Rozdział 1

25 3 2
                                    

Missouri, Columbia 2018 rok

Nie minął nawet trzeci tydzień mojej ponownej przygody z uniwersytetem, a już byłam spóźniona na zajęcia. Zwykle starałam się być punktualna. Nie lubiłam przychodzić zbyt późno lub zbyt wcześnie. Zawsze chciałam być idealnie na czas. Wczoraj pan Hopkins zarządził generalny remont katalogów w bibliotece, co przełożyło się na siedzenie do późnych godzin nocnych w pracy. Mogłam się nie zgodzić, ale kwestia zarobienia kilku dolarów więcej, kusiła bardziej, niż dwie dodatkowe godziny snu. Gdy wróciłam do pokoju, Rose już smacznie spała. Co i w jej przypadku było czymś nadzwyczajnym. Z nas dwóch, to ona lubiła siedzieć do późnych godzin nocnych. Czasem miałam wrażenie, że jest jakąś sową lub innym stworzeniem lubującym się właśnie w takiej, a nie innej porze doby. Co ciekawe, rano wstawała pełna energii, czego bardzo jej zazdrościłam. Ja nawet po ośmiu godzinach snu, potrafiłam wstać niewyspana. Nie zawsze udawało mi się wygrać z czasem i lenistwem, mimo że budynek uniwersytetu miałam tuż pod nosem. Tak było i tym razem. Zerknęłam na zegarek i przyśpieszyłam kroku, z nadzieją, że uda mi się jednak zdążyć na zajęcia. Wbiegłam na uniwersytet, z trudem łapiąc powietrze. Choć wciąż potrafiłam się zgubić w tym wielkim budynku, tym razem bez problemu udało mi się znaleźć odpowiednią salę. Ludzie zaczęli wchodzić do środka, więc nie spóźniłam się na tyle, aby wkroczyć w sam środek wykładu. Z doświadczenia wiedziałam, że nie było to zbyt dobrze odbierane. Pośród ludzi z mojego roku z łatwością dostrzegłam znajomą postać, siedzącą pod przeciwległą ścianą pomieszczenia. Z reguły zawsze wybierałyśmy na wykładach miejsce gdzieś w środku sali, jednak te szybko się zapełniły. Moja współlokatorka wyciągała właśnie z torby notes oraz długopis. Można było powiedzieć, że nasz uniwersytet był postępowy. Część wykładów była nam wysyłana i sami opracowywaliśmy dane zagadnienia co dawało nam więcej swobody i czasu dla siebie. Bywali jednak tradycjonaliści, tacy jak doktor Miller, którzy wciąż wymagali obecności na zajęciach, a także odręcznego pisania notatek. (Broń boże, żeby przynieść na zajęcia laptopa!) Miałam wrażenie, że gość nie znosił elektroniki. Co zresztą pokazywał nawet teraz, męcząc się z odpaleniem projektora. Zajęłam miejsce obok Rose. Blondynka odgarnęła włosy z twarzy i przyjrzała mi się uważnie. Odetchnęłam głęboko.

– Jednak zdążyłaś – powiedziała, uśmiechając się promiennie. Sama nigdy nie miałam w sobie tyle entuzjazmu co ona, jednak zawsze umiała mnie nim zarazić.

– Mogłaś mnie obudzić! – Ściągnęłam z siebie jeansową kurtkę i zawiesiłam ją na oparciu krzesełka. Lato co prawda miało się ku końcowi, ale temperatury bywały różne. Tym razem musiałam ją ubrać. Rano temperatura bywała niższa, a później robiło się cieplej.

– Próbowałam, ale zbyt mocno spałaś. Poza tym wiedziałam, że wczoraj późno wróciłaś z pracy. Należała Ci się chwila odpoczynku. Notatki i tak bym Ci przekazała.

– Jesteś kochana, wiesz?

– Pokochasz mnie jeszcze bardziej, jak ci coś dam – Blondynka obróciła się w lewą stronę
i wyciągnęła na mój stolik papierowy kubek z logiem kawiarni, do której często chodziłyśmy
– Tak na rozbudzenie, coś czułam, że będziesz tego potrzebować – dodała rezolutnie. Posłałam jej szeroki uśmiech i z wyrazem rozanielenia w oczach, spojrzałam na kubek kawy.

– Jeju powiesz mi, czym zasłużyłam sobie na taką przyjaciółkę?

– Oj tam, nie przesadzaj. Cała przyjemność po mojej stronie. Tym bardziej, że sama potrzebowałam czegoś na lepsze rozpoczęcie dnia– dodała. Po jej reakcji i błąkającym się na twarzy uśmiechu, od razu połączyłam wątki.

– No taaaak, czemu nie pomyślałam o tym od razu? Przystojny pan barista.– stwierdziłam, unosząc brew. Rose lekko się zaczerwieniła. Moja przyjaciółka miała charakterek. Tego nie można było jej zarzucić. Jednak jeśli chodziło o relacje damsko - męskie była w tym wypadku bardzo ostrożna i często bała się podjąć pierwszy krok w stronę nowych relacji. Wiele w życiu przeszła, i mimo swojej przebojowości do pewnych spraw podchodziła z rezerwą. Zresztą miałam podobne doświadczenia. Może dzięki temu od razu złapałyśmy wspólny język, choć początki wcale nie były tak proste. Wyjątkiem od reguły była tylko jedna postać, która właśnie pojawiła się w drzwiach sali wykładowej. Powiedzieć, że brunet nie zrobił na nikim wrażenia, byłoby ogromnym błędem, choć zastanawiałam się dlaczego tak było. Przynajmniej według mnie, nie był przesadnie przystojny, a jednak według moich koleżanek z roku, był kimś w rodzaju bożyszcza, do którego co druga z nich śliniła się jak opętana. Gdy tylko wchodził do sali, łapał ciekawskie spojrzenia dziewczyn i od razu posyłał im szeroki uśmiech, od którego one wręcz rozpływały się. Tak, Thomas Johnson ewidentnie przyciągał wzrok i ewidentnie to lubił. To jeden z tych typów ludzi, którzy w liceum wygrali los na loterii i byli zarówno niezwykle popularni jak i przystojni. Jego dobra passa trwała do tej pory. Mało tego był szalenie inteligentny, bo nauka przychodziła mu z łatwością i przy tym był też sprytny. W końcu uczęszczał do jednego z najlepszych uniwersytetów medycznych w kraju. Mój przyjaciel miał jednak pewną wadę – kochał towarzystwo kobiet i był kompletnym lekkoduchem i bawidamkiem. Czasem zazdrościłam mu tego, że niczym się nie przejmował. Nie popierałam jednak tego, że nie szanował kobiet. Z pewnością nie był kandydatem na chłopaka, a na pewno nie na męża. On sam się z tym nie krył i często mówił mi o swoich podbojach. Nie mogłam się mu dziwić. Z jego wrodzoną charyzmą naprawdę mógł zaskarbić sobie każdą kobietę. No może... prawie każdą.

– No nie... a ten tu czego... – mruknęła Rose, ostentacyjnie przewracając oczami. Chłopak, gdy tylko nas dostrzegł uniósł lekko wargi i usiadł w rzędzie przed nami.

– Witam was dziewczęta. Piękny dziś mamy dzień, czyż nie? – błysnął uśmiechem i założył rękę na krzesełku, uwydatniając lepiej mięśnie. Z tego co zdążyłam zauważyć to była jego dość częsta zagrywka, aby popisać się przed płcią przeciwną. Oczywiście nie musiał tego robić. Byłyśmy
z Rose w niewielkim odsetku kobiet odpornych na jego wdzięki i duże jasnoniebieskie oczy. Ja od zawsze pozostawałam poza jego zasięgiem, ponieważ już od początku studiów się przyjaźniliśmy, a Rose... no cóż... Rose go po prostu znosiła i łagodnie ujmując, nie przepadała za nim.

– Byłby lepszy, gdybyś się nie pojawił – stwierdziła blondynka półgłosem, lekko uderzając długopisem w zeszyt, nie zaszczycając przy tym Toma ani jednym spojrzeniem. Uniósł brew.

– Miód dla moich uszu, Rosa. Muszę Cię jednak zmartwić. Nadal uczęszczam na ten kierunek. Raczej się mnie tak łatwo nie pozbędziesz –mruknął Tom, obniżając swój głos. Stosował kolejną swoją sztuczkę, czego Rose wręcz nie znosiła. Właściwie sama nie byłam pewna, dlaczego ich relacja wyglądała tak, a nie inaczej, jednak po prostu się nie lubili. I wiecznie sobie dogryzali. Tolerowali się tylko dlatego, że oboje zadawali się ze mną, co nieraz było powodem lekkich sprzeczek. Rose ze świstem wypuściła powietrze i zacisnęła swoją pięść. Zmarszczyła gniewnie brwi. Choć z jej blond lokami i różowymi policzkami, przypominała bardziej aniołka. Wściekłego aniołka.

– Ile razy mam Ci powtarzać, żebyś mnie tak nie nazywał?

– Tyle ile będzie trzeba, Rosa – odparł. Czasem ich sprzeczki były naprawdę dziecinne. Mimo to, słuchając ich, wielokrotnie miałam spory ubaw. Rose nie znosiła tego, że Tom ze wszystkiego żartuje i nic nie bierze na poważnie, ciągle zabawiając się z kolejną dziewczyną, zostawiając ją po jednej nocy. Jego natomiast irytowało zasadnicze podejście do życia blondynki
i to, że nigdy nie robiła nic szalonego i nie wychylała się przed szereg. Stanowili tak kompletne przeciwieństwa, że ciężko było mówić tu o dopasowaniu charakterów lub choćby wspólnych tematów do rozmów. Choć te akurat czasem się zdarzały. Bo który student, choć raz, nie narzekał na nadmiar obowiązków na uczelni?

– Wiecie, że będę miał nowego współlokatora? Całkiem zabawne, bo znam go, bo chodziliśmy razem do podstawówki i...

– A co się stało z poprzednim? Nie wytrzymał mieszkania z tobą pod jednym dachem? – Brunet uśmiechnął się cynicznie. Parsknęłam śmiechem, jednak zaraz zakryłam usta dłonią, aby nie rozpraszać innych na sali.

– Prędzej z tobą, by nie wytrzymał. Właściwie aż podziwiam naszą Goldie. Słowo daję, twarz anielicy, ale jak poznasz bliżej, to widzisz diabła. Nie żeby mi się to nie podobało – stwierdził, poruszając sugestywnie brwiami. Blondynka znów westchnęła, zaciskając szczękę.

– Stul twarz Tom. Trwają zajęcia. A ja nie mam zamiaru ich powtarzać, ze względu na twoje ciągłe docinki – fuknęła i gwałtownie otworzyła zeszyt. Musiałam ukrócić tą wymianę zdań. Jak dzieci...

– Zamknijcie się oboje, Miller zaraz was stąd wyrzuci jak nie przestaniecie na siebie wyzywać. Dajcie już spokój. – Jak na zawołanie spojrzałam na pochmurną twarz naszego wykładowcy, który z wyrazem politowaniem patrzył w naszą stronę. Jeszcze chwila, a nie omieszkałby coś o nas wspomnieć przy całym roku. Chociaż i tonie byłaby pierwsza tego typu sytuacja.

– Ja chciałem się tylko czymś pochwalić! To ona zaczęła – Spojrzałam na nich oboje. Rose przewróciła oczami i ściągnęła z długopisu skuwkę. Dla niej temat był zamknięty, jednak widząc minę Toma, wiedziałam, że on jeszcze nie zakończył. Zresztą. Jemu buzia nigdy się nie zamykała. Taki był jego nietypowy „talent". Gdy brunet się w końcu odwrócił, Rose pokazała mu język, a ja znów zachichotałam pod nosem. Wariaci.

_____________________

No i mamy to! 🙈
Rozdział pierwszy już za nami!
Powoli poznajemy samą bohaterkę, jak i jej przyjaciół 😁
W drugim dołączy do nas pewna postać, która namiesza i cóż mogę powiedzieć... do następnego! 👀
Wyczekujcie!

Wasza Paulina ❤️

Skazy sercजहाँ कहानियाँ रहती हैं। अभी खोजें