Rozdział III

192 20 0
                                    

Lipiec

Noc zapowiadała się spokojnie pomimo letniego szczytu sezonu. Wiadomości kipiały od reportaży prezentujących tłumy zarówno na Krupówkach jak i nad Morskim Okiem, a linia TOPRu zwalniała się dopiero w późnych godzinach popołudniowych. Jednak od kilku dni niebo nad Tatrami nawiedzały ciężkie, deszczowe chmury. Widoczność była fatalna. Gęste mgły kąpały każdy zakamarek parku, a intensywne ulewy odstraszały podtopionymi ścieżkami nawet najbardziej wytrawnych taterników. Źródła wrzały rwącym nurtem, strumyki przeobrażały się w rzeki i ludzie częściej zawracali w połowie drogi, aniżeli pchali się w ku górze z nadzieją na jakiekolwiek rozpogodzenie. Latem takie dni przynosiły ulgę ratownikom, bo nawet jeżeli zdarzały się wypadki, to były one zdecydowanie bardziej zasadne od wezwań ludzi, który pierwszy raz postawili nogę na tatrzańskich szlakach.

- Cześć Poniek. Jak tam popołudnie? Spokojnie? - Wszedł do dyżurki Mariusz Drzewucki, szukając Roberta.

- Znośnie, Młody ze Zbyszkiem jedynie wyszli po jednego, co zgubił się za Świstówką - odpowiedział machając ręką. Pilnując jednocześnie telefonii centrali, w między czasie uzupełniał apteczki po minionych akcjach. - Ale facet w miarę potrafił się określić gdzie zboczył, więc sprowadzą go pewnie do schroniska i wrócą szybko z powrotem.

- To dobrze. Bo chcę z tobą o czymś porozmawiać.

Słowa Drzewuckiego momentalnie oderwały uwagę Roberta od apteczek. „Musimy porozmawiać" wypowiedziane przez Naczelnika TOPRu każdego potrafiły postawić na baczność, nawet jeśli Mariusz od razu zapewniał, że nie chodzi o nic poważnego. Tym razem było inaczej, bo chwycił za oparcie krzesła i przestawił je jednym ruchem tak, aby usiąść na przeciwko Poniatowicza. Oparł się łokciami o kolana i widząc zaskoczenie Roberta, posłał mu lekki uśmiech.

- Wiem, że prowadzisz jeszcze wypożyczalnie i dorabiasz jako instruktor, ale idzie zima. Lada moment spadnie śnieg, a turystów nie ubywa. To będzie trudny sezon - zaczął powoli mężczyzna, co dodatkowo spotęgowało niepewność ze strony Roberta. Nie dość, że był sporo starszy od niego i spokojnie mógłby być jego ojcem, to w dodatku był naczelnikiem, o którym jeszcze słyszał za łebka. Poniek, bo tak wołali na Roberta koledzy, wyprostował się na krześle i ściągnął gęste brwi.

- Zbudowałeś już wystarczające napięcie. Wiesz, że nie lubię owijania w bawełnę.

Mariusz zaśmiał się donośnie, po czym siedząc na przeciw młodszego ratownika złapał go pewnie za ramię i zacisnął lekko dłoń.

- Chciałem ci powiedzieć, że nie wyobrażam sobie tej zimy bez ciebie na pełny gwizdek. Myślałem, że miło jest od czasu do czasu usłyszeć coś miłego o efektach własnej pracy.

Robert odetchnął z ulgą i opadł na oparcie. Zaśmiał się w odpowiedzi przecierając zmęczone oczy.

- Wybacz Mariusz, mam sporo ostatnio na głowie i mało sypiam. Pomyślałem z góry o najgorszym.

- Wiem Poniek, nie jestem ślepy. Ale nie będę dopytywał bo sam do mnie przyjdziesz jeżeli uznasz to za stosowne. Chciałbym ci złożyć propozycję.

- Zamieniam się w słuch - odparł mężczyzna z ciekawością.

- Nie masz nic przeciwko owczarkowi, który by z tobą zamieszkał?

***

- Żartujesz sobie chyba ze mnie w tej chwili - sapnęła z niedowierzeniem Justyna po tym, jak Robert po krótce wyjaśnił jej propozycję Mariusza. - Nie masz czasu nawet zjeść ze mną śniadania w niedzielę, a zgodziłeś się na stanowisko kierownicze? Postradałeś zmysły?

Białe niebo [WSTRZYMANE]Where stories live. Discover now