Część 1 Polimerowa Ewangelia

29 5 0
                                    

 W osadzie Karbid panowało poruszenie tudzież zaaferowanie, kto mógł, rzucał obecne zajęcia i biegł, chociaż bardziej przepychał się ile sił, zatłoczonymi, kwadratowymi tunelami do głównego bunkra. Tam, pod grubym na trzydzieści metrów żelbetowym stropem powzmacnianym wieloma srogimi, ołowianymi panelami, mieściła się sala narad osady. 

 Oświetlona karbidowymi lampkami wiszącymi na każdej ścianie heksagonalnej sali, była cała zapchana ludźmi. Wszyscy obecni kotłowali się wokół długiego rzędu szkolnych ławek, przy których zasiadali najbardziej szanowani mieszkańcy Karbidu. 

 Na jednym końcu siedział sprawca całego zamieszania, stalker Edward o pseudonimie Igła. Zaś na drugim końcu, wyraźnie znudzona, przywódczyni Karbidu, Szerszenija. 

 - Jakim prawem zarzucacie mi kłamstwo?! - wściekał się Edward - Słowo honoru! Wiem co widziałem!

 - Nikt cię nie nazywa kłamcą! Twierdzimy tylko, że robisz z igły widły, jak to zwykle! - odkrzyknął Wąsaty Rajmund, doradca Szerszeniji.

 - Pewnie się nawdychałeś purchawek i dostałeś halunów - dopowiedziała minister rolnictwa Karbidu, Genowefa.

 - Ja mam dobre filtry w masce! - oburzył się stalker - O! 

 Wyrywając z czeluści plecaka grube krążki, rzucił je na stolik. Faktycznie, dwa filtry musiały być dobre. Wszak widniała na nich magiczna inskrypcja: US Army. Edward z powrotem zaczął grzebać w plecaku, nie zważając na głosy zebranych by się nie popisywał. 

 - Jak nie chcecie prośbą uwierzyć... To zobaczcie na własne oczy! 

 Wrzasnął pełen gniewu i rzucił na stolik, dalej niż filtry, jakiś cudaczny obiekt. Wszyscy zamarli w pół westchnięcia, artefakt. Czarny jak noc, smukły a obły obiekt, lekko spłaszczony na górze. Siedzący ktoś, komu najbliżej było do lśniącego cuda, wyciągnął nieśmiało rękę. Trzęsącą się, pomarszczoną wiekiem i pokrytą plamami przebarwień. 

 - Ani mi się waż, Grzesiek! - warknął Edward trzaskając okrytą rękawicą, dłonią w blat - Nie godzi się tykać takich rzeczy gołymi łapskami. 

 - No ale co to niby jest!? - wyrwał się doradca Rajmund - Jaki to coś ma związek z twoim bełkotem?

 - Daj mu skończyć! - wyrwała się Genowefa, zdecydowanie zaciekawiona. 

 - To, drogi Rajmundzie, droga Genowefo, szanowni zebrani i Wasza Wysokości, Szerszenijo, jest kopyto Jednorożca. 

 Sala zafalowała, wcześniejsze rewelacje o tym, iż stalker widział w Zarośniętym Kraterze legendarnego Różowego Jednorożca były przyjęte z wielką ciekawością, ale i jeszcze większym sceptycyzmem. Teraz jednak, kiedy na stole leżało dziwo jakiego żaden z mieszkańców Karbidu nigdy nie widział... Sceptycyzm zniknął jak płomień styropianowej świecy pod naporem dzikich, radioaktywnych, toksycznych wiatrów Świata poza Karbidem.  

 - Przecież to wygląda jak zwykły kawałek plastiku! Wszędzie takie można znaleźć! A ty, popadasz w paranoję jakąś! - odkrzyknął roztrzęsionym głosem doradca.

 - Ta? Jakby to był zwykły plastik, polimer, poliestr, polipropylen, polistyren... - mamrotał stalker kładąc się na stole - To czy potrafiłby to!?

 Z tymi słowy na ustach, sięgnął gorączkowym ruchem jednorożcowego kopyta i obrócił je na drugą stronę. Cała sala zafalowała w krzyku oniemienia li pozach bezruchu. Gładka, nieskazitelna powierzchnia, jakby tafla jeziora rtęci... 

 Blask karbidowych lampek strzelił w polerowany klejnot. A ten, jak za sprawą zaklęcia, odbił światło posyłając jarzącą się, jasno bladą plamę na żebrowany strop bunkra. Plama jak ta porywana wichrem foliowa torebka, skakała po żebrach i drgała delikatnie.

Pierwszy lub Ostatni Jednorożec SpalinowyWhere stories live. Discover now