Godzina Zmroku cz. 1

60 3 0
                                    

I

Nad Siódmym Kręgiem pojawiła się nieśmiała jutrzenka, która zamiast zwiastować wschód słońca, niosła za sobą ponury, wieczny półmrok piekielnego dnia. Ulice Miasta Upadłego były o tej porze niemal puste – większość mieszkańców nadal spała lub co najwyżej krzątała się w domach, jak przystało na dzień wolny.

Luciusa przebudziło nieprzyjemne, nasilające się drętwienie, rozchodzące się po jego prawej ręce niczym stado natrętnych mrówek. Niemrawo spróbował obrócić się na drugi bok, ale zamarł, czując, jak coś przydusza go do materaca. Mając w pamięci wydarzenia z bankietu, od razu poddał się instynktom, zapominając w mgnieniu oka o senności. Całkiem rozbudzony, otworzył oczy i – przywołując demoniczną naturę bliżej powierzchni – rozejrzał się w poszukiwaniu potencjalnego napastnika. W ciemności, którą bez trudu przebijał jego nasycony mocą wzrok, nie dostrzegł jednak żadnego zagrożenia. Poza nim w pokoju była tylko Millie, która spała twardo z głową wspartą na jego ramieniu.

Demon rozluźnił napięte mięśnie i uśmiechnął się pod nosem, delikatnie odgarniając z twarzy dziewczyny kilka splątanych kosmyków. Nigdy nie wiedział, jak to możliwe, że ktoś dręczony tak wieloma lękami i okropnymi emocjami potrafi wyglądać tak spokojnie podczas snu. Millie leżała na boku, wtulona w niego niczym dziecko. Wystające spod kołdry ręce podłożyła sobie pod policzek i choć oboje byli nakryci kołdrą, Lucius czuł, że jedna z jej nóg oplata jego uda, a druga leży wciśnięta pomiędzy stopy. Było w tym wszystkim tak wiele ufności i ulotnej bliskości, że sklął się w duchu od najgorszych. Powinien był wcześniej przygotować ją na to, co miało miejsce w nocy, oszczędzić jej bólu.

Gdyby nie wiedział, że taki szok ostatecznie wyjdzie jej na dobre, pewnie zrobiłby to już dawno.

Każdy trafiający do Piekła prędzej czy później dowiadywał się, czym jest samoumartwienie sumienia, chyba że był naprawdę zatwardziałym sukinsynem i nie żałował w swoim życiu absolutnie niczego, czego się dopuścił. Aura piekieł przesączała wszystko i wszystkich, a jej przygnębiająca moc potrafiła wyszukać nawet najgłębiej skrywane żale czy bolesne wydarzenia z przeszłości, które w jakiś sposób odcisnęły piętno na danej Istocie.

Najczęściej przychodziło nagle, w środku snu. Ofiarę zaczynały nawiedzać koszmary, najpierw sztuczne, choć realistyczne, później przemieniające się w odbicie najbardziej dręczących ją przeżyć, wspomnień i grzechów, których najmocniej żałowała. Czasem urywało się samo, czasem wybudzić z tego mogła dopiero czyjaś ingerencja, jednak najgorsze było to, że ataki często nie były jednorazowe. Ich intensywność stopniowo słabła, ale jeśli ktoś nie zaakceptował przeszłości i nie pogodził się z nią, stany te powracały po każdej dłuższej nieobecności w Piekle.

Lucius sam tej nocy nie mógł spać, choć po stuleciach, jakie minęły od jego Upadku, aura piekieł nie działała na niego tak samo silnie, jak na Millie. Mimo to zdarzało się, że samoumartwianie odnajdywało w nim resztki wyrzutów sumienia i wyciągało je na wierzch, aby podręczyć go przynajmniej pierwszej nocy. Z drugiej strony, nawet i bez tego zdarzały się dni, że naprawdę nie znosił zasypiać w tej komnacie. Gdy tylko zamykał oczy, pochłaniały go najokropniejsze ze wspomnień, raz po raz ściągające go za sobą prosto w otchłań krwi, której wolałby nie przelewać, i kłamstw, których wolałby nie wypowiadać.

Właśnie z tego powodu wahał się, czy powinien położyć się z Millie. Ona potrzebowała wsparcia w momencie, kiedy sam nie był w stanie zapanować nad własnymi imaginacjami. Obawiał się, że wyczuje jego stan i źle go zinterpretuje, ale w jej oczach tliło się tak głębokie, zakrawające o szaleństwo przerażenie, że nie mógł odmówić. Nawet jeśli złamali w ten sposób ustaloną już dawno zasadę, że każde śpi w swoim łóżku, miał to gdzieś. Widząc, jak spokojnie spała, nie miał najmniejszych wątpliwości, że dobrze postąpił.

Czas DemonówWhere stories live. Discover now