ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Start from the beginning
                                    

- Dlaczego?

- Pomyślałem, że w ten sposób zburzę twoje negatywne spostrzeganie świata, a zwłaszcza twoją niechęć do mojej osoby.

I tak wiem, że robisz to tylko po to, aby spełnić swoje zadanie, powierzone przez ojca...Nie mogę go za to winić, ponieważ sama spędzam z nim czas tylko dlatego, że dostałam taki rozkaz od Donovana. Oboje jesteśmy skazani na swojej towarzystwo, choć tak naprawdę go nie chcemy, lecz mimo to nie zamierzam uprzykrzać Javionowi życia. Spełnię swoją misję, a potem zniknę.

- Poprzez ruiny zamku? – pytam ze sceptycyzmem. – W jaki sposób to miejsce ma ci pomóc?

- Więcej wiary w męskie umiejętności.

- Nie wątpię, że takowych nie posiadasz, ale znajdujemy się pośrodku niczego i kierujemy się do zamku.

- Och, zamknij na chwilę te swoje usteczka. – odpowiada, śmiejąc się przy tym radośnie. – Jeszcze nie widziałaś, tego, co powinnaś zobaczyć.

- Niech będzie. – wzdycham i posłusznie podążam za chłopakiem. Maszerujemy w ciszy dobre pięć minut, aż docieramy do jednej ze ścian ruin.

- Jeszcze chwila. Podaj mi rękę? – wyciąga w moją stronę swoją dużą dłoń. Przez moment przyglądam się jej sceptycznie, lecz decyduję się na ten ruch. To tylko drobny kontakt fizyczny, kobieto. Odpuść sobie swoją niechęć choć na jeden wieczór. Jasnowłosy prowadzi mnie do środka ruin, po czym ustawia pewne kroki na pozostałościach po wielkiej klatce schodowej.

- To bezpieczne? – pytam zapobiegawczo. – Nie chciałabym skończyć ze złamanym kręgosłupem.

- Zaufaj mi.

- W tym przypadku to trudne.

- Nie wziąłbym cię tutaj, gdybym miał wątpliwości co do tych schodów.

- Przypominam ci, że to są ruiny zamczyska.

- Od lat stoją nienaruszone.

- Nie przekonuje mnie to ani trochę.

- Proszę?

Niech cię szlag Javionie Rothu! Niech cię szlag Donovanie Sandoval!

- Dobra, idę.

- Odważna dziewczynka.

- Za te słowa powinnam cię kopnąć w piszczel.

- Oboje wiemy, że tego nie zrobisz. – puszcza w moje stronę oczko, przez co ukazuję mu swój język. Niech sobie nie myśli, że jestem grzeczną osóbką. Poza tym, kiedy mu dokuczam czuję cudowną satysfakcję.

- Założysz się?

- Ta. O co?

- Ustalimy po mojej wygranej. – szczerzę zęby w uśmiechu.

- Taki zakład to nie zakład. – prycha.

- Po prostu się boisz. – wzruszam ramionami.

- Mówisz? – unosi brew. – Słoneczko, to ty się boisz kilku schodków.

Ja się boję? Ja się niczego nie boję!

- Ruszaj! – mówię, na co Javion rechocze jak żaba, co wydaje się zabawne również dla mnie. Jasnowłosy ponownie chwyta moją dłoń, tym razem mocniej.

- Trzymaj się bliżej ściany. – instruuje. – Tak będzie bardziej stabilnie.

- Jasne, jasne. – dukam pod nosem. Powoli stawiam każdy krok. Tym razem nie przeszkadza mi dotyk Javiona. Daje mi względne poczucie bezpieczeństwa. Jest moją asekuracją, której teraz potrzebuję. Może i nie boję cię ciemności, lecz odblokowałam dziś nową fobię. Strach przed ruinami zamku, a zwłaszcza jeśli mowa o wspinaniu się po starych, zniszczonych i zapewne mało stabilnych schodach.

Po kilku chwilach wychodzimy na dach budynku. No pięknie...Kolejna niestabilna płaszczyzna.

- Jesteś nienormalny, wiesz?

- Skąd ten wniosek?

- Przyprowadziłeś mnie w miejsce, które dawno powinno zostać zburzone przez jakiegoś mądrego dewelopera.

- Znajdujemy się w środku lasu, gdzie nie ma drogi dojazdowej, a burmistrz jest fanatykiem natury. Nikt nie da pozwolenia, aby jakiś deweloper zburzył to miejsce. – ciągnie mnie za dłoń. – Chodź. Podejdź bliżej krawędzi i rozejrzyj się dookoła.

- Skoro nie mam innego wyjścia. – powoli podchodzę do krawędzi dachu. Kiedy się zatrzymuję, obie dłonie Javiona chwytają za moje ramiona, lecz nie przykuwam do tego większej uwagi. Otwieram szerzej oczy i rozdziawiam buzię. Przede mną rozpościera się widok na ogromne jezioro leśne, w którym odbija się księżyc w pełni. Na środku jeziora wznosi się wysepka, na której nie rośną żadne drzewa. Kawałek dalej dostrzegam pomost.

- Prawda, że pięknie?

- Tu jest bajecznie. – stwierdzam z zachwytem. – Skąd znasz to miejsce?

- Za dzieciaka uwielbiałem uciekać z domu. Któregoś dnia zauważyłem starą wieżę zamku. Postanowiłem tu przyjść, a potem zakochałem się w tym miejscu.

- Dlaczego uciekałeś z domu? - pytam z ciekawością. Domyślam się, że życie z takim ojcem i w takim świecie nie mogło być łatwe dla małego chłopca. Moje nigdy nie było usłane różami, dlatego jakaś drobna cząsteczka mnie chce się utożsamić z chłopakiem.

- No cóż. – odchrząka. – Byłem tylko dzieckiem, które szukało przygód. Nic więcej. – w tonie jego głosu wybrzmiewa nutka fałszu. Nie kontynuuję tematu, ponieważ jego życie nie powinno mnie interesować. Udaję, że nie dostrzegam kłamstwa i dalej zachwycam się tym, co widzę przed sobą. To jedno z piękniejszych miejsc, w jakim jestem. Panuje to cisza, co chwilę zagłuszana przez świerszcze i żaby. W dodatku delikatny wiatr, który mierzwi mi włosy jest jak oczyszczająca bryza. W takim miejscu mogłabym spędzić resztę swojego życia. – Lubisz obserwować gwiazdy? – unoszę brew.

- Panie Roth, to brzmi jak romantyczne gówno.

- Pani Sandoval, astrologia to nauka.

- Panie Roth, obserwacja gwiazd zdecydowanie jest romantycznym zajęciem.

- W takim razie zrezygnujemy z oglądania gwiazd. – śmieje się tuż za moimi plecami. – Nie chcemy przecież wpaść w pułapkę gównianego romantyzmu.

- Otóż to...Otóż to.

Spoglądam w górę.

Otóż nie...

- Chodź, odwiozę cię.

- Już? – przytakuje. – Jutro szkoła.

- No tak. Chodźmy. – ostatni raz chłonę widok rozpościerający się dookoła, a potem chwytam dłoń Javiona i rozpoczynamy swoją wędrówkę w dół stromych, starych schodów. Tym razem jednak czuję ścisk w sercu, którego nie potrafię odpowiednio zinterpretować. Coś czuję, lecz nie mogę tego nazwać. 

_____
Dzień dobry!
Miłego dnia, kochani😍

Dama z podziemnego świataWhere stories live. Discover now