Godzina Szczura cz. 1

164 5 1
                                    

I

Nad horyzontem roztaczał się piękny, niemal bezchmurny zachód słońca. Pomarańczowa tarcza zbliżała się coraz bardziej do morskiej połaci, ciągnąc za sobą ostatnie odcienie błękitu, wyświecając niebo żółtymi barwami, które powoli przechodziły w róż i czerwień. Na plaży siedziało lub spacerowało wiele osób podziwiających ten cud natury niczym atrakcję i większość z nich właśnie tak postrzegała przyjście tutaj – jako urlopowy dodatek związany z wypoczynkiem nad Bałtykiem.

Gdy zmierzch zapanował na dobre, nabrzeże zaczęło pustoszeć, przenosząc wieczorne życie do centrum miasta. Po chodnikach przesuwał się tłum rozochoconych wczasowiczów i stałych bywalców klubów, zmierzających do rozbłyskujących neonami barów, dyskotek i restauracji.

Wśród nich nadmorski bulwar przemierzała niewyróżniająca się zbytnio kobieta. Szła powoli, ręce wciskając w kieszenie długich spodni. Mimo nadal wysokiej temperatury, jej twarz kryła się pod kapturem szerokiej bluzy.

Spacerując, ze znudzeniem obserwowała mijającą ją młodzież, która planowała skorzystać z wakacyjnego weekendu, i z taką samą obojętnością rzucała spojrzenia osobom starszym, idącym prosto do domów czy pensjonatów. Już od dawna nie wiedziała, czym jest przyjemność spokojnego wieczoru, a w szczególności nie pamiętała tego rozluźnienia, jakie malowało się w posturze i mimice otaczających ją ludzi.

Ale przecież ona nie była już człowiekiem.

Tłum na bulwarze zaczął rzednąć, spacerowicze znikali w uliczkach, coraz bardziej oddalając się od morza. Dziewczyna w końcu zsunęła z głowy kaptur, pozwalając sobie na chwilę odetchnąć. Od niechcenia przeczesała pofarbowane na czerwono, sięgające trochę poniżej ramion włosy.

O ile dobrze wszystko zaplanowała, miała jeszcze godzinę.

Niewiele myśląc, skręciła w stronę mola i spokojnym krokiem przeszła przez wcinający się w głąb morza pomost. Zatrzymała się na jego końcu, opierając się łokciami o białą barierkę. Odetchnęła chłodnym powietrzem i zlustrowała wzrokiem najbliższą okolicę.

Była sama.

Wolnym ruchem sięgnęła do dużych, przyciemnianych okularów i zdjęła je, przecierając rękawem spoconą twarz. Miała już dość, a to był dopiero początek.

Nie wiedziała, co się z nią dzieje. Była w rozsypce, a jedyne źródło ukojenia za każdym razem zdawało się tylko pogarszać następny etap.

Chciała to zakończyć.

Chciała zapomnieć.

Chciała przestać cierpieć.

Z wahaniem wsunęła trzymane okulary do kieszeni i wsparła się o najwyższą belkę poręczy. Po minucie postawiła nogi na najniższym szczeblu. Przez moment myślała nawet, żeby przeskoczyć na drugą stronę.

Może gdyby rzuciła się w falującą poniżej głębię, to wszystko by ustało?

Może udałoby się na dobre zakończyć to, co kłębiło się w jej wnętrzu, uciszyć krzyczącą duszę i ten nienasycony, dziki głód?

Skrzywiła się, zdając sobie sprawę, że nadal myśli jak człowiek.

Zeszła z barierki i spojrzała na ciemniejące z minuty na minutę niebo. Zbliżała się dwudziesta druga, mogła niedługo ruszać.

Poczekała jeszcze trochę, chłonąc nocne powietrze i wspaniały widok falującej czarnej tafli, odbijającej łagodnie srebrzysty blask księżyca i sporadycznych gwiazd. Podniosła wzrok, z bladym uśmiechem obserwując wiszący nad nią wąski sierp. Zdecydowanie była to ciekawa odmiana w porównaniu do dziesięciu lat uzależnionych od pełni. Nadal nie przyzwyczaiła się, że księżyc przestał ją definiować...

Czas DemonówWhere stories live. Discover now