XXX. „Wszechświat chyba chciał, aby mi się udało"

481 53 6
                                    

Wydarzenia, które nastąpiły po tym nieszczęsnym manifeście, ledwo mieściły mi się w głowie. Już w środę, czyli dzień po nim, cały Weidenberg i kilka innych większych miast w Veratal zapełniły się po brzegi protestującymi. Setki, o ile nie tysiące ludzi posłuchali wezwania zamaskowanego mężczyzny i Łowców. Wyszli ze znakami na ulicę, gdzie domagali się zmian.

Najgorsze było w tym wszystkim to, że w pełni rozumiałam ich żądania, a nawet dopuszczałam do siebie myśli, że je popierałam. Byłam przecież człowiekiem, takim jak oni, nieważne, jak próbowali mi tu w Akademii wyprać mózg. Wiedziałam, że to dla mnie niemożliwe, ale gdyby była taka szansa, szłabym tam na czele protestu i krzyczała najgłośniej. Z moją pozycją tym bardziej powinnam służyć tam dla tych ludzi za tarczę.

Niestety wszystko, co mi pozostawało, to dowiadywanie się o wydarzeniach od jak zawsze poinformowanej Sybil. Przyjaciółka towarzyszyła mi w moim zamknięciu. Choć tak naprawdę nie byłam teoretycznie więźniem, doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że nie pozwolono by mi udać się obecnie poza bezpieczne mury Akademii.

W tym królestwie nigdy nie wydarzyło się jeszcze nic podobnego — a przynajmniej o niczym takim mi nie wiadomo — więc protesty były głośne i odważne. W całej naszej historii nie zdarzyło się, żeby tyle osób jednocześnie się zmobilizowało i postanowiło wyrazić swoje niezadowolenie. Naprawdę było to zjawisko niesłychane, zwłaszcza że większość ludzi wciąż czuła lęk do wampirów, więc musiało to wymagać od nich wiele.

Władze nie okazywały jeszcze śladów kompletnej paniki, ale domyślałam się, że to jedynie kwestia czasu, zanim zaczną. Nie wiedziałam również, jaka była opinia króla na ten temat, bo od mojego wybuchu w jego gabinecie nie odzywaliśmy się do siebie ani razu. To dobrze, bo wciąż byłam na niego wściekła. Niech zajmuje się teraz swoimi ważnymi sprawami i zostawi mnie przez jakiś czas w spokoju — dokładnie tego sobie życzyłam, a Wszechświat spełnił moją prośbę w bardzo ekstremalny sposób.

W czwartek musiałam pójść na zajęcia jak zwykle. Byłam przekonana, że przewspaniała Akademia Królewska w Weidenbergu nic sobie nie zrobi z nawałnicy, która szalała za jej murami. Pomyliłam się jednak.

Gdy wszyscy adepci zebrali się w salach, do każdej z nich weszło po strażniku i wszyscy przekazali nowinkę od Mistrza — zajęcia są wstrzymane do odwołania. Kiedy to usłyszałam, wgapiałam się w strażnika w kompletnym zdumieniu i zaczęłam mrugać tak wolno, że oczy prawie całkiem mi się wysuszyły.

To tylko potwierdziło moje obawy, że sytuacja była poważna. Okropnie poważna. Szukałam w głowie możliwych powodów takiej decyzji. Wiedziałam, że na murach Akademii ktoś nabazgrał kilka haseł popierających protestujących, kto inny podrzucał ulotki. Nie sądziłam jednak, że to przejęło Mistrza tak bardzo. Choć to niedorzeczne, bo znajdowaliśmy się w samym sercu Brim, może wampiry obawiały się, że protesty dotrą aż tutaj... Jeden kampus pełen niedoświadczonych krwiopijców i dzieciaków, które chciały się nimi stać, byłby idealnym celem dla rozwścieczonego tłumu.

W osłupieniu wróciliśmy wszyscy do naszych pokoi. Sybil dołączyła do mnie wkrótce po moim własnym powrocie. Cała ta sytuacja musiała nią choć odrobinę wstrząsnąć, bo nie odzywała się wcale, tylko zaczęła się pakować.

— Pojedziesz do Camilli? — zapytałam, choć nie byłam pewna, czy powinnam w ogóle wspominać o tej wampirzycy przy niej.

— Nie. — Jej dłonie zacisnęły się na koszulce, którą przygotowywała do spakowania. — Moja matka z mężem mieszkają poza miastem, będę tam bezpieczna.

Przytaknęłam ze zrozumieniem i nie dociekałam już o nic więcej. Skoro Sybil wolała wrócić do matki, z którą miała przecież bardzo trudną relację, to rzeczywiście między nią i Camillą musiało być wszystko skończone.

II. Pąki NadzieiWhere stories live. Discover now