Rozdział 6

10 2 0
                                    



– Nie możesz spokojnie stanąć w miejscu? Zachowujesz się tak, jakbyś miała jakieś zapalenie... pęcherza konkretniej rzecz ujmując – stwierdziła Rose. Czekałyśmy właśnie na kolejne zajęcia z chemii farmakologicznej, a ja nie mogłam znaleźć sobie miejsca. Denerwowałam się, choć powinnam wyluzować. Ciężko było to jednak zrobić, gdy Pungent zamiast podnieść mnie na duchu, tylko podcięła mi skrzydła, a ja nie potrzebowałam wiele, aby się podłamać. Od początku nie było mi po drodze z tym przedmiotem. Każdy miał swoją piętę achillesową. Faktem było, że starałam się nadrobić zaległości. Byłam jednak więcej niż pewna, że gdy tylko przyjdzie czas aby napisać test, z nerwów wszystko pomylę. – Laska nie denerwuj się. Tylko pogorszysz sprawę jak będziesz myśleć za dużo – dodała blondynka. Westchnęłam.

– Łatwo Ci mówić. Ty byś się tym tak nie przejęła? Przecież ja ciągle coś mylę – mruknęłam.

– Nie przesadzaj i nie nakręcaj się. Zachowujesz się gorzej niż przed jakimś egzaminem, a do niego jeszcze daleko. Przecież dasz sobie radę! Mówiłam przecież, że Ci pomogę. Na prawdę nie masz się czym martwić – pokręciłam głową.

– Czasem żałuję, że wybrałam te studia...

– Wiedziałaś na co się piszesz. Nie ma marudzenia! Zdasz to. Nie drażnij mnie już. – Podniosłam głowę i odetchnęłam głęboko. Może rzeczywiście przesadzałam? Przecież miałam za sobą dopiero niepełny miesiąc zajęć. Przecież nie mogło być tak źle, jak mi się wydawało. Sapnęłam z irytacją.

– A co z projektem? Jeśli dostanę kogoś, kto ogarnia jeszcze mniej niż ja? Oboje to zawalimy. – Rose przewróciła oczami.

– A myślałam, że z nas dwóch to ja jestem większą panikarą. – Trąciłam ją w ramię, robiąc srogą minę – No co? Taka prawda. Jak zawsze widzisz wszystko w czarnych barwach. Wyluzuj. – naszą rozmowę przerwał odgłos kroków na korytarzu. Zwróciłyśmy głowy w stronę skąd dochodziły.

– A propo luzu... – dodała Rose, splatając ręce na piersiach. Tom razem z Willem zdawali się być pogrążeni rozmową. Po tym jak nas zauważyli niemal od razu do nas podeszli.

– No witam dziewczynki! Gotowe na zajęcia ze smoczycą? – spytał brunet. Był zdecydowanie w dobrym humorze. Zresztą, chyba nigdy nie widziałam Toma w złym nastroju. Zdawał się jednak wręcz emanować szczęściem.

– Ktoś tu chyba jest aż nazbyt zadowolony – mruknęła pod nosem Rose, unosząc brew w górę. Spojrzałam na niego, nieco zbita z tropu.

– Jakbyś nie zauważyła, ja mam zawsze dobry humor Rosa. Szkoda czasu na nerwy! – stwierdził, uśmiechając się w stronę blondynki. Przeniosłam wzrok na Williama, który z zaciekawieniem śledził przebieg rozmowy pomiędzy moimi przyjaciółmi. Widząc jednak, że mu się przyglądam, spojrzał prosto na mnie. Jego wzrok był nieodgadniony, jednak w kącikach ust czaił się uśmiech.

– Hej.

– Hej – odparłam cicho. Pomiędzy mną a szatynem w powietrzu wisiało dziwne napięcie. Zwalałam to na kark zażenowania, jakie wciąż ogarniało mnie na myśl o naszym pierwszym spotkaniu. Ciężko zresztą było o tym zapomnieć. Wciąż miałam lekkie obawy, że powie o tym Rose i Tomowi, ale ostatecznie pomimo tego, że od zdarzenia minął już tydzień, trzymał język za zębami. Wolałam go jednak unikać. Nawet po tej akcji w bibliotece.

– Oni tak zawsze? – spytał, przenosząc wzrok na Rose i Toma. Blondynka stała z założonymi rękoma i przewracała oczami. Brunet natomiast uśmiechał się tak szeroko, niczym kot z Cheshire. Nawet nie skupiłam się na tym o czym mówią.

– Niestety... ale przywykniesz. To u nich norma – skwitowałam.

– Idiota – burknęła Rose.

– Nie słyszałem. Możesz głośniej? – Patrzyłam jak Tom znów uśmiecha się do Rose i pokręciłam głową.

Skazy sercWhere stories live. Discover now