Godzina Wilka cz. 1

223 7 2
                                    

I

Nad miastem rozciągała się ponura, bezgwiezdna noc, dla wielu ludzi czas spoczynku. Zarówno nowoczesne wieżowce, domy na przedmieściach, jak i starodawne centrum pogrążone były we śnie. Nawet nieliczne kluby i bary zaczynały powoli cichnąć.

Wybiła już godzina wilka, opustoszałą starówkę spowijała cisza.

Nagle ciemną ulicą przebiegł chłopak. Jego chód był chaotyczny, potykał się o nierówności, zataczał. Trzymał się za lewy bok, spomiędzy kurczowo zaciśniętych palców kapała krew.

Jego śladem, w odległości kilkunastu metrów, podążała kobieta, spokojna i opanowana.

Chłopak zatoczył się po raz kolejny i wpadł na mur kamienicy, tracąc dech. Spłoszony spojrzał przez ramię, szukając goniącego go oprawcy. W ciszy słyszał jednak tylko swoje serce, tłukące się w klatce piersiowej niczym złapany w sidła wróbel.

Nie wiedział, czy był to efekt długiego biegu, czy towarzyszącego mu strachu.

Nie widząc nikogo za plecami, przez chwilę poczuł się bezpieczny. Wsparty barkiem o ścianę odszukał telefon, aby wezwać pomoc. Jasność ekranu go oślepiła, niemal po omacku wcisnął ikonę kontaktów. Gdy w końcu oczy trochę przywykły do światła, wpisał numer alarmowy i spróbował nawiązać połączenie.

Nie na wiele się to zdało, w słuchawce usłyszał tylko trzaski i dźwięk przerwanego połączenia. Zdezorientowany odjął aparat od ucha, ale jedno spojrzenie na ekran wystarczyło. Nie miał zasięgu. Gdyby nie to, że za bardzo bał się odezwać, zakląłby najszpetniej, jak tylko potrafił.

Wcisnął bezużyteczny telefon z powrotem do kieszeni, po czym odjął rękę od poranionych żeber. W żółtym świetle latarni zobaczył, że całą dłoń pokrywa lepka, ciągle świeża krew. Zamarł, patrząc, jak czerwona ciecz spływa mu po palcach, kapie na kocie łby. Było w tym coś hipnotyzującego, zupełnie jakby to nie on krwawił, tylko jakaś przypadkowa postać z filmu.

Nagle usłyszał rozpraszające ciszę kroki, co wyrwało go z dziwnego stanu zawieszenia.

Serce podeszło mu do gardła, a tętno przyspieszyło gwałtownie.

Śledziła go, to musiała być ona.

Z trudem odepchnął się od ściany i pobiegł dalej, znacząc krwią chodnik. Uliczka ciągnęła się w dół, w stronę katedry i dalej, gdzieś między inne części starego miasta. Zaczął zbiegać z niewielkiego wzniesienia, na którym zbudowano zabytkowy rynek. Wiedział, że jeżeli idąca za nim kobieta stanie na szczycie pagórka, od razu go dostrzeże. Musiał się gdzieś skryć, zmylić trop.

Gdy zauważył wąskie przejście pomiędzy budynkami deptaku, od razu się tam wślizgnął. Mury wysokich kamienic przysłaniały blask lamp, dlatego dopiero uderzając w ścianę zorientował się, że właśnie podpisał na siebie wyrok.

Wbiegł prosto w ślepy zaułek.

Chciał jeszcze wybiec, jednak nie zdążył.

Usłyszał za sobą jej kroki. Spanikowany zamarł na moment. Rytmiczne uderzenia obcasów wydawały się nienaturalnie spokojne, niespieszne. Obrócił się twarzą do przejścia, które wcześniej wydawało się zbawienną kryjówką, a teraz stanowiło ostatni gwóźdź do trumny.

Jego trumny.

Pojawiła się w strudze światła, wysoka, smukła, o idealnie kobiecych kształtach. Szła ponętnie, stawiając nogę przed nogą, jakby chciała kogoś skusić. Ciemne ubrania sprawiały, że wyglądała niczym powstała z mroku mara. Dziewczyna na głowę narzuciła kaptur, dlatego nie było widać twarzy, mimo to chłopak nie miał wątpliwości, że to ta sama osoba, przed którą tak panicznie uciekał.

Czas DemonówWhere stories live. Discover now