Rozdział 4

70 4 4
                                    

Neytiri się poddała. Nie wiedziała jak odpowiedzieć Jake'owi. Co więcej, powoli przyznawała mu rację. Jeśli osoba, która zaatakowała ich dzieci to martwy pułkownik w nowym ciele avatara to źle. Bardzo źle.

Dimaya cofnęła się o krok, gdy dorośli zdawali się już uspokoić i rozmawiać w normalny sposób. Czuła się źle z tym, że wysłuchała tej rozmowy. Podsłuchiwała własnego wodza.

- Naprawdę stąd odejdziemy? - wyszeptała mała Tuk.

Wyglądała tak smutno.

Kiri zareagowała od razu i przytuliła siostrę. Sama też nie wyglądała na taką, którą zadowalał kierunek w jakim toczyła się rozmowa rodziców. Wszystko wskazywało na to, że jednak stąd odejdą. Lo'ak siedział sam wpatrzony w ziemię, a Neteyam... Kręcił się przez chwilę przy ścianie namiotu, po czym się zatrzymał i dość zamglonym wzrokiem spojrzał na rodzeństwo.

Całym sobą pokazywał jak źle się czuje z decyzją, którą prawdopodobnie zaraz podejmą dorośli.

- Neteyam - odezwała się po chwili Dima, nawet nie wiedząc co powiedzieć dalej, więc po prostu go lekko przytuliła.

Od czasu do czasu traktowała go jak brata, więc i teraz tak zrobiła.

- Rodzice chcą was chronić. Tylko dlatego nad tym myślą - powiedziała starając się ich jakoś pocieszyć.

Nie mogła powiedzieć, że na pewno nie będą musieli odchodzić ani, że kiedyś tu wrócą, jeśli już opuszczą klan.

- Wiemy - westchnął Lo'ak. - Ale gdzie niby mamy się przenieść. Nic poza tym miejscem nie znamy...

- Zdajcie się na rodziców. Zadbają o was, gdziekolwiek was zabiorą.

***

O poranku już każdy wiedział o tym, że wódz wraz z rodziną odchodzą, a przywództwo po nim przejmie Tarsem.

Dima nie spieszyła się na ceremonię oddania władzy i odejścia poprzednika. Nie chciała wręcz tam być, ale obowiązek nakazywał, więc chwilę przed rozpoczęciem stanęła na końcu tłumu ludzi omatikaya i zamknęła oczy. Wsłuchała się w pieśń, potem w słowa tsahik, które ledwo słyszała i na końcu w płacz niektórych z klanu. Otworzyła oczy akurat w momencie kiedy rodzina ją mijała. Smutno się uśmiechnęła. Sama też nie cieszyła się z tej sytuacji. Głównie dlatego, że od paru miesięcy spędzała z nimi czas i z nikim innym. Czasem jeszcze z Kay'lą, ale ona rozumiała jej chęć samotności, więc i tak się od siebie oddaliły. Kiedy Neteyam odejdzie, jego rodzeństwo też, ona będzie tu sama.

Chłopak zerknął w jej stronę i szybko do niej podszedł.

- Chciałbym się pożegnać, więc czy mógłbym przyjść do ciebie?

Dima tylko pokiwała głową.

- Dzięki - i poszedł za resztą rodziny.

***

Dziewczyna czekała w swoim namiocie. Przy wylocie z osady zrobił się spory tłum, bo po ceremonii wszyscy zlecieli się z powrotem do jaskini i czekali na ostateczne pożegnanie z Neytiri, Jake'em i ich dziećmi. Dima nie chciała się tam pchać, zresztą skoro Neteyam chciał się pożegnać to wolała być tu - w miejscu gdzie na pewno ją znajdzie, a nie pośród ludzi, gdzie mogliby się minąć i nawet nie zauważyć.

Żeby zabić czas oczekiwania na chłopaka zaczęła pleść nowe siodło dla Suna. Już od dłuższego czasu zastanawiała się jak jak je zmienić by było wygodniejsze i mniej przeszkadzało zwierzakowi, i zdecydowała się je zrobić na nowo z mocniejszych, ale i bardziej rozciągliwych lian przeplatanych jaskrawymi wodorostami. Na początku nie sądziła, że kiedyś zebrane, wodne rośliny jej się do czegoś przydadzą, ale potem przypadkiem odkryła, że kiedy zamoczyć je w wodzie to wracając do swojego pierwotnego stanu i znów są giętkie i miękkie.

Avatar: Między ŚwiatamiWhere stories live. Discover now