DZIEŃ SPADAJĄCEGO LIŚCIA

28 2 0
                                    

„A wtedy wkracza wrzesień, ma granatowe oczy i senny uśmiech,
Mona Lisa dwunastu miesięcy".

Szklanka na pająki

Barbara Piórkowska

Elżbieta Czyżyk zjawiła się na dożynkach w towarzystwie Borowika. Rudowłosy toller maszerował u jej nóg z językiem wywieszonym z pyska, uważnie obserwując pochód i raz po raz szturchając kogoś nosem. Za niewinne psie zaczepki otrzymywał solidną dawkę pieszczot i pochwał. Ela kręciła tylko głową, drapiąc pupila za uchem.

Dożynki stanowiły nie tylko wieloletnią tradycję w Kilkach, ale także jedną z głównych atrakcji wśród wiejskiej społeczności. Ela wodziła zaciekawionym spojrzeniem po twarzach sąsiadów, którzy całymi rodzinami brali udział w pochodzie na szkolne boisko. Procesji przewodniczył wójt zasiadający na przyczepie ciągniętej przez traktor. Wóz przystrojony został kolorowymi wieńcami i wstążkami, a honorowe miejsce (tuż obok wójta, rzecz jasna), zajmował stóg siana przyobleczony w kolorowe materiały na wzór kobieciny w chuście na głowie.

– Orkiestra zaraz zacznie grać. – Ela podążyła wzrokiem za palcem siostry, która z ustami wykrzywionymi w uśmiechu obserwowała drugi z wozów. – Darek bardzo się stresował tym występem.

Szwagier Eli pracował w kopalni od lat, a od kilku miesięcy zasilał także szeregi górniczej orkiestry – wedle zwyczaju stanowiła muzyczną oprawę wszelkich wydarzeń w Kilkach. Kiedy koledzy po fachu odkryli zamiłowanie Darka do gry na trąbce, nie pozostawili mu wyboru. W czarnym górniczym mundurze i czapce z czerwonym pióropuszem jechał teraz w wozie i stanowił jedną z głównych atrakcji pochodu. Uwadze sióstr nie umknęło, że nakrycie głowy znacząco zjechało mu na oczy. Mimo to Elwira niezmiennie widziała w mężu najzdolniejszego muzyka we wsi.

– Borowik, nie odchodź. – Ela napomniała pupila, kiedy ten spostrzegł kota przechadzającego się wzdłuż płotu.

Skróciła nieco smycz, tak by pies nie oddalił się zanadto. Konie z gospodarstwa państwa Jagielskich o mało nie spłoszyły się na widok rudego tollera. Ela rozpoznała młodych jeźdźców, którzy pobierali nauki jazdy konnej u uczynnej sąsiadki. Włosy dziewcząt zaplecione były w warkocze ze wstążkami, chłopcy mieli na sobie wyprasowane koszule. Każdy z wierzchowców prezentował się w pochodzie równie dostojnie, jak na ujeżdżalni podczas zawodów.

Koło Rolnicze niosło naręcza owoców i warzyw, a także chleb poświęcony przez proboszcza podczas mszy. Lokalny zespół pieśni i tańca prezentował swoimi strojami prawdziwą tęczę kolorów. Ela nie mogła doczekać się degustacji ciast i lokalnych przetworów. Postawiła sobie za cel zakupienie kilku słoików domowej konfitury, najlepiej żurawinowej, a także powideł śliwkowych. Jej ślinianki pracowały na zwiększonych obrotach na samą myśl o lawendowym miodzie, którego łyżeczkę jeszcze tego wieczoru zamierzała rozpuścić w herbacie.

Na szkolnym boisku ustawiono rzędy ławek i stołów, przy których rozbawione towarzystwo kosztowało zupy dyniowej. W powietrzu unosił się zapach grillowanej kiełbasy i pieczonych ziemniaków. Do uszu Eli raz po raz docierał dziecięcy chichot – najmłodsi mieszkańcy Kilek jak co roku biegali po trawie z kolorowymi parasolkami, które ozdobili farbami w odcieniach jesieni. W oczach Eli mieniły się soczyste rubiny, burgundy, ciepłe żółcienie, a do tego głęboko wysycone pomarańcze.

– Orkiestra właśnie przestała grać, chodź! – Elwira pociągnęła ją w stronę podestu.

– Darku – rzuciła do szwagra – to był znakomity...

Nie dokończyła, bowiem usta siostry wtopiły się już w wargi męża, skutecznie odwracając jego uwagę. Ela westchnęła głośno na widok obściskującego się małżeństwa. Mimo czterdziestki na karku oboje wciąż zachowywali się jak zaślepieni uczuciem nastolatkowie.

URZĄDŹMY SOBIE DZIADYDonde viven las historias. Descúbrelo ahora