Część 4

6 1 0
                                    

 Scił zaszczekał coś agresywnie. Chyba chciał do mnie gadać. Odwróciłem się i znów trochę zapadłem się w zwłokach. Scił coś tam charkał bez sensu, na koniec splunął mi pod nogi. Bez zastanowienia dobiłem dzikusa kulą w łeb. Jemu też cyknąłem zdjęcie.

 Trofim i Miron ciągle się sprzeczali. Zupełna głupota, ale ta dwójka już tak miała. Chciałem ich rozdzielić i zapodać jakąś gadkę o hańbieniu powagi statusu jaki ma każdy z Brygady Piechoty Specjalnego Przeznaczenia. Nie zrobiłem tego, bo coś innego zagarnęło moją uwagę. Natarczywy tupot, jakby nagich stóp. Nie jestem pewien czy to był ten sam tupot jaki najpierw usłyszał Miron, a później my wszyscy, ale był równie denerwujący i niepokojący.

 Gapiłem się w ziejącą ciemnością przestrzeń między rozwartymi skrzydłami wrót kaplicy. Im bardziej, mocniej wbijałem w tą jakby zasłonę, oczy, tym mocniej słyszałem tupot. Wlatywał w moje uszy poprzez filtry hełmu w niezmiennej, ciągle tej samej głośności i ciągle z tym samym tempem. Ale i tak przeczuwałem, że jego źródło zbliża się do nas. I to kurna szybko.

 Przywołałem Mirona i Trofima do porządku pojedynczym wystrzałem gdzieś między ciała. Zrugałem ich na szybko i kazałem słuchać. Nie widziałem rzecz jasna ich twarzy. Wizjery hełmów odbijały światło lamp, nie mogłem więc dostrzec nawet ich oczu. Ale wiedziałem, po prostu to czułem, że oni tak jak ja, zagryzają zębami z niepokoju. Tupot był natarczywy, jak jakiś pieprzony komar błądzący pod sufitem kiedy chcesz zasnąć.

 Miron w przeciwieństwie do Trofima, który się cofną pod ścianę, szczękną swoją Isztar i podszedł do wrót. Przeładował sprawnie broń, przypominając i nam, że dobrze by było zmienić magazynki. Stawiał niepewne kroki, gniecione pod ciężarem zbroi ciała wydawały odgłosy jak składane harmonijki pomp do filtrowania. Odgłos wypychanego ze zwłok powietrza zawsze przyprawiał mnie o ciarki. Pamiętam że palec zadrżał mi na spuście. Mi! Żołdakowi z BPSP kurna!

 Stojąc tak w progu, nasłuchiwał, zdziwiłem się. Po co było jeszcze nasłuchiwać skoro wiadome było, że coś nadchodzi. Spytałem się Mirona czy coś jest nie tak. Ten odparł mi, że wszystko i żebym lepiej się przymknął. Zabawne.

 Chwilę później zaczął rzucać flary w korytarz którym tu przyszliśmy. Jedna po drugiej, wywalił wszystkie dziesięć sztuk a później zrzucił pustą torbę na ziemię. Na trupy znaczy. Rozrzucone, neonowe ognie rozświetlały sporą część skalistego korytarza. Sklepienie tylko było za wysoko by można je zobaczyć.

 Ja i Trofim też zbliżyliśmy się brodząc w ciałach. Nie zdążyliśmy jednak stanąć za Mironem. Poza kręgiem światła flar panowała twarda ciemność, i coś nagle się odcięło na tle tej ciemności. To zdarzyło się jakby w zwolnionym tempie. Jakaś pokraczna postać, jakieś coś. Wybiegło z mroku wprost na Mirona. Próbowaliśmy strzelać, ja i Trofim, ale byliśmy jak sparaliżowani. To był posrany widok. Kurna, byłem w niejednym piekiełku na niejednej planecie, ale nigdy nie czułem tak irracjonalnego strachu. Dobre słowo, irracjonalny.

 Czułem, że wszystko to było irracjonalne.

 Chociaż nie, patrząc na szeroko rozdziawioną paszczę, na wirującą wokół niej grzywę, na wychudłe kończyny tego czegoś, wiedziałem, że to irracjonalne.

 Tylko Miron najwyraźniej nie był sparaliżowany strachem. Zaczął walić ogniem ciągłym wprost w rachityczny, właściwe słowo by opisać brzydotę tego czegoś., korpus stwora. Kule ot tak znikały w czarnym ciele tego czegoś, żadnej krzywdy mu nie robiąc. Wrzask Mirona rozsadzał mi bębenki, wrzeszczał byśmy mu pomogli. Ale jak? Założę się, że sam tego nie wiedział. Wszyscy trzej mogliśmy jedynie biernie obserwować jak stwór rżnie prosto na jednego z nas.

Mniejszy Klucz MarsaOnde histórias criam vida. Descubra agora