czuwała przy niej, tyle ile mogłem. W pracy zrobiłem sobie wolne, a Oliver większość czasu siedział u dziadków. Mimo jednak tego wszystkiego, odwiedzał Emory. Nie chcieliśmy, aby potem cierpiał, nie mogąc się z nią pożegnać. Był dzieckiem, ale naszym. Okłamywanie go, nie byłoby w porządku.

Ten cały czas, było gorzej. Nie spodziewaliśmy się, że to wszystko, tak szybko minie. Że odejdziemy od siebie tak szybko, jak przybyliśmy.

Rozmawiałem z nią całymi dniami i nocami, obiecywałem jej, że się znowu spotkamy. Kiedyś. Mimo wszystko, ona miała dość. Nie chciała tego wszystkiego szybko kończyć. Mówiła wiele razy, że gdyby poznała mnie wcześniej, zaczęłaby od razu leczenie i lepszej jakości. Nie miałaby tego gdzieś.

Wszedłem przez próg kuchni i podszedłem do lodówki. Wyjąłem składniki, aby zrobić jej śniadanie. Chciała je, to je dostanie. Robiłem wszystko, czego chciała. To wszystko dla niej.

Byliśmy w jej domu. Tam gdzie chciała, to zrobić. Gdzie chciała odejść. Powtarzała mi cały czas, że to tutaj jest jej miejsce.

Zamienialiśmy się z resztą. Gdy jej Fallon miała czas, ona przychodziła i spędzała z nią czas, a gdy jej mama wracała z pracy, ona wtedy z nią była. Były one obie, a ja czekałem wtedy cały czas za ścianą, aby być blisko niej, aby być, gdyby coś sie stało.

Może i byłem przewrażliwiony, ale to nie moja wina, że moja miłość odchodziła wielkimi krokami. Tak wielkimi, że nie potrafiłem jej dogonić. To coś mi ją zabierało i nienawidziłem tego.

To był jak cios z pistoletu, a nawet nie. Gorzej. To tak bolało, ale nie okazywałem jej tego. Chciałem, aby była spokojniejsza i się tym nie stresowała. Chciałem dla niej dobrze.

Walczymy oboje cały czas i oboje zawalczymy do końca. Tak postanowiliśmy.

Wróciłem do jej sypialni z talerzem jej ulubionej jajecznicy z pomidorami i szczypiorkiem. Odłożyłem na chwilę talerz i pomogłem jej się oprzeć, aby mogła na spokojnie i wygodnie zjeść. Bardziej, to ja ją karmiłem, ale próbowaliśmy i tak, aby sama spróbowała. Wziąłem ponownie talerz w dłonie i nabiłem na widelec, kawałem jajka. Otwarła buzie, a ja spokojnie mogłem ją nakarmić. Trwało to trochę dłużej, gdy przeżuwanie tego, sprawiało jej lekki problem.

Po śniadaniu siedziałem cały czas, przy niej. Oparła swoją głowę o moje ramię i czytałem jej, tak jak poprosiła czerwonego kapturka. Mówiła wiele razy, że uwielbiała tą bajkę. Zawsze czytała ją z ojcem, teraz czyta ją ze mną.

Jej spokojny oddech, pieścił moje ramie. A ja spokojnym głosem, czytałem. Było dobrze, ale do czasu. Było cicho i spokojnie. Czytanie dla niej, było moją największą przyjemnością.

— Ten kapturek....ma również zasady, jak my. — cicho się zaśmiała. — Tylko my mieliśmy inne...

— Mieliśmy własne zasady Beatrice. — spojrzałem na nią. — To były nasze zasady...

Pokiwała głową i sama na mnie spojrzała.

— ...uczuć. Zasady Uczuć.

Ucichła na chwile i po chwili kontynuowała.

— Jestem zmęczona Mason.

Kiwnąłem głową w zrozumieniu.

Tak było. Mieliśmy te zasady i nie żałowałem, że powstały. Były dla nas obojga ważne. Tylko nasze i nikogo innego.

To było popieprzone, ale wyjątkowe.

Po chwili poczułem brak oddechu dziewczyny na swoim ramieniu. Zmarszczyłem brwi i ponownie spojrzałem na brunetkę.

Zamarłem.

Jej skóra była jeszcze bledsza, niż przed chwilą. Jej klatka się nie unosiła. Odeszła. Moja Beatrice odeszła. W tej chwili, w której wszystko stało się jasne.

Wiedziałem co robić, dlatego wstałem i wziąłem telefon. Zadzwoniłem na pogotowie, mimo, że wiedziałem, że za późno.

Nie umiałem opisać emocji. Za dużo ich naraz. Jedyne co czułem, to spływające łzy, po moich polikach. Łzy, które zostawią ślad po sobie na amen.

Zapomnieć o niej, to jak zapomnieć jak sie oddycha — powoli umierać.

****

EMORY BEATRICE EVANS

WSPANIAŁA CÓRKA, PRZYJACIÓŁKA, MATKA, ORAZ ŻONA.
NA ZAWSZE
WALECZNA

09.05.1997 - 08.05.2019

Jej imię i nazwisko, cały czas widniało, na tej cholernej kamiennej płycie. Ten dzień w którym tą płytę postawili. Ten dzień, w którym był pogrzeb, to jak chowali jej trumnę pod ziemie, to co wtedy czułem.

Nie byłem już, jak wtedy. Byłem większym skurwielem, niż mogłoby się wydawać. Nie chodziłem jeszcze do pracy. Wszystkie obowiązki, jak narazie przejęła Veronica.

Bywałem tutaj codziennie. Tyle ile się dawało. Nie opuszczałem tego miejsca prawie na krok. Wczoraj byłem tu z Oliverem. Przyniósł jej misia wilczka z jej ulubionej bajki. Teraz on chciał czytać czerwonego kapturka, więc to robiłem. Wieczorami siadaliśmy i czytaliśmy. Był to nasz czas. Mój syn cierpiał cały czas. Było to po nim widać.

Oboje straciliśmy kogoś ważnego.

A jej mama? Jej przyjaciółka? Obie nie utrzymywały, jak narazie kontaktu. Nic dziwnego, sam z nikim nie rozmawiałem.

Za dużo emocji, za dużo cierpienia. Mimo wszystko, wierzyłem, że tam było lepiej. Że jest z nami, duchowo. Może ona sama musi to przetrawić, a może po prostu, się boi.

Miała prawo odejść. Za długo walczyła, aby walczyć dalej. Chciała spokoju i go dostała.

Jednak będę jej zawdzięczał wiele. Jedną z tych rzeczy, jest to, że pokazała mi kim mogę być, ale nie chciałem. Teraz jednak wiem, że to wszystko, było dla mnie. Ona chciała mi pokazać, to co ona dostrzegała, a nikt inny nie.

To ona była tym światełkiem w tunelu, które tak rozświetlało mi drogę. Byłem jej wdzięczny.

Była też jedna prawda. Gdyby nie te zasady, nie byłoby nas. Nie przeżylibyśmy tego, co przeżyliśmy.

Bo zasady pomogą nam siebie pokochać.

Nam pomogły.



#ZasadyUczuć
#ZasadyUczućWatt

Twitter: _Ametera_

Instagram: ametera_autorka

Zasady uczuć [18 +]Donde viven las historias. Descúbrelo ahora