Rozdział 9

24 3 2
                                    

KACPER

Poniedziałek to chyba najgorszy dzień tygodnia. Przysięgam, nie znoszę go, głównie dlatego, że trzeba wrócić do szkoły po weekendzie. Ostatnio jednak znienawidziłem ten dzień jeszcze bardziej, bo to właśnie dzisiaj zamiast pierwszej lekcji mam spotkanie z pedagogiem. Po tym, czego dowiedziałem się przez ostatnie dwa dni, nie mam za bardzo ochoty z nim rozmawiać, a zwłaszcza o ósmej rano. Nie wiem nawet do końca, co będę mógł powiedzieć Buremu, a co nie. Pewien jestem tylko tego, że na sto procent zapyta mnie, czy zrobiłem coś, żeby dowiedzieć się nowych informacji na temat zaginięcia mojego brata. Zrobiłem i to dużo.

Wczoraj na przykład w każdej wolnej chwili zamykałem się w swoim pokoju i przeglądałem akta, które Kuba znalazł w sobotę u Moniki. Dowiedziałem się z nich naprawdę sporo, między innymi tego, że zaraz po rozpoczęciu śledztwa, zarówno policja, jak i agenci T.A.C.O.S. nie znaleźli na miejscu żadnej rzeczy należącej do Bartka, ani domniemanego na początku porywacza. To pies tropiący doprowadził śledczych do drzewa, które zostało potem okrzyknięte miejscem zaginięcia. Chociaż, sprawa była trochę bardziej skomplikowana, bo mój brat zaginął w tym lesie podczas szkolnej wycieczki. Właśnie przez to pies błądził trochę między drzewami, ale leśniczy szybko opowiedział, jaka była trasa edukacyjnej wyprawy, a gdzie się skończyła. Głównie dzięki temu wiadome stało się, w którym mniej więcej miejscu Bartek zboczył z wyznaczonej ścieżki. Nic więcej jednak nie ustalono, bo pies tropiący doprowadził policję spod drzewa już tylko do wyjścia z lasu i głównej drogi. W miejscu, gdzie zaczynały jeździć samochody, trop się urywał.

Dalsze śledztwo nie wykazało niestety wiele więcej faktów. Wiadomo było tylko, że skoro trop urwał się przy drodze, to prawdopodobnie porywacze ogłuszyli Bartka i wciągnęli go do auta. Byli w lesie, w miejscu, gdzie nikt zwykle nie chodzi, więc potencjalny kidnaper nie miałby w sumie problemu z wywleczeniem ciała dziesięciolatka bez zostania zauważonym.
Pomimo tego, że ta teoria miała chyba najwięcej sensu, pod uwagę były brane jednak też dwie inne możliwości. Pierwsza była taka, że porywacz zaszantażował w jakiś sposób Bartka, przez co chłopak sam wsiadł do samochodu. No, a druga twierdziła, że mój brat zwyczajnie zaplanował ucieczkę z domu, więc kiedy tylko nadarzyła się okazja, zboczył z trasy szkolnej wycieczki, a potem wyszedł z lasu i złapał stopa. Oczywiście, nie zabrakło też oskarżeń w stronę naszych rodziców oraz najbliższej rodziny, ale te na szczęście szybko zostały wycofane.

Osobiście, nie do końca wiem, co o tym wszystkim myśleć. Wczoraj przed zaśnięciem długo myślałem nad teoriami wysnutymi przez śledczych i agencję. Najbardziej pasuje mi chyba ta z ogłuszeniem, bo nie sądzę, że mój brat chciałby uciec. Był przecież wychowywany w otoczeniu, gdzie relacje rodzinne były na pierwszym miejscu. On sam był bardzo związany z wszystkimi naszymi bliskimi. Wiedział też, że gdyby coś go gryzło, mógłby zwrócić się do którejkolwiek z tych osób i zawsze otrzymałby pomoc. Poza tym, gdzie niby mógłby uciec dziesięciolatek? Miał przy sobie zaledwie dwadzieścia złotych, cztery kanapki, bidon z herbatą, jedną ciepłą bluzę i czapkę z daszkiem. Jak niby miałby przetrwać? Przecież to niemożliwe, zwłaszcza ze względu na jego ówczesny wiek. Właśnie dlatego, jeśli kiedyś okazałoby się, że rzeczywiście uciekł z domu z jakiegokolwiek powodu, naprawdę by mnie to zszokowało. Rozumiem jednak, dlaczego śledczy brali to pod uwagę. Głównym czynnikiem było to, że zazwyczaj podczas porwań, bliscy dostają żądanie okupu od porywacza, a moi rodzice nigdy czegoś takiego nie dostali.

Wzdycham cicho, przemierzając korytarze z nosem w telefonie. Po tym, czego dowiedziałem się w weekend, postanowiłem jeszcze bardziej poszperać. Od samego rana przeglądam wyniki, które pojawiły mi się w wyszukiwarce, kiedy wpisałem imię i nazwisko swojego brata. Okazuje się, że pomimo prawie dekady od jego zaginięcia, artykułów na ten temat jest całkiem sporo. Głównie jest tak pewnie dzięki temu, że rodzice nigdy się nie poddali i każdego tygodnia starają się o nadanie jak największego rozgłosu tej sprawie. Wszystkie konferencje prasowe, na które jeżdżą, nieźle się do tego przyczyniają. Szkoda tylko, że zostawiają też piętno na ich psychice. Wczoraj na przykład, po powrocie z jednego z takich spotkań, mama wyściskała mnie jak nigdy ze łzami w oczach. Przez moment nie wiedziałem, o co chodzi, bo zazwyczaj po przyjeździe do domu przytuliła mnie raz lub dwa, i nigdy przy tym nie płakała. Dopiero potem podsłuchałem ich rozmowę z ciocią i wujkiem, a to wyjaśniło mi, co jest grane.
Okazało się, że podczas ostatniej konferencji, spotkali się też z kilkoma innymi rodzicami zaginionych dzieci. Ci ludzie przyjechali nawet zza granicy, po to, żeby opowiedzieć również o swoich przypadkach. Niektórzy z nich opowiadali, że ich pociechy wyszły na zwykły spacer, spotkać się ze znajomymi, czy do szkoły. Nigdy jednak nie wróciły już z tych wyjść, a ich rodzice zostali skazani na życie w wiecznej niewiedzy. Tak, jak w przypadku Bartka, tak i w sprawach tamtych dzieci, nie było kompletnie żadnych śladów. Wyglądało to tak, jakby rozpłynęły się w powietrzu. Mamą wstrząsnęły te historie, a ja zauważyłem, że wszystkie są dziwnie podobne do przypadku mojego brata.

Teraźniejszość zmienia wszystko: ZbuntowaniWhere stories live. Discover now