Rozdział 7

9 3 0
                                    


Wychodząc z pokoju, przyłożyłam telefon do ucha, a wolną ręką, przymknęłam drzwi. Wybrałam znany mi numer. Po drugim sygnale, w końcu usłyszałam tak potrzebny mi wtedy głos.

– No, Marigold! W końcu dzwonisz do starej matki! Minęło trochę czasu! – Zaśmiałam się pod nosem. Gdyby usłyszał to ktokolwiek postronny, uznałby to za wyrzuty. Jednak moja relacja z mamą nigdy nie należała do trudnych. Wręcz przeciwnie. To wcale nie tak, że do niej nie dzwoniłam, bo robiłam to dość często. Po prostu mama zazwyczaj nie odbierała telefonu, a gdy ona próbowała oddzwaniać do mnie, byłam wtedy na zajęciach. Jednak tym razem gdy tylko zobaczyłam nieodebrane połączenie, postanowiłam kuć żelazo póki gorące. Tym bardziej, że dodzwonienie się do mojej mamy graniczyło z cudem, ale nigdy nie zrobiłam jej z tego powodu awantury. Elise Mandes była po prostu zawodową pracoholiczką. Zresztą będąc w pracy niemal od rana do wieczora, ciężko nie nazwać kogoś pracowitym człowiekiem. Moja mama była właścicielką niewielkiego salonu sukien ślubnych. Odkąd przejęła sklep po starej właścicielce, dokładała wszelkich starań, aby jej biznes trzymał się w ryzach, co niestety wiązało się z dużą ilością pracy. Tata niejednokrotnie mówił jej prześmiewczo, że równie dobrze mógłby jej tam wstawić łóżko, żeby nie wracała na noc do domu. Mimo, że czasem go to denerwowało, wspierał ją jak tylko mógł. Zresztą wszyscy to robiliśmy. Byliśmy z niej dumni.

– No dziękuję mamo za docenienie! – W słuchawce usłyszałam jej śmiech.

– To co u ciebie słychać? Mam nadzieję, że wszystko w porządku? Jesteś już po zajęciach? – Mama zawsze zadawała mi mnóstwo pytań. Był to jednak jej stary nawyk. Martwiła się i z biegiem lat, to się nie zmieniło. Miałam wręcz wrażenie, że gdy wyjechałam, jej obawy o mnie wzrosły jeszcze bardziej. Była przerażona, gdy pierwszy raz powiedziałam jej, że wybieram się na studia aż do Missouri, a konkretniej Columbii. Zawsze mnie jednak z tatą wspierali i uszanowali moją decyzję.

– Dzisiaj akurat nie mam żadnych zajęć, ale nie brałam dyżuru w bibliotece. Muszę się pouczyć na zajęcia i zrobić sprawozdania – wyznałam szczerze. Ku mojemu zdziwieniu w słuchawce nie słyszałam żadnego hałasu, który zwykle towarzyszył mamie w pracy. – Jesteś w domu? – spytałam zdziwiona.

– Tak! Mam dzisiaj wolne, ale niestety nie tak to sobie wyobraziłam – mruknęła – Obiecałam tym małym diabłom, że zrobię im dzisiaj naleśniki na śniadanie. Elias ma dzisiaj zawody w szkole i wszyscy idziemy mu kibicować. – Słysząc słowa mamy poczułam ogarniającą mnie nostalgię. Ile bym dała za to, aby być tam teraz z nimi... Wyobraziłam sobie, jak duży zgiełk musiał panować w domu. Zawsze przed dużym wydarzeniem wszyscy byli ciut nerwowi, a moi bracia byli głównymi prowodyrami sytuacji. Określenie „małe diabły", w końcu nie wzięło się znikąd. Mama na ogół używała go mówiąc pieszczotliwie o moich młodszych braciach, ale czasem potrafili mocno zaleźć za skórę. Elias na ogół miał spokojny charakter, ale w sytuacjach kryzysowych, jak zresztą każdy, potrafił pokazać pazurki. Z kolei najmłodsza latorośl, Jackson często kopiował swojego brata, mimo tego, że był całkowicie od niego różny. Właściwie w domu jedyną oazą spokoju zawsze był mój tata. Podziwiałam go za ten stoicyzm i zawsze mu tego zazdrościłam. Mimo to i tak nie dawał sobie wejść na głowę. Myśląc o tym co teraz przeżywają, poczułam tęsknotę.

– Przyleciałabym do Savannah specjalnie na to śniadanie i twoje naleśniki... – Wcale nie mówiłam kłamstwa. Mama potrafiła świetnie gotować, a naleśniki – choć takie proste, były jednym z jej popisowych dań. Kolejny raz usłyszałam jej śmiech.

– Jak tylko wrócisz, specjalnie dla ciebie wezmę wolne i zrobię Ci. – Uśmiechnęłam się pod nosem. Chwilę później w słuchawce usłyszałam rumor. Mogłam się założyć, że to chłopaki weszli do kuchni. Nie myliłam się

Skazy sercTempat cerita menjadi hidup. Temukan sekarang