1. Ernesto

17.4K 542 241
                                    

Witajcie!

Zgodnie z obietnicą: Ernesto powraca!

Mam nadzieję, że jeszcze bardziej się Wam spodoba, że wyciśnie z Was więcej łez :)

Generalnie zmieni się niewiele, na pewno sam Ernesto i jego podejście do Lily, gdy ta znów pojawi się w jego rezydencji.

Jaki będzie ten skurczybyk? Myślę, że trochę zagubiony, przez co miotał się będzie ze skrajności w skrajność... od miłości do nienawiści.

Dobrej zabawy!

Rozdział 1

Ernesto

W moim życiu nie brakowało niczego.

Miałem władzę, pieniądze i tyle kobiet, ile tylko zapragnąłem. Wszystko było na wyciągnięcie ręki.

Gdy zrozumiałem, że po to, czego naprawdę pragnę, nie wolno mi sięgnąć, straciłem rozum. Nie mogłem Jej mieć, a mimo to, każdego dnia zuchwale wyciągałem po nią swoje brudne łapy. Wielbiłem Ją i dręczyłem jednocześnie. Kochałem i nienawidziłem.

Była moją miłością, moją zgubą.

Była moją macochą....

Nazywam się Ernesto Rinaldi i opowiem Wam, o tym, jak to jest żyć w piekle...

Pewnym krokiem przemierzałem długi, wąski korytarz. W uszach dudniła mi muzyka dochodząca z głównej sali, rozsadzając mi łeb od środka. Im bliżej wejścia się znajdowałem, tym bardziej nieprzyjemne pulsowanie dawało o sobie znać. Byłem zmęczony i jedyne, o czym w tym momencie marzyłem, to sen. Nie chciałem wiele, wystarczyłoby mi zaledwie kilka godzin, niezmąconego niczym, snu.

Ojciec niemal każdy wieczór spędzał lawirując między naszymi klubami, jak dziwka potrzebująca kutasa i adrenaliny, zostawiając wszystkie sprawy na mojej głowie.

Tylko ja działałem jak dobrze naoliwiona maszyna. Nie uznawałem porażki, a strach dla mnie nie istniał. Nie było dla mnie rzeczy niemożliwych.

Obrzuciłem beznamiętnym spojrzeniem dwóch ochroniarzy, którzy pilnowali, żeby nikt niepowołany nie zaglądał do części budynku, w której miałem biuro. Kilkukrotnie zdarzyło się, że jakaś zbłąkana duszyczka dotarła pod same jego drzwi. Tłumaczenia zawsze wyglądały dokładnie taki samo: "szukałem łazienki".

Być może była to prawda, ale wolałem zachować ostrożność.

Boston należał do mnie. Czujność nie mogła mnie opuścić.

- Panowie... - rzuciłem od niechcenia, stając na przeciwko masywnych, dwuskrzydłowych drzwi.

- Szefie. - Odezwali się niemal jednocześnie, rzucając mi jedno, krótkie spojrzenie.

Nie oczekiwałem pokłonów. Nie byłem moim ojcem. Chciałem szacunku, na który sobie zasłużyłem, a nie takiego, który podyktowany był jedynie strachem, przed moją wściekłością.

Poprawiłem mankiety czarnej koszuli i pchnąłem drzwi, ruszając prosto w rozbawiony tłum.

Lubiłem to miejsce, ten specyficzny klimat i zapach, jaki unosi się w powietrzu. To właśnie tutaj przebywałem najczęściej. Ten klub był moim dzieckiem, stworzonym przeze mnie od zera. Według moich zasad.

Podszedłem do baru, ciągnącego się niemal przez całą długość lokalu, i usiadłem na wysokim krześle, gestem przywołując barmana. Zjawił się natychmiast, zostawiając niezadowoloną panienkę, którą usiłowała coś zamówić. W tym miejscu nie obowiązywała zasada: "nasz klient, nasz pan".

Żona mojego ojca #1 [+18] KOREKTA!Where stories live. Discover now