XII. „Czy jest ktoś, kto chce króla zabić?"

1.1K 81 48
                                    

W końcu nadeszła sobota. To oznaczało, że dostanę moje upragnione pięć minut z królem. Choć za każdym razem tak było, teraz pragnęłam go zobaczyć jeszcze bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. On nie rozumiał, dlaczego spotykanie się z nim traktowałam jak nagrodę. Ja — prawdę mówiąc — też nie. Król to tak niesamowicie interesująca postać, że nieważne, co będziemy robić, na pewno nie będę miała czasu myśleć o nauce, a o takie chwile mi chodziło.

Jeden ze strażników odprowadził mnie do jego gabinetu, kiedy tylko weszłam energicznym krokiem przez główne drzwi zamku. Król siedział na kanapie w części wypoczynkowej pomieszczenia, korona leżała na stoliku do kawy, a peleryna niestarannie złożona była na fotelu również będącym częścią tego kompletu.

Wampir podniósł na mnie wzrok. Ukłoniłam się najładniej i najbardziej poprawnie, jak umiałam. Musiałam mu pokazać, że moje lekcje etykiety nie szły na marne.

— Witaj, moja droga. — Jego głos brzmiał tego dnia na nieco słabszy i przygaszony.

— Dzień dobry, Wasza Wysokość.

Król prędko powrócił do czynności, którą się wcześniej zajmował, nie próbował nawet ciągnąć rozmowy. Czytał jakąś książkę, więc przysiadłam się obok i zajrzałam mu przez ramię, by dostrzec strony. Mój entuzjazm od razu wyparował, gdy zauważyłam, że papier zapisany był runami języka prekursorów.

— Powinnaś być w stanie przeczytać niektóre z nich — stwierdził, gdy zauważył, że się zniechęciłam. — Ta? — Wskazał na kształt na samej górze strony.

Skupiłam się i spróbowałam przypomnieć sobie wszystko to, co do tej pory wiedziałam o tym języku. Runa wyglądała znajomo, ale jednocześnie coś było w niej nie tak...

— „Ri"? — szepnęłam w końcu, a przez niepewność głos ledwo wydobył mi się z gardła.

— Niemalże. — Przysięgłabym, że w jego głosie słyszałam odrobinę uznania. — Gdy w tym miejscu znajduje się dodatkowa kreska, dodajesz jeszcze „a" na końcu. „Ria" — wymówił czule sylabę, której odpowiadał znak.

Przytaknęłam, a gdy tylko to zrobiłam, on wrócił do czytania. Tym razem zainteresowała mnie sama książka. Miała wyraźnie zżółknięte strony, a skóra, w którą ją oprawiono, nie wyglądała już najlepiej, choć w dalszym ciągu była pięknie ozdobiona.

— O czym to? — zapytałam w końcu, gdy ciekawość wygrała z tym, że nie chciałam mu przeszkadzać.

— To autobiografia pierwszego władcy, który zasiadł na tronie Veratal.

— Czytał ją już król wcześniej?

— Oczywiście, że tak, moja droga, co najmniej kilkukrotnie. — Westchnął dyskretnie, ledwo to zauważyłam. — W momentach takich jak ten, lubię wracać do niej, by przypomnieć sobie, co było pierwotnym zamysłem założycieli.

— „Takich jak ten"? — Podniosłam wzrok ze stron na niego. — Co się dzieje?

Król również na mnie spojrzał, po czym ostrożnie i delikatnie pogładził dłonią mój policzek. Nie odpowiadał chwilę, badając palcami moją skórę. Jego dotyk spowodował, że po plecach przebiegły mi ciarki.

— W takich, w których cieszę się, że cię to wszystko jeszcze nie dotyczy — powiedział wyjątkowo smutno.

Zrozumiałam, że to koniec tego tematu dla mnie. Znów spuściłam wzrok na runy. Pojedyncze sylaby miały sens w mojej głowie, ale wciąż nie potrafiłam rozszyfrować ani jednego zdania.

— Czy mógłby król przeczytać mi tę stronę na głos? — Zaakceptowałam swoją porażkę. — Wiem, że i tak nie zrozumiem języka, ale uwielbiam słuchać, gdy ktoś nim mówi.

II. Pąki NadzieiWhere stories live. Discover now