𝓢𝓾𝓼𝓹𝓲𝓬𝓲𝓸𝓾𝓼 𝓜𝓲𝓷𝓭𝓼

21 2 0
                                    

-No więc Ares. -mówię.
Od jakiegoś czasu bezmyślnie wodzę palcem po brzegach skórzanego obicia fotela.
Początkowo założyłam, że nie odezwę się ani słowem przez całą podróż.
Ale zrezygnowałam z tego pomysłu już po 40 minutach.
Cisza stała się gęsta i niemiłosiernie między nami ciążyła.
Więc, nawet jeśli on wciąż pozostawał milczący, ja dłużej bym już tego nie zniosła.
Czasami zdarzają się wyjątkowe sytuacje kiedy wypada schować dumę do kieszeni.
-Dziwne imię. Jak ten bóg wojny? -pytam.
Być może, nie powinnam zaczynać od obrażania go, ale lepsze to niż nic.
-Tak. -odpowiada.
Krótko i zdawkowo.
Nie przejawia żadnych emocji, jest zimny, cichy i spokojny. Za spokojny.
Dziwne imię dla dziwnego dziwaka.
-Ty też jesteś imienniczką greckiej bogini. -mówi, zaskakując mnie.
-Ah tak? -mruczę, marszcząc lekko brew, tak jak to miałam w zwyczaju.
Przytakuje w milczeniu, kierując jedną ręką i wciąż nie odrywając wzroku od drogi przed nami.
-Lyssa, córka Nyks i Uranosa.
Bogini gniewu i szalonej wściekłości. -recytuje z pamięci.
Parskam pod nosem, zauważając pewne podobieństwo.
Od momentu w którym wsiadłam do tego samochodu, co rusz obserwowałam go uważnie kątem oka.
Miałam się nie odzywać, ale moje postanowienie nie obejmowało przecież wnikliwej obserwacji.
Tłumaczyłam to sobie tym, że przecież w każdej chwili mógł zboczyć z drogi, uprowadzić mnie, związać, zabić, zakopać w lesie, zostawić zwierzętom żeby mnie rozszarpały, albo wsadzić do beczki i ukisić jak tą dziewczynę w tym jednym horrorze.
Ale prawda była taka, że nie mogłam oderwać od niego wzroku bo tak jak już wielokrotnie wspominałam; był piękny.
Niezależnie od tego jak byłoby mi to nie w smak, nigdy w życiu nie widziałam mężczyzny, który byłby tak przystojny jak on.
Jeżeli zauważył, że się mu przyglądam to nie dał po sobie tego poznać.
Wogóle, zdawało mi się czasami, że o mnie zapomina.
Ani słowa, ani jednego spojrzenia czy gestu w moją stronę.
Zupełnie jakby mnie tu nie było.
A jednak, jakimś cholernym cudem, których tego dnia było już stanowczo za dużo, czułam na sobie jego wzrok.
Być może do reszty postradałam zmysły, ale przysięgam,wydawało mi się, że jestem obserwowana.
Analizowana.
W dokładnie taki sam sposób w jaki ja przyglądałam się jemu; z ciekawością.
Ale ani raz nie przyłapałam go na tym aby jego wzrok był skierowany na mnie, bezpośrednio czy w lusterku.
Nigdy w życiu nie przyznałabym tego na głos, nawet w mojej głowie niemiłosiernie się to gryzie, ale tak naprawdę, było mi z tego powodu nieco... żal.
Nie zależy mi absolutnie na jego uznaniu, czy czymś podobnym, bez przesady.
Ale kiedy we wspomnieniach pojawia się obraz tych jego dziwnych, przekłuwających oczu w kolorze złota i miodu, gdzieś głęboko w mojej piersi, budzi się nagła potrzeba spojrzenia w nie jeszcze raz.
Zwalam to wszystko na stres i otępienie jakie wywołał we mnie cały ten miesiąc.
Jestem po prostu przemęczona.
Biorę głęboki wdech przez nos i zaczynam tupać nogami.
To zaczyna być nudne.
-Odpowiadasz na pytania? -pytam obcesowo, krzyżując ręce na piersi.
-To zależy. -odpowiada.
Unoszę brew i spoglądam na niego wyzywająco.
Być może znalazłam sobie zajęcie na resztę drogi.
-Od czego?
-Od tego o co zapytasz.
I w końcu, na parę sekund spojrzenie tych jego przeklętych tęczówek pada na mnie.
A ja znowu wyklinam się w duchu za to, jak na nie reaguję.
-Dlaczego tu jesteś? Z nami.
I znów, z nie znanych mi powodów czuję niepokój rozchodzący się powoli po moim krwiobiegu.
Cisza przeciąga się i gęstnieje między nami.
A kiedy w końcu otwiera usta, zdaję sobie sprawę, że wstrzymałam oddech, wyczekując odpowiedzi.
-Szukam czegoś dla mnie ważnego, a wszystkie ślady prowadzą tutaj. Możesz to uznać za usługę, nie pomagałbym wam gdybym nie miał w tym interesu. -mówi.
Jego ton jest lekki i spokojny, jakby mówił o pogodzie.
I chociaż to co powiedział mogło się wydać brutalne, uspokoiło mnie.
Nie wierzę w bezinteresowność, tak zwaną dobroć serca czy inne gówno.
O ile nie kłamał z powodem dla którego rzeczywiście to robi, taka umowa wydaje się jak najbardziej rzetelna.
-I my niby mamy pomóc Ci znaleźć "to coś"? -dopytuję.
Ciekawość kiełkuje w moim wnętrzu i nie chce dać za wygraną.
-Nie. -kręci powoli głową. -Nie potrzebuję waszej pomocy. Macie mi tylko nie przeszkadzać w poszukiwaniach i nie utrudniać kiedy już to znajdę. Zaraz po tym zabieram się stąd. -odpowiada.
Ściszył głos, tak jakby powierzał mi jakiś sekret.
Być może bawi się mną.
Wie, że się denerwuję, chociaż sama nie jestem w stanie powiedzieć dlaczego.
Wychwytuję znaczące spojrzenie jakie mi posłał.
-W porządku. -odpowiadam i odwracam twarz w stronę okna.
Ściskam dłonie, próbując opanować ich drżenie.
Uspokój się kretynko; besztam się w myślach.
Muszę zająć czymś umysł.
Rozglądam się, a wtedy mój wzrok pada na radio po mojej lewej stronie.
Wyciągam dłoń przed siebie i wciskam guzik aby je włączyć.
On jest o ułamek sekundy za wolny, łapie moją dłoń, a kiedy jego gorąca skóra dotyka mojej, zimnej jak u trupa, mrowienie przechodzi wzdłuż mojej ręki, od nadgarstka do ramienia.
Mój oddech staje się płytszy, w uszach odbija się bicie mojego serca.
To taka... błogość.
Trwa to tylko parę sekund.
Zaraz wszystko wraca do rzeczywistości.
A w samochodzie rozbrzmiewa głos Elvisa Presleya w piosence "Suspicious Minds".
Jak za dotknięciem magicznej różdżki, zapominam o tym co wydarzyło się przed momentem i pierwszy raz od tak dawna; wybucham szczerym śmiechem.
-Jesteś fanem Elvisa? -pytam.
-Nie. -mruczy złowrogo.
Jego ton, tępo i mina z jaką zaprzeczył, niemal sprawiła, że mu uwierzyłam.
Niemal.
Wzruszam ramionami i odwracam się, aby popatrzeć w widok za szybą.
Muzyka cichnie, gdy mój tymczasowy partner wyłącza radio.
Na zewnątrz jest ciemno przez potężne szare chmury, które przysłoniły Słońce.
Co chwilę zrywa się mocny wiatr, jakby dzieliły nas minuty od burzy.
Mijamy potężne lasy i suche łąki, pozbawione kwiatów i kolorów.
Przyroda przygotowała się na nadejście zimy.
Stukając paznokciami o udo, naśladuję melodię z usłyszanej wcześniej piosenki.
-"We can't go on together, with suspicious minds..." -nucę cicho.
A gdy spoglądam w lusterko, widzę lekki uśmiech, który pojawił się na ustach Aresa.
Zdecydowanie jest fanem Elvisa.
Ale o wiele bardziej od satysfakcji, jaką przyniosło mi moje trafne spostrzeżenie, miłe było uczucie jakie wzbudził we mnie ten jego grymas.
Naprawdę ślicznie się uśmiecha.
A ja naprawdę powinnam raz a porządnie pierdolnąć się w główkę; stwierdzam.
Dopiero przed momentem nie znosiłam tego człowieka całą sobą.
Nie chciałam jechać z nim jednym samochodem i za nic w świecie nie zamierzałam mu zaufać.
A teraz... przyłapuję się na tym, że szczerzę się jak zadużona nastolatka przy swoim pierwszym chłopaku, z powodu jednego, przelotnego uśmieszku.
To chore.
Nienaturalne.
Żałosne.
-Opowiedz mi coś o sobie. -mówi, spoglądając na mnie kątem oka.
Zakrztusiłam się własną śliną.
-Co takiego? -udaję mi się wykrztusić, między kolejnymi klepnięciami w mostek.
Brunet unosi brew, a wraz z nią kącik tych swoich paskudnych, idealnych warg w grymasie rozbawienia.
-Dlaczego to robisz? Kradniesz, handlujesz. -pyta raz jeszcze.
Marszczę nos zdezorientowana i nie pewna co o tym myśleć.
-A co cię to do cholery obchodzi? -syczę przez zaciśnięte zęby.
Cholera.
W chwili kiedy tylko te słowa opuszczają moje usta, momentalnie ich żałuję.
Żałuję złości i goryczy jakie w nią włożyłam.
Czasami wydaje mi się, że jestem nimi całkowicie przesiąknięta.
Brunet obojętnie wzrusza ramionami i odwraca wzrok.
-Właściwie to nic.
No to pięknie.
Znów jest cicho.
Żadne z nas się nie odzywa.
On zajęty jest patrzeniem na drogę i kierowaniem, kiedy ja biję się z myślami i moim paskudnymi wyrzutami sumienia.
Wiadomym było, że i tak zmięknę.
Więc tylko wzdycham.
Do mojego nosa przylgnął otulający zapach drewna, dymu i żywicy.
Nie oceniał mnie.
W jego tonie nie wyczułam drwiny, współczucia czy wyrzutu.
Była tam jedynie najzwyklejsza w świecie ciekawość.
-Widzisz... powiedzmy, że moje osobiste, sprawy rodzinne są skomplikowane.
I mocno popieprzone.
Gdybym tego nie robiła, żyłabym na ulicy ze szczurami. -odpowiadam cicho.
Kocham to zasrane uczucie.
Ten gniew, kiedy uświadamiasz sobie jak beznadziejna jest sytuacja w której się znajdujesz.
Bezsilność, bo nie wiesz jak sobie z tym poradzić lub nawet nie masz takiej możliwości.
Za każdym razem trafia tak samo.
-Ile masz lat? -pytam.
Lekki uśmieszek na jego ustach pogłębia się.
-Znacznie więcej niż Ty.
Krzywię się i posyłam mu spojrzenie, zarezerwowane dla idiotów i imbecyli.
Niemożliwe, aby był wiele starszy odemnie.
Na jego twarzy nie ma ani jednej zmarszczki.
Wogóle żadnej niedoskonałości.
W jego włosach o kolorze czekolady, nie przeplata się ani jeden siwy włosek.
Nie może mieć więcej niż 20 parę lat, ale może w jego filozofii to i tak spora różnica.
-Nie jesteś ciekawy mojego wieku? -dopytuję, unosząc wyzywająco brew.
Sama nie wiem czego się spodziewałam.
Może tego, że powie że kobiety się o wiek nie pyta; tak jak się przyjęło.
Lub też stwierdzi, że ma to głęboko w dupie i nawet nie chce wiedzieć.
-Wiem ile masz lat.
Oczekiwałam, że odrazu powie coś więcej.
Jakiegoś wytłumaczenia, które on najwidoczniej uznał za niepotrzebne.
Ponagliłam go więc zniecierpliwionym, poirytowanym spojrzeniem spod czarnych rzęs.
-19. -dopowiada.
-Skąd wiesz? -warczę, zmęczona mozolnym wyciąganiem z niego odpowiedzi na nurtujące mnie pytania i domysły.
Jestem przekonana, że robi to specjalnie.
-Nie wiedziałem, że to informacje poufne. -odpowiada, wzruszając beztrosko ramionami.
Jęczę kompletnie podminowana.
Przewracam oczami i po raz setny tej podróży odwracam się od niego na rzecz obserwacji widoków za szybą.
Po prawie godzinie jazdy czułam już, że moje ciało się rozluźnia.
Aż za bardzo, jakbym zaraz miała się rozpłynąć.
Mam ciężkie powieki i gdybym pozwoliła sobie je zamknąć, najpewniej odrazu bym zasnęła.
Po wnikliwej analizie i tak doszłam do wniosku, że o ile nie jest seryjnym mordercą, zabijającym dla samej przyjemności to nie miałby żadnego zysku z porwania mnie.
Jestem zbyt koścista, aby można było dostać za mnie sporą sumę.
-Chciałbym wiedzieć o tobie więcej. -prosi, jego głos jest taki ciepły i miły.
-Dlaczego? -pytam, chociaż tak naprawdę nie oczekuję odpowiedzi.
W pewnym sensie, wolałam żyć złudzeniem, że może nie jestem taka samotna jak mi się wydawało.
Przymykam lekko powieki i szukam w głowie wszystkiego co byłabym w stanie o sobie powiedzieć.
Bardzo dawno tego nie robiłam, bo też od dawna nikogo to nie interesowało.
-Moje pełne imię i nazwisko brzmi Lyssa Rosemary Kingsley.
Drugie imię odziedziczyłam po mojej babci.
Kiedy przychodzili jej znajomi, lub klienci dziadka, zawsze chciała żeby mówiono na nią Rose. -zaczynam powoli, ostrożnie dobierając słowa.
Przed oczami stają mi wszystkie rzeczy, które kojarzyły mi się z babcią.
Kwiatowe perfumy, zapach cynamonu i wanilii, który zdawał się permanentnie przylgnąć do jej skóry.
Zawsze żartowałam z jej zamiłowania do słodyczy.
Kiedy zamykam oczy wciąż widzę i czuję zapach wszystkich tych pyszności.
Na jej podwieczorkach przy herbacie, na stole zawsze pojawiały się maślane herbatniki, cytrynowe tarty, muffiny z jagodami i kruche ciasteczka z pomarańczową lub malinową marmoladą.
Ale to co kochałam najbardziej to jej popisowy biszkopt z budyniowym kremem i truskawkami.
Kiedy go piekła, zawsze był tylko dla naszej dwójki.
Taki mały, słodki sekret.
Wypieram ten obraz z głowy, zanim zaczyna mi burczeć w brzuchu.
Zanim smutek i tęsknota ogarnie cały mój umysł.
Parę dobrych lat minęło od tamtych czasów.
Odkąd pamiętam, miałam tą kobietę za wzór.
Była elegancka, szanowana i taka kochająca dla mnie, jak nigdy nie byli moi rodzice.
Broniła mnie zawsze kiedy coś zmajstrowałam.
Ale było coś co babcia uwielbiała bardziej niż słodycze.
Na jej szyji zawsze wisiał ten jeden naszyjnik; ten sam, który teraz ukrywam w pudełku w mojej szufladzie.
Złoty wisiorek na cienkim łańcuszku, z jedną rubinową łzą; najpiękniejszym jaki kiedykolwiek widziałam.
Wzór był prosty, ale kamień mienił się kolorami jak płomienie w kominku.
Cudownością przewyższał wszystkie, najdroższe klejnoty mojej matki.
-Jak zmarła?
-Na zapalenie płuc. -odpowiadam. -Po jej śmierci nic już nie było takie samo.
Ja nie byłam taka sama.
Byłam rozpieszczona i wreszcie wpadłam w złe towarzystwo; kiedy miałam zaledwie 16 lat.
Ale nie byłam zła.
To coś czego nie mogę powiedzieć o sobie teraz.
W myślach przypominają mi się wszystkie momenty związane z moją rodziną i dawnym życiem.
Nie byliśmy ze sobą zżyci, moja matka kochała ojca, ale kochała go za jego pieniądze.
Była uległa, posłuszna, robiła wszystko co jej kazał, a on zawsze miał nas obie w dupie.
Moi dziadkowie; rodzice mamy, spotykali się ze mną jedynie w święta.
A te wieczory i tak pamiętam jako niezręczne i przykre.
Jako dziecko, mimo ukochanej babci i jej opieki, wciąż brakowało mi uwagi i miłości moich rodziców.
Robiłam co mogłam żeby ich zadowolić.
Ale nie ważne jak dobre oceny miałam, co potrafiłam zagrać na fortepianie, czy w jak ślicznych sukienkach i fryzurach chodziłam; zawsze dawali mi do zrozumienia, że dla nich i tak pozostanę nic nie wartym, niechcianym śmieciem.
I tak pozostało do dzisiaj.
Kiedy przestałam się starać, zaczęły pojawiać się problemy.
Moje uzależnienie, nocne ucieczki, małe fortuny wydane w markowych sklepach i te cholerne sępy, które kiedyś miałam za przyjaciół.
Pamiętam moje pierwsze przestępstwo.
Zrobiłam to tylko dlatego, że nie chciałam przy nich wyjść na tchórza.
Tak jakby to miało jakiekolwiek kurewskie znaczenie co o mnie myślą.
Ukradłam z drogerii czerwoną szminkę do ust.
Było fajnie tylko przez chwilę, kiedy w moich żyłach krążyła jeszcze adrenalina.
Wtedy tak samo uzależniająca dla mnie jak trawa.
Ale kiedy było po wszystkim, emocje opadły i wróciłam do domu; zamknęłam się w łazience, rzygałam i płakałam godzinami.
Brzydziłam się siebie.
I długo nie potrafiłam sobie wybaczyć.
Czasami zastanawiam się co tamta dziewczyna, którą kiedyś byłam powiedziałaby teraz, widząc kim się stałyśmy.
Kradzież i oszustwo to dla mnie chleb powszedni. Moja szara codzienność.
Żałuję, że nie mogłam mieć lepszego życia.
Chciałabym mieć normalną, kochającą rodzinę. Ciepły i bezpieczny dom, ludzi, którzy dbali by o mnie.
A fakt jest taki, że aby uniknąć tego wszystkiego musiałabym się kurwa nigdy nie urodzić.
-A Twoi rodzice? Czym się zajmują?
Zabawne, że choćby marne wspominanie tej dwójki jakoś zawsze mnie ożywia.
Marszczę nos i wzruszam ramionami, próbując powstrzymać się przed wszystkimi wulgarnymi określeniami jakie cisną mi się na usta, kiedy o nich myślę.
-Moja matka nigdy nie pracowała.
A ojciec prowadzi firmę, tworzą projekty budowlane dla dużych korporacji i innych bogatych dupków. -niemal syczę przez zaciśnięte zęby.
Oczywiście nie wspominam o jego innych, przypisanych przez samego siebie obowiązkach, takich jak dupczenie swoich pracownic, które przypadkiem mają dość bliskie stosunki z jego małżonką.
W najsłodszych snach widzę jak skurwysyn traci wszystko co ma.
Jak cały dorobek jego żałosnego życia ginie trawiony przez płomienie, a ja przyglądam się temu jak najpiękniejszemu dziełu sztuki.
Jego cierpienie to jedno z moich nielicznych, a zarazem największych pragnień.
Przygryzam policzek i zaczynam nerwowo bawić się rękami, wykręcam palce i strzelam kostkami, dla rozluźnienia.
Przyznam, że wspominanie wszystkiego
wyssało ze mnie resztki energii.
Walczę z ciężkimi, klejącymi się powiekami, ale nagle stało się to jakieś wyjątkowo trudne.
-Wiem, że jesteś zmęczona. -mówi, ale jego głos wydaje się być jakiś odległy.
Jest mi ciepło i przytulnie.
Wygodniej niż we własnym łóżku, nawet tym ogromnym z miękkim materacem, w moim dawnym pokoju.
-Nie musisz się bać, nie zrobię Ci krzywdy. -ma taki miły głos.
Chyba jestem bardziej zmęczona niż mi się początkowo wydawało.
W końcu nie spałam dobrze tak długo, że wiadomym było, że w końcu się poddam.
-Nie boję się. -prycham.
I wiem, że mówię prawdę.
Być może powinnam, zresztą resztka mojego zdrowego rozsądku wrzeszczy gdzieś w mojej podświadomości, jak głupia i naiwna jestem.
Ale nawet ona nie potrafi przezwyciężyć tego miłego, otulającego uczucia, jakie przy nim teraz czuję; bezpieczeństwa.
-Obudzę Cię kiedy będziemy już na miejscu. -odpowiada.
To ostatnie co słyszę, zaraz potem zapadam w głęboki, bardzo spokojny sen.

𝕯𝖊𝖘𝖙𝖎𝖓𝖊𝖉Where stories live. Discover now