02.07.2022 - Paryż, La Defense Arena

22 3 1
                                    

Wreszcie to napisałam! Nie było łatwo... Przed Wami ostatnia (jak na razie) część mojej przygody. Może następna będzie już za parę miesięcy...? Kto wie ;)

***

Zawsze chciałam zwiedzić Paryż, ale nigdy nie mogłam się do tego zabrać. Dlatego koncert Green Daya wydał się świetnym pretekstem, żeby odwiedzić to miasto. Specjalnie wyjechałam z Glasgow od razu w nocy po koncercie, żeby mieć we Francji dwa pełne dni dla siebie i poczuć się jak prawdziwa turystka. Wprawdzie wśród fanów Green Daya krążyły apokaliptyczne legendy o paryskich koncertach, ale naiwnie stwierdziłam, że na pewno nie może być tak źle. Ta...

Miasto przywitało mnie deszczem i chłodem. Autobus lotniskowy zatrzymywał się gdzieś w dupie, więc do centrum musiałam dostać się metrem. Na szybko poczyniłam dwa spostrzeżenia. Po pierwsze, system biletów na komunikację miejską w Paryżu był nieintuicyjny, a po drugie sama komunikacja i ludzie w niej obecni przyprawiali mnie o ciarki. Menele, naciągacze, uliczni grajkowie, biznesmeni, osoby bezdomne, rodziny wielodzietne i wszyscy z tym samym wkurwionym wyrazem twarzy. Na szczęście mam wrodzony bitch face, więc udawanie rodowitej Francuzki okazało się bardzo proste – wystarczyło nikomu nie odpowiadać i mieć zawsze tą samą minę.

Szczęśliwie dotarłam do dworca głównego (obok którego miałam hostel) i tam uderzył mnie po raz pierwszy prawdziwy zapach Paryża – smród człowieka, który od miesiąca mył się wyłącznie swoim własnym moczem, który dla lepszych walorów zapachowych stał przez dwa dni w upale. Obrzydliwe. Miałam jeszcze dwie godziny do check inu, więc uznałam, że posiedzę w Maku. Pierwsza niespodzianka – język menu w kiosku można było zmienić z francuskiego na francuski (ale podpisany jako angielski). Druga niespodzianka – między stolikami przechadzali się ochroniarze z bronią. No nie było zbyt przyjaźnie. Zwinęłam się stamtąd dość szybko.


Na szczęście pozwolili mi zrobić check in w hostelu chwilę wcześniej. Ku mojemu zaskoczeniu okazało się, że każde łóżko w moim dwunastoosobowym pokoju ma zasłonki! Prawie popłakałam się ze szczęścia. Prywatność! Wreszcie! Wspięłam się na swoje łóżko, zasunęłam zasłonki i poszłam spać. W deszczu i tak nie było mowy o zwiedzeniu.

Obudziłam się przed 17, kiedy przestało padać i nawet wyszło słońce. Nie było już podstaw, żeby gnić w łóżku, więc zwlokłam odwłok na spacer. Piechotą przeszłam pod Luwr i Notre Dame, a potem stwierdziłam, że trzeba by jeszcze zobaczyć najsłynniejszy kawał żelastwa i podjechałam pod wieżę Eiffle'a. Wróciłam do hostelu przed zmrokiem, bo jednak nie czułam się najlepiej w tym mieście. Smród towarzyszył mi na każdym kroku (i nie ja byłam jego źródłem), a spacerując mijałam wiele bardzo podejrzanie wyglądających koczowisk.

Następnego dnia miałam zarezerwowane wejście do Luwru, gdzie spędziłam większość dnia, a i tak nie zobaczyłam wszystkiego. Za to dowiedziałam się, że legendy o nieprzychylności Francuzów do cudzoziemców nie są wcale przesadzone – gdy usiłowałam zadać komuś pytanie po angielsku, spotykałam się z dwoma opcjami: a) odpowiedzią po francusku b) zignorowaniem pytania. No cóż. Gdy już skończyłam odchamianie, pojechałam zameldować się w hotelu, w którym miałam spać z dziewczynami, które przyjeżdżały na koncert z Polski. Myślałam, że po okolicy dworca głównego nic mnie już nie zaskoczy i że obrzeża miasta powinny być łatwiejsze w odbiorze... O słodka naiwności! Powiem tylko tak – wyrażenie „smród, brud i ubóstwo" to delikatny eufemizm, a ilość osób, które zaczepiały mnie na ulicy rosła wprost proporcjonalnie do czasu mojego spaceru. Zabarykadowałam się więc w hotelowym pokoju, który miałam dzielić z Adą, zjadłam kupionego po drodze Maczka i... oczywiście poszłam spać.

Miałyśmy wstać o trzeciej rano xD Co już samo w sobie jest zabawne. Zgodnie ignorowałyśmy kolejne budziki. Ostatecznie obudziłyśmy się o piątej, a o szóstej zebrałyśmy się do wyjścia. Nie mogłyśmy czekać przed hotelem na Bolta, bo co chwila zatrzymywały się samochody pełne młodych facetów, którzy wykrzykiwali coś do nas po francusku. Była szósta rano, do cholery!! Szczęśliwie kierowca Bolta nie próbował nawiązać z nami jakiegokolwiek kontaktu i równie szczęśliwie dowiózł nas pod arenę.

Forever Now || Green Day PLOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz