Rozdział XII

197 18 7
                                    

Z trudem łapałam oddech w drodze powrotnej. Nawet nie wiem, którędy dokładnie wróciłam pod dom ojca. Było mi duszno, gorąco, mimo że na zewnątrz trzaskał siarczysty mróz. Potrzebowałam kilkunastu minut aby ogarniający chłód po zgaszeniu silnika zmusił mnie do wyjścia z samochodu. A najgorsze w tym wszystkim było to, że nie potrafiłam nawet określić, co się ze mną w tej chwili działo.

Wyszłam niezdarnie z mojej Skody i zamknęłam za sobą drzwi najciszej, jak się dało. Dochodziła pierwsza w nocy, tata z pewnością położył się już do łóżka. Gdyby zobaczył mnie w takim stanie nieustępliwie wierciłby temat mojego nagłego wyjścia. A sama nie byłam w stanie sklecić jednego, sensownego zdania w myślach. Odetchnęłam z ulgą, gdy przeciągliwe i donośne chrapanie rozniosło się echem na piętrze. Ulotniłam się do pokoju dziennego i opadłam ciężko na sofę chowając twarz w dłoniach.

Spanikowałam. Najzwyczajniej w świecie spanikowałam. I jakkolwiek chciałabym się usprawiedliwić, wyszłam ostatecznie na hipokrytkę i histeryczkę w jednym. Kątem oka dojrzałam butelkę wina w witrynie, którą kupiłam kilka dni temu do kolacji. Bez zastanowienia wstałam, wypełniłam kieliszek do pełna i wróciłam na sofę wtapiając się w róg między miękkimi poduszkami. Jak struś z głową w piachu, przed samą sobą.

To był fatalny pomysł. Pomimo tego, że zdawałam sobie sprawę z jego charakternego dystansu do ludzi, wprosiłam się do jego mieszkania. To było głupotą numer jeden. Mogłam po prostu utwierdzić się w przekonaniu, że nic mu nie jest, przeprosić za najście i wrócić grzecznie do domu. Potem głupotą numer dwa była próba uszczęśliwienia go na siłę. Przecież poznałam go na tyle dobrze żeby wiedzieć, że nie jestem mu potrzebna ani do zwierzeń, ani do gorzkich żalów. A ja jak osioł brnęłam w przekonaniu, że może poczuje się dzięki mnie jakkolwiek lepiej. I po co to wszytko? Żeby wyjść na natręta, ot co. A niech cię, Zuzka. Instynkt Matki Teresy ci się włączył względem mężczyzny, który potrzebuje co najwyżej szklanki szkockiej i świętego spokoju. Ach!

Wzięłam kolejny, spory łyk wina i westchnęłam głośno do siebie. Ściskało mnie coraz mocniej w żołądku z zażenowania. Przechyliłam więc kieliszek ponownie, opróżniając go do cna.

Zawsze mi wypominano, że troszczę się o innych bardziej, niż o siebie. W porządku, zgodzę się. Choć często pojawiał się z tego powodu zawód i rozczarowanie, to jednak wierzyłam w karmę i fakt, że dobro wraca do ludzi. Tak żyło się łatwiej. Lepiej. Zdrowo na swój sposób, bo potrafiłam się cieszyć z małych przyjemności i sukcesów. Zarówno swoich, jak i najbliższych. Ale karma działała zawsze w dwie strony. A Robert od początku naszej znajomości nie grzeszył wybitną empatią w moim kierunku. Wystarczyło zatem kilka prostych gestów z jego strony, żebym dała mu drugą szansę. I co? Zwiałam sprzed jego nosa tak, że kurzyło się za mną przez całą drogę z Bukowiny do Kościeliska.

Uzupełniłam kieliszek łudząc się, że wino położy mnie szybciej do snu. Nic z tych rzeczy. Rozpamiętując moment, gdy ujął moją twarz w dłonie, znowu poczułam narastającą falę gorąca. Bo nagle stał się tak czuły i prawdziwy w swoich gestach, że miałam ochotę roztopić się w jego ramionach w ułamku sekund. Tonąć w nich po tym, jak udało mi się rozbić skorupę twardego i nieustępliwego Poniatowicza. Mężczyzny, który pomimo bycia bezpośrednim i szczerym do bólu, stanowczym i niedostępnym za razem, budził we mnie to doskonale znane poruszenie. Niezależnie od tego jak bardzo nie chciałam się do tego przyznać. Przyciągał i odpychał, intrygował i irytował jednocześnie. A jednak, kiedy pękł pod moim naciskiem i z trudem powstrzymał napływające łzy do oczu, sama rozbiłam się z nim na kawałki.

Ale moja podświadomość skutecznie wróciła na racjonalne tory, tym samym robiąc z mojej głowy tani kisiel z paczki.

Poczułam bolesne ukłucie. Zamęt i obezwładniający niepokój. Potem narastające wyrzuty sumienia, aż w końcu uświadomiłam sobie, że poddałam się chwili kierowanej przez... no właśnie, przez co? Szkocką? Wyczerpanie? Ulotny i krótkotrwały impuls? Teraz to do mnie dotarło. A najgorsze w tym wszystkim był fakt, że poczułam się jakbym zdradziła... Pawła.

Białe niebo [WSTRZYMANE]Where stories live. Discover now