Rozdział 7

134 9 6
                                    


Lucjusz Malfoy był podejrzliwym draniem.

Prawdę mówiąc, nie miał w tej kwestii wielkiego wyboru. Był członkiem Wewnętrznego Kręgu, który prawie w całości składał się z dwulicowych, zdradzieckich kanalii, którzy sprzedaliby własną babcię nawet gdyby nie była martwa. Zewnętrzny Krąg był jednak jeszcze gorszy. Może nie doprowadzili jeszcze do perfekcji swoich umiejętności wbijania kolegom noża w plecy, o czym świadczył fakt, że nie należeli do Wewnętrznego Kręgu, ale byli o wiele bardziej gorliwi, a gorliwość stanowiła receptę na katastrofę.

Na przykład, członek Wewnętrznego Kręgu byłby znacznie bardziej skłonny wykorzystać każdy błąd, który mógłby popełnić Lucjusz jako okazję do szantażu, ponieważ usunięcie Lucjusza z gry otworzyłoby drzwi dla młodszego, mniej stabilnego, opętanego, żądnego władzy wariata. Zewnętrzny Krąg pobiegłby do Jego Lordowskiej Mości szybciej niż szarżujący hipogryf, chwyciłby go za rękaw jak trzylatek proszący o cukierki i przekablował wszystko w nadziei, że awansuje po jego trupie - a przynajmniej po długotrwałym Crucio.

Nie, ze starymi wyjadaczami człowiek zawsze wiedział na czym stoi, bo spójrzmy prawdzie w oczy, w Wewnętrznym Kręgu nie było żadnych perspektyw awansu; Pettigrew miał zapewnione stanowisko Prawej Ręki, a jeśli plotki o jego obowiązkach były prawdziwe, to mógł sobie je zostawić.

Więc kiedy Severus wysłał mu uprzejmą wiadomość z prośbą o spotkanie, zgodził się wychodząc z założenia, że Severus jest kimś kogo można zlokalizować najbliżej określenia „stary przyjaciel". Nalegał jednak na dość rygorystyczne środki ostrożności, ponieważ powodem, dla którego byli starymi przyjaciółmi był fakt, że w młodości połączyli siły, by wbijać innym ludziom nóż w plecy. Severusowi oczywiście nie można było ufać; podobnie jak Lucjuszowi.

Lucjusz wybrał miejsce spotkania - obskurną chatę na pustkowiu, najeżoną osłonami chroniącymi przed niepożądanymi gośćmi i która była, jego nieskromnym zdaniem, nie do zdobycia. Hermionie zajęło tylko dziesięć minut, by udowodnić, że się mylił, a kolejne pięć, by przywrócić osłony do ich pierwotnego stanu. Lucjusz aportował się dziesięć minut wcześniej niż uzgodniono, aby dać sobie czas na sprawdzenie zabezpieczeń, okazję na rozejrzenie się za podejrzanymi osobnikami i dobry widok na Severusa idącego prostą ścieżką do drzwi wejściowych.

– Severusie, czemu zawdzięczam przyjemność twojego towarzystwa dzisiejszego wieczoru? – spytał dostojnie Lucjusz, jakby witał gościa w Malfoy Manor, a nie w jakiejś cuchnącej norze, która kwalifikowała się do tytułu „chaty" tylko ze względu na cztery ściany i dach.

– Lucjuszu – odparł Severus. – Nie sądzisz, że powinniśmy porozmawiać o tym w środku? Ściany mają uszy, ale krzaki i drzewa również.

– Nigdy nie byłeś miłośnikiem wsi, prawda? – powiedział Lucjusz, od niechcenia opuszczając osłony machnięciem różdżki i grzecznie otwierając drzwi dla gościa.

– Nieszczególnie – odpowiedział Severus, przechodząc przez drzwi. – A to miejsce nie zmienia mojej opinii. Na litość boską, czy nie mogłeś wysłać skrzata, żeby rozpalił ogień? W tej temperaturze odmrożę sobie klejnoty.

– Powiedziałeś, że chcesz, aby to spotkanie było prywatne – obruszył się Lucjusz. – Gdyby wiedział o tym skrzat, pięć minut później wiedziałaby też Narcyza i to by było na tyle. Jest wyjątkowo podejrzliwa.

– Zapewne dlatego, że jesteś taki fałszywy.

– Serdecznie dziękuję – powiedział kpiąco Lucjusz. – Ale myślę, że masz rację co do potrzeby rozpalenia ognia. Nie chcielibyśmy ryzykować nadwyrężenia twoich klejnotów, nie teraz gdy krążą pogłoski, że odkryłeś dla nich zastosowanie. – Rzucił zaklęcie, by rozpalić ogień i usiadł na krześle, wyciągając swoje długie nogi w kierunku gorąca – Słyszałem, że masz swoją własną Szlamę do Zabawy. Dobra jest?

Śmierciożerca - to brzmi dumnieWhere stories live. Discover now