Rozdział XX

337 25 8
                                    

Nie, powrót Justyny na Podhale wcale nie stłamsił myśli Poniatowicza. Może i poczuł lekkie ukłucie w piersi, niezależnie od jego uczuć, ale był szczerze zdumiony swoją reakcją - można powiedzieć, że praktycznie obojętną, chłodną, z dużą rezerwą pomimo zaskoczenia. Justyna od miesięcy jest dla niego zamkniętym rozdziałem. Nie odgrywa, i z pewnością nie odegra już żadnej roli w jego życiu. Z resztą... odchodząc zostawiła całe swoje życie w Białce. Mógł się spodziewać jej powrotu prędzej czy później. Zwłaszcza, że w mgnieniu oka postawiła wszystko na jedną kartę i doskonale wiedział, jak bardzo była skłonna do uzależniania się od innych.

Ale.

To jedno „ale" zdołało go wystarczająco struć na resztę wieczoru. Wiedział przecież, że uciekła z innym. Zdołał się też przekonać po wspólnie spędzonych latach, jak samolubnie podchodziła do planowania przyszłości. I choć Robert robił wszystko, aby zapewnić jej komfort i dobrostan na każdej możliwej płaszczyźnie, jej odpowiedź zawsze bolała tak samo. Zapewnił jej dach nad głową, komfort do nauki i rozwoju, bezpieczeństwo. Swobodę, za którą przyszło mu słono zapłacić. Miała wszystko z perspektywy swoich potrzeb. Nawet zbyt wiele patrząc wstecz. W trakcie gdy sam nie prosił o wiele.

O miłość i rodzinę. I za każdym razem, gdy wspominał o dziecku, grymas z niesmakiem na twarzy Justyny bezlitośnie kaleczył jego serce.

Z początkiem pomyślał, że karma do niej wróciła. Skoro tak bardzo dusiła się u jego boku, to los zaserwował jej solidnego pstryczka w nos. Ciąża wydawała się być dla niej przekleństwem. Przeszkodą, utrudnieniem, wyrokiem na resztę życia. Przynajmniej wtedy, gdy Poniatowicz nieskrycie marzył o powiększeniu rodziny, a ich związek wydawał się jeszcze zdrowy. Później jednak, gdy głębiej się nad tym zastanowił, pojawiła się w nim nuta rozgoryczenia. Przecież to nie Justyna najbardziej na tym zrządzeniu ucierpi. Tylko Bogu ducha winne dziecko. Skrzywił się na samą myśl o tym, jak bardzo będzie pokrzywdzone na starcie i ostro przekręcił klucz w zamku.

Wszedł do domu niedbale rzucając torbę pod szafę. Zmęczenie po ostatnich dwóch dniach owszem, odbierało mu już stopniowo zmysły, a wieści od Agaty wypełniły jego głowę na czas powrotu do domu z wypożyczalni. Ale ani znużenie, ani Justyna sama w sobie, nie odwiodły go od najważniejszego - od Zuzy. Sięgnął do kieszeni kurtki, z której wyciągnął telefon i schowany w woreczku naszyjnik z awenturynu. Uśmiechnął się pod nosem, podrzucił pakunek w ręku i odkładając go na stolik, opadł ciężko na kanapę i chwycił za telefon.

***

Przeliczyłam się z czasem. I nie tylko. Kompletnie się nie spodziewałam, że po chorobie i z nadal tkliwym piszczelem tak długo zajmie mi przejście przez Szpiglasowy do Morskiego Oka. Robiło się już ciemno, zaczynało trochę wiać. Zbyt długo zasiedziałam się u Marleny, szlak też nie był dobrze wydeptany. Odetchnęłam z ulgą gdy minęłam stare schronisko, ale nadal miałam jeszcze osiem kilometrów do przejścia. Żmudnym i ciągnącym się w nieskończoność odcinkiem do parkingu. Nieoczekiwanie zza pleców doszedł mnie warkot silnika. Później ostre światła samochodu jadącego od schroniska w dół, który mnie minął, aż parę metrów dalej zatrzymał się ostro przed kolejnym zakrętem, a zza uchylonego okna wyłoniła się ciemna postać.

- Zuza, na litość boską, wpędzisz mnie do grobu! - Gdy tylko usłyszałam głos taty, samochód zaczął się cofać i zrównał mnie z jego rozczarowaną twarzą. - Wystarczy cię zostawić w domu na kilka dni samą i już rozrabiasz.

- Faktycznie, masz rację, ryzykuję życiem na tym asfalcie - zaśmiałam się w odpowiedzi, pamiętając, że nie chciał, abym wychodziła jeszcze w góry. Pokiwał tylko głową ze zrezygnowania. - A nie miałeś przypadkiem wrócić jutro po południu z ćwiczeń?

Białe niebo [WSTRZYMANE]Where stories live. Discover now