Część 3

6 1 0
                                    

 Alarm tabletu wyrwał felczera z transu czytania. Koniec przerwy, trzeba wrócić do pacjentów. Z ociąganiem wstał na równe nogi, w kolanach mu strzeliło boleśnie. Wyjął nośnik danych z tabletu i schował oba do wewnętrznej kieszeni fartucha.

 Czuł jak bardzo go ciągnie do przeczytania wszystkiego. Nie zobaczył jeszcze nawet tych zdjęć. Pod sklepieniem ciemieniowym trąbiło mu tylko jedno pytanie, co stało się w tej opuszczonej kopalni? Czemu znaleziono tego żołnierza z BPSP gdzieś na powierzchni? Pewnie wygrzebano go z jakiegoś ostrzelanego okopu. Ale przecież jak niby się tam znalazł?

 Ugryzł się w wewnętrzną część policzka by uspokoić galopujące myśli. Odetchnął głęboko. Słysząc drgające burczenie w trzewiach, wysupłał z kieszeni spodni tubkę pasty odżywczej. Odkorkował i ściskając miękki pojemnik, wpakował całą jego zawartość w jamę ustną.

 Pasta była rzecz jasna praktycznie pozbawiona smaku. Ale za to nie zostawała za długo na języku i puchnąc w żołądku dostarczała tyle energii i zapewniała taką sytość, by twarzą nie zaryć w podłogę. Cudo spożywczej inżynierii Królestwa Królestw, plotka głosiła, że ponoć bezpośrednio zlecone przez samego Szachinszacha, Króla Królów.

 Wypadł śpiesznym krokiem z magazynu na urny. Bokiem ominął taszczącego trzy cylindry z prochami pielęgniarza gryzącego papierosa w ustach. Obracając się na pięcie poszedł korytarzem wprost na tyły lazaretu, do szeregów kozetek i zalanej krwią podłogi.

 Na zakręcie zderzył się z pędzącym truchtem sołdatem. Obaj stracili równowagę i polecieli każdy w swoją stronę, prosto na ziemię. Felczerowi aż zadudniło w uszach kiedy hełm sołdata zadzwonił mu o czoło.

 Szybko jednak powstali na nogi otrzepując się z brudu jaki zalegał w korytarzu. Głównie błoto i małe kamyczki.

 - Uważaj jak leziesz! Ty... pan doktor? Przepraszam! Najmocniej... - zatrajkotał sołdat, młody chłopak, nie miał nawet oznaczeń szeregowego, tylko rekruta.

 Zupełny żółtodziób. Być może jeszcze miesiąc temu siedzący na garnuszku mamusi i tatusia w jakimś apartamentowcu w Nowym Sydney na Ziemi. Dziś jednak służący dumnie w trumnie na gąsienicach jako część Korpusu Medyków Mobilnych.

 - Nic się nie stało. Moja wina, zamyśliłem się - uspokoił młodego felczer - Jak idą wam naprawy?

 Sołdat nagle spochmurniał reagując tak na zmianę tematu. Rozejrzał się korytarzu, czy aby nie idzie w ich kierunku jakiś jego przełożony gotowy skarcić go za obijanie się. Szeptem odparł:

 - Kierowca nieźle się wjebał. Prościutko wleciał na minę kasetową. Jak nic Veshed, jedna z nowszych. Wróg musiał ją tu zostawić jak nasi front przesunęli.

 Felczer nie za bardzo wiedział co to jest ten cały Veshed, ale pokiwał głową.

 - Gąsienica się rozwaliła a za nią wyrwało dziurę w kadłubie, w magazynie amunicji. Chwała Lucyferowi że nie pierdolnęło! Dziurę spawamy ale części zapasowych na pewno nie starczy. Nie ma możliwości, że to naprawimy, uszkodzenia za duże.

 Felczer znów pokiwał głową, odwrócił się i odszedł znów zamyślając się. Pstryknął odruchowo palcami, a raczej spróbował bo rękawiczki uniemożliwiały pełnię tego gestu.

 Zapyta się o wydarzenia w kopalni bezpośrednio żołnierza. Przecież to oczywiste... nagle uderzyła go wątpliwość. Jedną z trzech nowych urn jakie niósł tamten pielęgniarz, mógł być właśnie żołdak z BPSP.

 Przyśpieszył kroku unikając kolejnego zderzenia czołowego zwinnym krokiem w bok.

 Wkroczywszy na salę, z otwartymi ramionami przywitał go drugi felczer. Jak zwykle z drewnianym uśmiechem krzywiącym twarz.

Mniejszy Klucz MarsaWhere stories live. Discover now