Godzina Tygrysa cz. 2

98 4 0
                                    

III

Nad błyszczącymi bielą murami Srebrnego Miasta, zwanego też Miastem Chmur, jaśniało nieskazitelnie czyste, wiecznie roziskrzone niebo. Blask górującego nad srebrnymi dachówkami słońca odbijał się od wyniosłych budowli i oblewał je bijącym od Acilutu ciepłem, stanowiącym zaledwie ułamek miłości samego Stwórcy.

Archanioł Michał kroczył przez ogromny, rozciągający się w cieniu miasta obóz, w którym stacjonowali rekruci i pełniący czynną służbę Aniołowie. Jego szybki krok i wymalowana na twarzy zawziętość sprawiały, że z drogi schodzili nawet ci, których na co dzień traktował jak równych sobie. Mijani przez niego kłaniali się lub salutowali, ale mężczyzna całkowicie ignorował pozdrowienia. Nigdy nie należał do wylewnych, a relacje z podwładnymi opierał głównie na panującej hierarchii, mimo to zazwyczaj starał się odwzajemniać okazywany mu szacunek.

Tym razem nie silił się nawet na to, aby udawać, że cokolwiek dostrzega. Jako najwyższy dowódca Zastępów Anielskich i jeden ze Wspaniałej Siódemki miał do tego prawo dopóty, dopóki przez swoje zachowanie nie uraziłby kogoś z Najwyższej Triady Chórów.

Rozdrażniony Archanioł z trudem opanowywał pokusę przywołania drugiego oblicza i przebycia reszty dzielącej go od celu odległość za pomocą potężnych skrzydeł. Gdyby to zrobił, znalazłby się na miejscu w mniej niż dwa uderzenia serca, ale wzbudziłby jeszcze większe zainteresowanie. Nie chciał jednak dodatkowo potęgować napięcia, jakie powstało w ciągu ostatnich tygodni, dlatego zmusił się do zwolnienia kroku.

Domyślał się, że członkowie niższych chórów już plotkują na temat nowego ewenementu Niebios, którego istnienie usiłowano tak pieczołowicie ukrywać przez ostatnie dwa lata. Chociaż nic nie było jeszcze oficjalnie potwierdzone, cała Berija – i po części on sam – drżała na myśl o możliwych implikacjach, wynikających z owego precedensu.

Jakby tego było mało, ten – niech będzie potępiony na wieki – zdrajca poprosił o spotkanie na prawach jednego z pokojowych paktów, na co przystali najwyżsi Serafini, a nawet sam Metatron.

Archanioł nie pierwszy raz tego dnia poczuł narastający w nim Boży Gniew.

Ten, który najgorliwiej wsparł Rebelię i został największym z Upadłych, miał czelność na nowo wstąpić do Asiji i pertraktować jakieś swoje małe sprawy?

Co takiego musiało się wydarzyć, że pozwolono na to bluźnierstwo? Nawet jeśli wstęp do pierwszej sfery miała niemal każda Istota Ponadnaturalna, myśl o tym budziła w nim ognistą pasję, chęć wymierzenia kary.

Michał zacisnął zęby i zmusił się do kilku spokojniejszych wdechów.

Zawsze był porywczy, przez co bardzo łatwo mógł zrobić jakąś głupotę, nieprzystającą jego pozycji lub nieadekwatną do sytuacji. Powinien zachować zimną krew, ujarzmić buzującą w nim naturę Zemsty. Co prawda furia od zawsze pozwalała mu zwalczyć najwięcej zła, jednak nie zdawała się na wiele poza polem bitwy. W biurokracji i dowództwie musiał myśleć analitycznie, kalkulować wszystkie swoje czyny, nawet tak błahe, jak przemarsz przez własny obóz.

Szkoda tylko, że nigdy nie był w tym najlepszy. Nawet upływające milenia nie zmieniły tego, jak niedoskonały był jego charakter.

Chcąc skrócić drogę, Michał odbił z głównej alei w plątaninę mniejszych i większych ścieżek. Idąc, często spoglądał pod nogi, aby nie potknąć się o olinowanie lub rozstawione tu i ówdzie stojaki na broń. W kwartałach Zastępów zawsze panował pewien chaos, śnieżnobiałe namioty były ustawiane nierówno, bez ścisłych wytycznych czy planu.

Chociaż powinien już dawno zająć się tą sprawą, jakoś nigdy się tego nie podjął. Wraz z przybywającymi rekrutami oraz stałymi rotacjami żołnierzy, pozwolił obozowi rozrastać się i przekształcać niczym żywemu organizmowi. W czasach panującego od wygnania Upadłych Aniołów pokoju nie czuł też zbytniej potrzeby, by zwracać na to uwagę.

Czas DemonówWhere stories live. Discover now