Cholera, naprawdę nie chciało mi to przejść przez usta.

— Tak, proszę nie kończyć. Wiem, o co pani chodzi. — Kobieta podeszła do swojego biurka i zachęcająco wskazała fotel po mojej stronie biurka. — Proszę usiąść.

Zajęłam miejsce w wygodnym fotelu i zrobiłam szybkie rozeznanie — w pomieszczeniu unosił się subtelny zapach czegoś ciepłego i jednocześnie surowego, więc nie było tandetnie uroczo jak sobie wyobrażałam. Gabinet był skąpany w beżach i ciepłych brązach. Na półkach z książkami panował porządek — książki z czarną okładką były ułożone na jednej półce a te z białą na drugiej, wszystkie od największej do najmniejszej. Poza tym stały tam ilustracje wykonane z kleksów farby, świece i kula śnieżna. Na biurku również panował idealny porządek — komputer, notes ze złotym piórem tuż obok, filiżanka kawy na podstawce z porcelany. Sama pani doktor również bardzo elegancka, bo ubrana w szykowne spodnie z czarnego materiału, które opinały jej okrągły tyłek, białą obcisłą koszulkę i na to biały fartuch lekarski z plakietką. Gdy zajęła miejsce przede mną założyła okulary w cienkich czarnych oprawkach, przez które wydała mi się jeszcze bardziej seksowna. Kurwa, mocne wrażenie na mnie zrobiła.

— Jest pani zdecydowana na terapię? — zapytała, sięgając po swój notes.

— W zasadzie to mam... Mam taką bardzo dziwną sprawę.

Kobieta zmarszczyła brwi.

— To znaczy?

Westchnęłam, udając zakłopotanie i przygryzłam wargę, spoglądając w jej jasne oczy. Nie wyglądała na kogoś, kto choćby potrafił zrobić drugiej osobie krzywdę. Potrafiłam dojrzeć w oczach ten zalążek skurwysyństwa, ale ona go nie miała. W jej oczach było coś podobnego do oczu Veriny. One obie były... dobre. Po prostu dobre.

— Ja nie zostałam skrzywdzona... osobiście. Ja widziałam... Ja po prostu... — moje zdolności aktorskie powinny zostać docenione przez Hollywood. — Ja po prostu byłam świadkiem masowego gwałtu i nie mam pojęcia, co z tym zrobić.

Maleia Atwood zaniemówiła, wpatrując się w moje oczy swoimi, szeroko otwartymi.

Sięgnęłam do mojej torebki, w której miałam przygotowaną teczkę oraz mokrą szmatkę, dzięki której moja rozmówczyni na moment odleci. Wstałam ze swojego miejsca i patrząc na nią z największą ufnością, na jaką było mnie stać podeszłam do niej. Zatrzymałam się tak blisko, jak tylko mogłam i poczułam zapach jej perfum. Pachniała zajebiście dobrze. Cholera, coś musiało być z nią nie tak. Kto normalny jest tak... idealny? Wydawała się naprawdę doskonała w każdym calu. Aż dziwnie mi było o tym myśleć. Popieprzona akcja. Wcale się nie dziwiłam, że Cael nie potrafił samodzielnie ogarnąć tej laski. Zapewne nasrała mu we łbie do tego stopnia, że nawet ON nie ufał samemu sobie. Poczułam dreszcz ekscytacji na samą myśl o tym, jak wiele mogłabym dzięki niej zyskać w potencjalnej walce z nim. Przecież gdyby pozwolił sobie na coś więcej, bardzo łatwo przyszłoby mu się zatracić. Znałam ten typ człowieka. Im bardziej pojebany, tym mocniej kochał i był skłonny zrobić dosłownie wszystko by chronić to, co było jego. Idealnym przykładem była jego siostra — dla nie zwrócił się przeciwko swojej rodzinie, największej włoskiej organizacji przestępczej i miał zamiar walczyć z nimi, gdy zajdzie taka potrzeba.

Położyłam teczkę na biurku przed Maleią, prawą rękę ułożyłam niewinnie na dębowym blacie, a lewą bardzo powoli kierowałam ponad nią. Niczego nieświadoma kobieta otworzyła teczkę i wyjęła pierwszą kartkę, na której był artykuł o odkryciu masowego grobu, który napisałam poprzedniego wieczoru. Dalej miałam przygotowane zdjęcia, ale miałam zamiar jej tego oszczędzić.

— Pani jest świadkiem? — zapytała, wczytując się w tekst.

— Tak, ledwo uszłam z życiem — odparłam z emocjami.

Ruby. Bloody Valentine +18Όπου ζουν οι ιστορίες. Ανακάλυψε τώρα