𝓣𝓻𝓾𝓽𝓱

9 1 0
                                    

Opowiedziałam wszystko od początku.
Wszystko to, co zostało w mojej pamięci.
Teraz, jedyne co nam zostało to poskładać wszystkie te elementy w konkretną całość i zastanowić się, co dalej.
-Ostatnia rzecz którą pamiętam to prawdopodobnie ten pożar. W telewizji zobaczyłam nagranie z tego miejsca, wszystko jest czarne, zwęglone. Nie mogli dogasić tego ognia i zakładam, że to sprawka tego twojego czary mary. -opowiadam, teatralnym gestem wskazując na całą jego postać.
Ares nic nie mówi, słucha mnie i ogranicza się do zdawkowego kiwania głową przy niektórych fragmentach moich wypowiedzi.
Ale to by było na tyle.
Nie domyślę się co mu chodzi po tej głowie, bo jego mimika tego nie zdradza.
Delikatny uśmiech błądzi gdzieś po jego ustach, oczy w pewnej chwili "wygasły" i znów przybrały ten swój... kamuflaż? W postaci połyskującego, miodowego odcienia brązu. Nic poza tym.
-Wiesz, mógłbyś coś w końcu powiedzieć, bo zaczynasz mnie drażnić Milczku. -fukam pod nosem, krzyżując ze sobą ramiona na piersi.
Nie mam pojęcia, czy to dobre posunięcie wykłócać się i drażnić z demonem.
Najprawdopodobniej nie.
Najwyżej podpali mi tyłek, albo wyssie ze mnie całą krew.
Obserwuję, jak kącik jego ust unosi się wyżej do góry, tworzy uroczy dołeczek w prawym policzku.
-Nie skłamałem, kiedy mówiłem wcześniej, że po prostu Cię tam znalazłem. Cóż... W każdym razie nie do końca. -mówi.
Unosi się z klęczek przedemną, wsuwa dłonie do kieszeni i wolnym krokiem zmierza do kuchni.
-W takim razie, teraz nie ściemniaj i nie pomijaj istotnych faktów. -odpowiadam sarkastycznym, przedrzeźniającym tonem i dźwigam się ze swojego miejsca, by podążyć za nim.
Mężczyzna odwraca połowę twarzy do mnie, wygląda przez ramię i unosi brew w zdziwionym, ale zdecydowanie zadowolonym wyrazie.
-Taki miałem zamiar.
Gestem wskazuje na wysokie krzesło barowe ustawione przy wyspie kuchennej.
Nie czekam na żaden gentelmeński gest czy większe zaproszenie i sama na nie wskakuję, podciągając jedną nogę do klatki piersiowej, a drugą spuszczając swobodnie w dół.
-Napijesz się? -pyta, wyciągając z górnej szafki, kryształową butelkę, do pełna wypełnioną bursztynowym płynem.
Kiwam głową i niecierpliwie stukam paznokciami w ciemny, marmurowy blat.
-Wspominałem Ci już, że jestem tu z powodu pewnego przedmiotu, którego szukam. To coś, co pierwotnie należało do mnie i zaginęło wiele, wiele lat temu.
Dostałem informację, że najprawdopodobniej znajduje się tutaj, na Ziemi. To dodatkowo komplikuje sytuację bo widzisz... posiada on pewne możliwości, które zdecydowanie nie powinny znaleźć się w rękach żadnego śmiertelnika.
W każdym razie nie za darmo. -przesuwa w moją stronę szklankę po brzegi wypełnioną drogim alkoholem.
Lód przyjemnie brzdęka obijając się o kryształowe ścianki naczynia, przywracając moje myśli z powrotem na dobry tor.
Zalążek ciekawości zbyt głęboko rozwinął się we mnie i niemal straciłam z oczu główny temat rozmowy.
Zapytam o ten przedmiot później; obiecuję sobie i lekko przygryzam policzek od wewnątrz.
-I co to ma wspólnego ze mną? -pytam, maczając usta w alkoholu.
Przyjemne ciepło rozlewa się po moim gardle i żołądku.
Zaraz po nim przychodzi pieczenie, wyrafinowy smak bardzo starej Whiskey.
-Tym razem, szukałem tego dwie dzielnice dalej od miejsca, w którym znajdowałaś się Ty. Wiedziałem, że tam jesteś, wyczułem Cię już wcześniej.
Miałem ogromną ochotę zobaczyć co robisz o tak późnej porze, czy wszystko z Tobą w porządku, ale obiecałem sobie, że nie będę w żaden sposób ingerował w Twoje śmiertelne życie.
Gdybym się wtedy posłuchał, nie zaszłoby to aż tak daleko... -kontynuuje, pociąga solidny łyk z szklanki i odstawia ją z powrotem na blat z głośnym stukotem, nie zostawiając nic poza kostkami lodu na dnie.
Jest wściekły.
Widzę to, po jego zaciśniętej szczęce, napiętych, odsłoniętych mięśniach ramion i oczach, które zaczynały jarzyć się złowrogim, żółto-pomarańczowym światłem.
-Miałem się zabierać, ale wtedy... usłyszałem Twój głos w swojej głowie. Pewnie nie zrobiłaś tego specjalnie, na pewno nie, ale podświadomie sięgnęłaś naszej więzi, prosiłaś, żeby ktoś Ci pomógł.
Nie myślałem, działałem instynktownie.
Podążyłem za Twoim zapachem, otworzyłem się na Ciebie i zobaczyłem tamtą uliczkę, trzech gości, którzy na Ciebie napadli.
Kiedy dotarłem na miejsce... widziałem, jak cię obłapiają, byłaś na wpół przytomna, zakrwawiona.
Nie wolno mi ingerować w wasze życia, nie wolno mi używać moich mocy w waszym wymiarze, ale straciłem nad sobą panowanie.
I nie żałuję, że tak się stało. -mówi.
Jego tęczówki rozbłysły gwałtownie, jak jeziora pełne lawy.
Erupcja wulkanu, pełna ognia i wściekłości, tak wielkiej, że zjeżyła wszystkie włoski na moim karku.
Ale jednocześnie, czułam też ciepło rozpierające moją pierś.
Miłe uczucie, wywołane świadomością, że mogę budzić w nim tak wielkie emocje.
-Zajebałem ich wszystkich.
Jedyne czego żałuję to tego jak szybka i nie wystarczająco bolesna śmierć ich spotkała.
Zależało mi tylko na tym, żeby się Tobą zająć i zabrać Cię w bezpieczne miejsce.
Po wszystkim, spaliłem to miejsce, wydaje mi się nawet, że jeden z nich, ten cały Seth, mógł jeszcze żyć, kiedy to wszystko obracało się w popiół. -mówi.
Powinien przerazić mnie okrutny, zadowolony grymas jaki przybrał, ale z jakiegoś powodu, ciekawe jakiego, nie mogłam być bardziej obojętna.
-I tak dotarliśmy aż tutaj, znasz już prawdę o mnie, cząstkę z mojego świata i to, co nas ze sobą połączyło.
Być może, nie wybuchłbym wcześniej, gdybym nie posunął się aż tak daleko w swoim gniewie.
Widzisz, demonicznym bytom nie wolno działać na Ziemi bez wyraźnego zaproszenia, ja go nie otrzymałem.
Jestem tu tylko dlatego, że mam na tyle mocy, by swobodnie podróżować między wymiarami. Co nie zmienia faktu, że używanie jej tutaj jest zabronione.
Straciłem nad nią kontrolę i... cóż, dziękuję losowi za to, że nie zrobiłem Ci krzywdy. -wzdycha i odruchowo, z rozpędu, wyciąga dłoń w stronę mojej twarzy.
Jego knykcie muskają delikatną skórę tuż przy skroni i zaczesują kosmyk włosów za ucho.
Kiedy zdaje sobie sprawę z tego co zrobił; chce zabrać dłoń, wydawało mi się że niechętnie, ale nie miało to znaczenia, bo kiedy tylko odsunął się o te paręnaście centymetrów, chwyciłam go za nadgarstek, przyciągnęłam bliżej i przycisnęłam otwartą dłoń do swojego policzka.
Biorę jeden głęboki oddech, myślę nad wszystkim czego się właśnie dowiedziałam i także nad tym, jak mocno zdążyłam pokochać dotyk jego skóry przy mojej.
-Dziękuję, że mi pomogłeś. -mówię, spoglądając prosto w te jasne, nieprzejednane oczy. -Ale co zrobimy z policją? -pytam.
Widzę przed oczami policyjne taśmy i syreny radiowozów, paskudne zdjęcia zwęglonych niemal na proch zwłok.
-Z policją? -odpowiada brunet, przekrzywiając głowę na lewą stronę z rozbawionym uśmiechem.
Ten jeden, wiecznie niesforny strączek podkręconych włosów znów opada mu na czoło.
Mrużę podejrzliwie i z irytacją oczy.
Tym razem nie powstrzymuję odruchu i sięgam ku niemu, by odgarnąć pukiel do tyłu.
Ma tak miękkie i gładkie włosy.
Kiedy wplatam palce między nie, odruchowo przygryzam dolną wargę i nie mogę pozbyć się rumieńców, na wspomnienie rozgorączkowanego pocałunku w tamtym korytarzu.
Wydawało mi się nawet, że i on pomyślał o tym samym, kiedy jego spojrzenie zelżało, złagodniało, a kolor przybrał na migoczącej intensywności, kiedy ostrożnie, niemal pieszczotliwie studiował moją twarz.
-Wezmę wszystko na siebie... wiesz, gdyby coś znaleźli w tych prochach. -odchrząkuję, spuszczając wzrok.
Liczę ryski i odbarwienia w marmurowym blacie, kiedy słyszę ciche parsknięcie z naprzeciwka.
-Takie to zabawne? Zabiłeś kogoś, nie żebym miała Ci to za złe, ale jednak. W tej twojej Utopii pewnie dostałbyś za to medal, ale tutaj mój drogi, idzie się za to do pierdla. Życie zza krat.
Teraz już nawet nie próbował maskować swojego rozbawienia.
Wybuchnął gromkim śmiechem i nie mogłam zdecydować, czy cieszy mnie ten dźwięk, czy raczej przysparza o dodatkowe nerwy.
Zaciskam usta w cienką linię i czekam aż skończy.
Szeroki uśmiech, odsłaniający białe zęby z wyjątkowo ostro zakończonymi kłami, jest tym, co mimo wszystko topi moje serce.
-Lyssa, Najdroższa, powiedziałem Ci właśnie o istnieniu Piekła, o tym czym naprawdę jestem, zaprezentowałem Ci na czym moja moc polega, a ty i tak martwisz się o to, że policja znajdzie dowody na to, że tam byliśmy? -mówi.
Kiedy ubrał to w takie słowa, rzeczywiście... nie wiem jak wyobrażałam sobie demonicznego księcia w więziennym uniformie.
Przewracam oczami i odruchowo wystawiam mu środkowy palec.
Demon czy nie demon, zasłużył sobie na to.
-Jeszcze jedna sprawa. -wtrącam. -Porządnie wczoraj oberwałam, nie? Skoro tak, to gdzie są wszystkie ślady po tym.
W jednej chwili całe jego rozbawienie i dobry humor, odchodzi gdzieś w zapomnienie.
Czuję się winna.
Mija chwila, całkiem krótka, ale wiem, że w jej przeciągu jakaś potężna burza zdążyła przetoczyć się po jego umyśle.
-Chodź ze mną. -mówi, wyciągając do mnie dłoń.
Ujmuję ją w swoją i pozwalam się prowadzić.
-Wiem, że tam nic nie ma. Ale kiedy mocniej dotknęłam tego miejsca, przysięgam, że zabolało.
I jestem więcej niż pewna, że to będzie kolejna rzecz, której dowiem się o tym całym szatańskim hokus pokus.
Drzwi które otwiera, okazują się skrywać za sobą ogromną łazienkę, wyłożoną ciemnymi, grafitowymi płytkami.
Staję przed umywalką w tym samym kolorze, obitą bambusowymi patyczkami z przodu jak i na całej ścianie, we wnęce z okrągłym, podświetlanym lustrem.
W odbiciu widzę przeszklony prysznic za sobą i mężczyznę, którego dłonie spoczęły teraz na moich ramionach.
Świecące ślepia, były najjaśniejszym punktem w całej tej scenerii.
W końcu przenoszę wzrok na siebie, nawiązuję ze sobą niechętny kontakt wzrokowy.
Wciąż wyglądam... dobrze.
Prawie tak dobrze, jak kiedyś, pomijawszy wystające obojczyki i kości, chudych ramion.
Wstrzymuję oddech na moment, kiedy jego dłoń przesuwa się milimetry nad moją skórą.
Drugą rękę otoczył wokół mojej talii.
A kiedy znów widzę coś poza złocistą skórą i cieniem, jaki rzuciła na moją twarz, lustro ukazuje mój prawdziwy wygląd.
Wróciły moje zwykłe sińce pod oczami, chociaż były o wiele, wiele lżejsze niż te do których przywykłam.
Na skroni wykwitł paskudny, bordowo-fiolefowy siniak i oczyszczone już, zadbane rozcięcie które ją przecinało.
Podobne odznaczyło się także na mojej dolnej wardze.
Poczułam lekkie ukłucie po boku z lewej strony.
Podwinęłam koszulkę do góry, by zaraz odruchowo syknąć z bólu na widok posiniaczonych, pokrytych kilkoma krwiakami żeber.
Wzdycham, czując lekki przypływ mdłości, kiedy wspomnienia z poprzedniej nocy, przybierają na ostrości.
Nie zamierzam zwijać się w kłębek i użalać nad sobą. Oczywiście, że nie.
Zdążyłam już wrócić, być może jeszcze nie całkiem, do siebie przez ostatnią godzinę i nie stracę tego przez parę głupich obrażeń.
-Jak to zrobiłeś? -pytam, starając się sprawiać wrażenie spokojnej.
Musiałam pozbyć się niepotrzebnych, formujących we mnie uczuć.
W końcu w niczym mi one teraz nie pomogą.
-Nie jestem uzdrowicielem, ale zrobiłem co mogłem. -odpowiada. -Wygoiłem rany na tyle, aby nie sprawiały Ci zbyt wielkiego bólu i zamaskowałem je, żeby oszczędzić Ci ich widoku i wspomnień z nimi związanych.
Ogromna fala wdzięczności przetacza się przezemnie i wzmacnia uczucie, które połączyło mnie z tym mężczyzną.
Nie wiem co powiedzieć.
Przez parę godzin w moim życiu wydarzyło się już tak wiele, że zaczynam powoli opadać z sił.
-Możesz je ukryć drugi raz?
Nie mówi.
Po prostu powtarza wcześniejszy gest, nie dotyka mojej skóry, a jednak zostawia ją gładką, bladą, bez żadnej skazy.
Odwracam się plecami do własnego odbicia.
Serce przyspiesza nagle w mojej piersi, kiedy staję przodem do niego.
Wciąż czuję nienaturalne ciepło bijące od jego skóry, szczególnie kiedy dzielą nas tak nieznaczne centymetry, ale moje ciało stało się całkiem odporne na jego żar.
Było nieskończenie wiele rzeczy, które chciałabym wiedzieć, o które chciałabym go zapytać.
Obawiałam się tylko, że mój umysł może być zbyt mały i zamknięty by móc całkiem przyswoić tą wiedzę.
Piekło, niebo, ta cała magia; wszystkie niepojęte rzeczy, w które wierzyliśmy jako dzieci, a zaczęliśmy kwestionować stając się dorośli.
-Wybacz. -jego głos wyciąga mnie z zawieszenia.
Zadzieram podbródek wysoko do góry, aby móc spojrzeć mu w twarz.
Krzywię się lekko, opierając rękoma o umywalkę za moimi plecami.
-Za co?
-Za to, że wplątałem Cię w to wszystko.-odpowiada.
Jest taki pewny, tak stanowczy w każdym swoim słowie.
A jednak myli się tak bardzo... myli się myśląc, że chociaż przez chwilę miałam mu cokolwiek za złe.
-Jesteś niepoważny. -prycham pod nosem, kręcąc z niedowierzaniem głową.
Prawie wybucham histerycznym śmiechem, widząc przebłysk konsternacji w jego mimice. -Nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam tak szczęśliwa w tym swoim usranym życiu. Gdyby nie Ty, zginęłabym w tamtej uliczce, jestem tego pewna. Kiedy Cię zobaczyłam, pomyślałam, że to sama Śmierć przyszła mnie ze sobą zabrać. I wiesz o czym wtedy myślałam? O Tobie.
O tym, że już nigdy więcej Cię nie zobaczę. -mówię.
Widzę jak się spina, widzę jak oddech więźnie w jego piersi, w podobny sposób, co mnie.
I wciąż myślę tylko o jednym.
Zastanawiam się, czy mnie odepchnie, jeśli spróbuję go znów dotknąć.
Ale skoro byłam na tyle szczera, by mu to wyznać, dlaczego mam nie mieć odwagi by się przekonać?
Staję więc na palcach i wyciągam rękę w górę.
Oplatam palcami jego kark i ciągnę najmocniej jak potrafię w dół, zmuszając go do pochylenia się ku mojej twarzy.
Wiem, że jest tak silny, że nawet gdybym ważyła sto kilogramów więcej i powiesiła się na nim, nie drgnąłby ani o milimetr.
Stąd wiedziałam, że to jego dobra wola, zmusiła go do zmieniejszenia dystansu między naszą dwójką.
Czułam jego gorący oddech we włosach.
Zapach znów stał się tak silny, że przyprawił mnie o zawroty głowy.
Chciałam więcej.
Wciąż więcej.
Przygryzam wargę, kładąc drugą dłoń na jego policzku.
Opuszkami palców gładzę delikatnie jego wystającą, kość policzkową.
Studiuję długie, oświetlone przez tęczówki rzęsy i wiem, że mogłabym patrzeć na niego przez wieki.
I wciąż byłoby mi mało.
-Powiedziałam, że potrzebuję czasu? -szepczę, przesuwając rękę z jego karku wyżej, wplatając ją w jego gęste, brunatne włosy.
Jego spojrzenie jest tak intensywne, tak poruszające, że z trudem wciąż utrzymywałam się na prostych nogach.
-Tak. -odpowiada.
Przysięgłabym, że i w jego głosie usłyszałam swego rodzaju napięcie.
Zrobił się przy tym bardziej ochrypły, seksowny.
Tak podniecający, że moje podbrzusze nagle zacisnęło się i zalało gorącem.
-Zmieniłam zdanie.
Nie czekając, nie drażniąc się już dłużej, przyciskam swoje usta i ciało do niego.
Przez króciutką chwilę wystraszyłam się, że nie odwzajemni mojej namiętności.
Że odrzuci mnie i zostawi samą ze swoim wstydem i głupotą.
Szybko zmieniam zdanie, kiedy on dociska mnie mocniej do siebie.
Błądzi palcami po moim biodrze, łaskocząc je.
Stłumiony pisk i śmiech wyrywa się ze mnie, kiedy gwałtownie łapie mnie za uda i sadza przed sobą na blacie.
Przygryzam pieszczotliwie jego dolną wargę i drżę, kiedy gwałtownie rozsuwa moje usta językiem.
Smakuje słodko, powalająco, jak grzech w najczystszej postaci.
Odchylam głowę do tyłu, opieram ręce na jego ramionach, kiedy całuje kącik moich ust, brodę, schodzi na szyję i ssie wrażliwą skórę w tamtym miejscu.
Rozchylam powieki i widzę, jak migocze światło lamp nad moją głową.
Jego ruchy są płynne, mimo wszystko delikatne, jakby bał się, że najmniejsze szturchnięcie może zrobić mi krzywdę.
Przywieram biodrami ciasno do jego twardego krocza i gryzę się mocno w policzek, by stłumić żenujące jęknięcie.
-Lyssa. -syczy przez zęby, przygryzając wzgórki moich piersi, po to by zaraz przejechać po nich gorącym językiem.
Tracę zmysły.
Wzdycham z rozkoszy, czując znany już ucisk między udami.
Ale Ares ma inne plany.
Całuję mnie jeszcze jeden, cudowny raz zanim powoli odsuwa się odemnie.
Dyszę ciężko, kiedy jego oddech jest zaledwie lekko przyspieszony.
-Dlaczego przestałeś? -pytam, pomiędzy jednym oddechem a drugim.
Wyciągam ku niemu dłoń i łapię za czarną koszulkę, aby przyciągnąć go bliżej.
Nie drgnął nawet o milimetr.
-Jeszcze moment, a nie będę mógł przestać. -odpowiada.
Raczy mnie słodkim, ukochanym uśmiechem, nie musi wymawiać magicznego słowa na głos, bo jego oczy mówią wszystko za siebie.
Mimo to, nie zamierzałam tak łatwo sobie odpuścić.
Prycham pod nosem.
Otaczam go nogami w pasie i jeszcze raz, próbuję pociągnąć ku sobie.
Kiedy znów nie reaguje, nachylam się powoli ku niemu.
Nie odsunął się, stąd wiedziałam, że mam zielone światło do tego, by przyozdobić jego szyję krótkimi pocałunkami.
-Nie chcę żebyś przestawał. -szepczę.
Kładę jedną z dłoni na jego kości biodrowej, zostaję tam przez chwilę, a następnie wsuwam się pod materiał jego koszulki i powolutku sunę w górę, czując jego twarde, rozgżane mięśnie brzucha, wszystkie gładkie blizny w różnych kształtach.
Chciałabym wycałować osobno każdą z nich.
Pachniał tak bosko, tak cudownie, że przyprawiał mnie o dreszcze.
Jego dotyk, sprawiał, że cały mój świat stawał w jego płomieniach.
Nie byłam już pewna, czy będę w stanie pozwolić mu odejść, kiedy tak zdecyduje.
Chciałam być przy nim.
Chciałam go kochać, niezależnie od wszystkiego co stanęłoby nam na drodze.
I chciałam, aby on czuł to samo do mnie.
Kochać i być kochaną.
Ares unosi mój podbródek w górę, karząc mi spojrzeć sobie w oczy.
Robię to i chociaż kręci mi się w głowie, chociaż ciężko złapać mi oddech, te rozjarzone zastępy lawy, stały się centrum mojego świata.
-Jesteś zmęczona Najdroższa. I naprawdę potrzebujesz czasu, aby sobie to wszystko poukładać.
Wiem, że ma rację.
Ale nie mogę się powstrzymać.
-Mogę Ci obiecać, że przyjdzie jeszcze taki dzień, gdzie będę pieprzył Cię tak mocno, że nie siądziesz na tyłku przez rok.
Chryste.
Oczami wyobraźni już widzę, jak czerwone robią się moje policzki.
Cwaniacki, zadowolony uśmieszek na jego ustach, tylko utwierdza mnie w tej wizji.
Boję się tylko, że jeśli nie skorzystam z tego co dał mi los teraz, już nigdy tego nie zrobię.
-Nigdzie się nie wybieram Lyssa. -mówi, zupełnie jakby potrafił czytać mi w myślach. -Będę tu tak długo, jak tylko zechcesz.
Piekący ból, przeszył moje serce, zaszczypał w oczy.
Nie chcę znów się rozklejać.
To nie podobne do mnie.
Opieram czoło o jego tors.
Uspokajam oddech i dopiero wtedy naprawdę odczuwam, jaka jestem wykończona.
Moje rozgorączkowane pożądanie zdołało ukryć tą część własnych emocji.
-Chodźmy się jeszcze położyć. -czuły dotyk na ramionach, jego objęcia i sama świadomość obecności, sprawiała że oczy same domagały się odpoczynku.
-Tylko na chwilkę. -mamroczę, sama nie wiem czy do siebie, czy do niego.
Poirytowane westchnięcie wymyka się z moich ust.
-Robisz ze mnie mięczaka. -żalę się, ściskając palcami nasadę nosa.
Odpowiada mi tym swoim cudownie zachrypniętym, ponętnym śmiechem.
To tylko utwierdza mnie w tym przekonaniu, bo jeszcze nigdy dotąd nie zdażyło mi się czuć tak błogo, przez czyjeś cholerne rozbawienie.
-Uwierz mi Najdroższa, że nie ma siły we wszechświecie, która mogłaby uczynić z ciebie "mięczaka". -odpowiada.
Moje głupie, głupie serce.
Odchrząkuję cicho, uciekając wzrokiem gdzieś w przeciwną stronę.
-Jeżeli chcesz, żebym sobie poszła to powiedz, równie dobrze mogę się ogarnąć w domu. -mówię.
To nie tak, że matka się martwi.
Wątpię, żeby przejęła się nawet, gdybym wróciła do domu w swoim rzeczywistym stanie.
Zakrwawiona i poobijana.
Gdyby mnie wczoraj zabili, pewnie zwróciłaby uwagę na moją nieobecność dopiero, kiedy skończyłyby się pieniądze na gożałę i rachunki.
Nie przyznaję się też na głos, ale oczywistym faktem jest, że wcale nie chcę sobie iść.
Jeżeli przekroczę próg tego mieszkania, znów będę zmuszona żyć w swojej szarej rzeczywistości.
Zrozumienie wszystkiego, czego się tu dzisiaj dowiedziałam, jest możliwe chyba tylko dzięki niemu.
Nie wiem, jak sobie z tym poradzę, kiedy zostanę całkiem sama z własnymi myślami.
Wszyscy wiemy, że mam tam trochę nie pokolei.
Staram się rozgryźć na czym dokładnie może polegać ta nasza "więź", dwie połówki jednej całości.
Czy to z tego powodu Ares i ja czujemy się przy sobie w ten sposób.
Czy może to tylko ja to czuję? Dokładnie to, tą potrzebę bycia przy nim.
Powiedział wcześniej, że on także... chodzi mi tylko o ten zew i przyciąganie nas do siebie.
Ale ile z tego jest sprawką magii, a ile moim własnym wymysłem? Może to wszystko dałoby się logicznie uzasadnić, przez to, jak od zawsze traktowali mnie moi rodzice?
Może po prostu mam problem, więc uczepiłam się pierwszej osoby, która tylko wydała mi się atrakcyjna, która okazała mną zainteresowanie.
Tym razem, odgłos irytacji dobiega nie ze mnie, a z niego.
Znowu wracam na ziemię, marszczę nos i łapię się pod boki.
-A co to miało by-!
Nie zdążam dokończyć, bo zaraz wiszę do góry nogami, z widokiem na jego plecy i łazienkowe płytki, jeśli zadrę głowę wystarczająco do góry.
-Ares! -piszczę, okładając go lekko po plecach. -Postaw mnie w tej chwili! Ja umiem chodzić. Czy Ty jesteś poważny? -awanturuję się, chociaż nie mogę nic poradzić na nagłe wybuchy śmiechu, uciekające mi co drugie słowo.
On po prostu mnie ignoruje.
Niesie mnie przez swoje miekszanie, przewieszoną przez ramię, jak jakiś worek.
Nie dziwi mnie, że nie sprawia mu to żadnego wysiłku.
Zastanawiam się nawet, czy wogóle czuje mój ciężar na barku.
-Kretyn. -sapię, czując ścisk w żołądku wywołany nadmiernym rechotaniem.
Słyszę charakterystyczne skrzypnięcie otwieranych drzwi, wychylam się nieco na lewo i widzę ich fragment.
Wchodzimy do sypialni, tej w której się obudziłam.
Widzę ogromne łóżko i kołdrę obleczoną w ciemną, popielatą pościel.
W następnej chwili, ląduje w niej i zatapiam się w miękkim materacu.
Ares przyklęka tuż przy skraju łóżka.
Obserwował mnie z głową przechyloną lekko na lewą stronę, maleńki uśmiech błądził po jego ustach, tworząc ten jeden, słodki dołeczek w jego policzku.
-Dlaczego tak się na mnie gapisz? -pytam, złośliwie zasłaniając sobie twarz poduszką.
Nie pamiętam czy kiedykolwiek wcześniej, czułam się tak świetnie.
-Obserwuję ludzi odkąd tylko zaczęli stąpać po tej ziemi, a jednak nikt dotąd nie zdołał przykłuć mojej uwagi.
Nikt przed Tobą. Jesteś naprawdę fascynująca. -odpowiada.
Odruchowo przygryzam policzek od środka.
Nie wiem, czy powinnam traktować to jako komplement; pewnie tak, w końcu ze wszystkich ludzi, którzy kiedykolwiek się tu pojawili, tylko ja wydałam mu się interesująca.
Jedno wiem na pewno.
19 lat życia nauczyło mnie w ostatnim czasie, że tak naprawdę jeszcze zupełnie nic o nim nie wiem.
-Powiedz mi demonie. -mruczę, zalotnie trzepocząc rzęsami.
Obracam się na brzuch i leniwie wspieram brodę na rękach, by móc lepiej mu się przyjrzeć; dokładnie tak, jak on przyglądał się mnie.
-Potrzebny Ci sen? Jedzenie? Siusiu i takie tam? W końcu, powiedziałeś, że nigdy nie byłeś człowiekiem, chociaż... wyglądasz jak my. No... może nie całkiem, jesteś lepszy, piękniejszy. Ale jednak, wydaje mi się, że nie różnisz się aż tak bardzo odemnie. -mówię, dając upust swojej ciekawości.
-Pewnie dlatego, że Ty też jesteś piękna. Najpiękniejsza ze wszystkich kobiet i demonic, jakie kiedykolwiek widziałem.
Przewracam oczami i duszę iskierkę samozadowolenia w sobie.
Miałabym uwierzyć w to, że wieczny demon nigdy nie widział kogoś piękniejszego niż koścista, niska kobietka-śmiertelniczka?
Nie oszalałam jeszcze na tyle.
Patrzę na niego wyczekująco, aż w końcu parska pod nosem i kręci z rozbawieniem głową.
-Nie potrzebuję żadnej z tych rzeczy, ale mogę w nich uczestniczyć. Mogę naśladować każdą z waszych potrzeb.
Byt to dobre określenie na to czym jestem. Nie mam konkretnej postaci, stworzyła mnie moc tak wielka, że ani ja, ani żadna inna istota we wszechświecie nie jest w stanie jej pojąć. Ale na ogół trzymam się tego ciała, wszyscy tak robimy.
-Wszyscy to znaczy Ty i Twoi bracia?
Przytakuje.
Podstawiam poduszkę pod siebie i opieram na niej bok twarzy.
Przesiąkła jego zapachem, zresztą, wypełniał sobą wszystko tutaj.
-Co jeszcze jest prawdziwe Ares? -pytam.
Nie wiem skąd wzięło mi się to pytanie.
Czułam, że robię się coraz cięższa, że sen zaczyna zabierać mnie w odległe miejsce.
-Tam skąd pochodzę, wiele rzeczy Najdroższa. -odpowiada, muskając delikatnie mój policzek.
-Wróżka Zębuszka na przykład? Jeśli się znacie to powiedz dziwce, że wisi mi kupę forsy za te wszystkie zęby.
Słyszę zduszone parsknięcie gdzieś nad swoją głową.
Uwielbiam ten głos.
Jego głos.
Uwielbiam wszystko w nim.
-Dobrze, przekażę jej tą informację.
-Poważnie? -pytam, uchylając konspiracyjnie jedno oko.
-Nie.
Tym razem to ja chichoczę, chociaż jedną połową podświadomości jestem już gdzieś indziej.
-Słodkich snów Lyssa.
Gorący, czuły pocałunek wykwita na moim czole, posyłając mnie w twardy sen.
I nie dbałam o to, co przyniesie przyszłość.
Narazie nie.
Wystarczyło mi to, że jest przy mnie.
Że w końcu mam kogoś, kto się o mnie zatroszczy.

𝕯𝖊𝖘𝖙𝖎𝖓𝖊𝖉Where stories live. Discover now