Część 2

8 1 0
                                    

 Nie powiem, nie zdziwiłem się kiedy dowództwo wybrało akurat naszą drużynę na tą misję. Zdziwiłem się za to, kiedy okazało się, iż wyślą jedynie trzech. Pamiętam, że pomyślałem sobie wtedy, że oto nadszedł czas by po raz ostatni odwiedzić jakiś lupanar i spisać testament. Ale nie, wcale nie chodziło o przeprowadzenie na nas egzekucji za znieważanie majestatu Najjaśniejszego Szachinszacha. Prawdziwe czy nie.

 Misja miała być po prostu maksymalnie tajna. Sami dowiedzieliśmy się o jakichkolwiek szczegółach dopiero jak wysadzali nas na Marsie, w placówce, której koordynatów i nazwy nie znaliśmy. Naszym bezpośrednim przełożonym nie powiedziano nawet na jaką planetę tak naprawdę się wybieramy. Wersja oficjalna brzmiała mniej więcej tak: trzyosobowa drużyna doborowych jednostek BPSP jest wymagana w działaniach prewencyjnych przeciw ewentualności zamieszek. Mieliśmy lądować na Wenus. Kurna, poleciałbym na Wenus.

 Ale zamiast kwasowych deszczów trafiliśmy pod młodą atmosferę Marsa. A później do jego jaskiń. Bo to o jaskinie się rozchodziło. Jakiś aparatczyk z pagonami generała-majora, poinstruował naszą trójkę co tak właściwie mamy zrobić. Całość zadania wydawała się raczej prosta. Prócz tego brzmiało to podejrzanie, i jestem pewien, że nie tylko ja tak wtedy pomyślałem.

 Celem było zejście do starej kopalni i wydobycie z niej porwanego przez lokalnych watażków VIP'a. Zejść w dół, podziurawić ołowiem kilku bandytów i wyjść na powierzchnię razem z jakimś ważniakiem. W porównaniu do codziennych zadań BPSP, to było nic.

 Transporterem zawieźli nas pod sam zjazd do jednego z szybów. Na pożegnanie dostaliśmy jeszcze po kilka flar na głowę i transporter ryjąc koleiny w czerwonej ziemi, odjechał. Wobec tego nie zwlekając dalej, wleźliśmy do ukruszonego zębem czasu budynku gdzie znajdowała się winda w dół szybu.

 Jak już pisałem, było nas trzech. Ja, Miron i Trofim. Wszyscy w pełnym, przepisowym uzbrojeniu BPSP. Stara winda ledwo wytrzymała nasz zjazd. Cały czas zakurzone koła zębate i szyny trzeszczały, całkiem głośno. Trofim nawet zażartował, że zabawnie by było jakby jednak się zarwała a my wszyscy polecieli w dół. Miron kazał mu "zamknąć ryj". On to się nigdy na żartach nie znał. Zabawne.

 Widna koniec końców wytrzymała, ku naszej ogólnej uldze. Wyszliśmy z niej, zapaliliśmy latarki, odbezpieczyliśmy broń i ruszyliśmy żwawo poszarpanym tunelem w dół. Kopalnia jak kopalnia, nic ciekawego, ta dodatkowo była opustoszała. Wszędzie walały się jakieś złomy, wiertła, kaski, gąsienice od pojazdów. Miron potknął się nawet o skrzynkę po ładunkach do rozsadzania ścian. Trofim skwitował to głośnym "buuum", Miron znów kazał mu się zamknąć.

 Tunel szybko zaczął się rozdwajać i rozgałęziać. Zrobiło się niebezpiecznie. Przełączyliśmy się na noktowizję i zwolniliśmy kroku. Nikt z nas wolał nie przyjmować na kirys pancerza kulki posłanej z jakiejś wnęki. Więc dreptaliśmy wolno, sprawdzając każdy załom i odnogę. Jak na profesjonalistów przystało, robiliśmy to dokładnie.

 W końcu doszliśmy do większego rozwidlenia, i tu zaczynały się schody. W jakże małym potoku słów jakim zaszczycił nas generał-major nie podał jakichś konkretniejszych informacji o położeniu VIP'a. Kazał nam tylko iść w dół, jak najniżej. Wtedy mieliśmy trafić na porywaczy. Trofim zasugerował czy aby może się nie rozdzielić. Zbyłem go przeczącym ruchem głowy, też wymyślił. Ale on to taki już był... w gorącej wodzie kąpany. Albo zwyczajnie od wieloletniego służenia w BPSP zrobił się taki narwany i nadpobudliwy.

 W końcu stanęło na tym, że pokierujemy się słuchem Mirona. Głupi pomysł? Czy ja wiem? Na porytych wiertłami ścianach tuneli nie było żadnych oznaczeń, na podłożu biegły tylko bruzdy po szynach. Równie dobrze mogliśmy pójść tam, skąd Miron dosłyszał jakiś, jak to sam określił, lekki tupot.

Mniejszy Klucz MarsaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz