— Zależy mi na niej - powiedziałem, a ich miny zmieniły wyraz.

— Czy chcesz powiedzieć, że... - nie dokończył. Joseph przetarł dłonią twarz i spojrzał na mnie ponownie, tym razem nieco gniewnie. — Wiesz, że łamiesz prawo nadprzyrodzonych? - zapytał. Nie myślałem o prawie. Ja po prostu ją kochałem i nic na to nie byłem w stanie poradzić. Nie interesowało mnie, że dziewczyna była człowiekiem.

Prawo nadprzyrodzonych zabraniało damsko-męskich kontaktów międzygatunkowych. Dla wzajemnego bezpieczeństwa. Była to zasada ustalona przez wielmożną radę. Rada starała się czuwać nad wszystkimi, jednak z czasem stawało się to coraz trudniejsze i zatrudniali szpiegów, którzy ujawnialiby niedozwolone związki. Czasem się to im udawało i któreś z kochanków po prostu zabijano. A czasem nie. Tak urodziłem się ja, z nielegalnego związku wampira i wilka. Przez to taki los, jaki inni kochankowie podzieliła również moja matka. Kiedy wyższym udawało się przejąć nad tym kontrolę, nadprzyrodzeni zaczęli utrzymywać do siebie dystans. Tak powstał podział na poszczególne gatunki. Nastała wrogość międzygatunkowa.

Nie potrafiłem o niej przestać myśleć, a co dopiero zapomnieć. Miałem świadomość tego, że narażałem ją swoim egoistycznym zachowaniem... Wiedziałem, że będę miał problemy, ale się nie bałem, bo to właśnie mnie się obawiali. To mnie szukali, bo mnie się bali. Nigdy nie dałbym zrobić jej krzywdy.

— Wiem. Możemy o tym tutaj nie rozmawiać? - znów nabrałem powietrza, aż poczułem ucisk w klatce piersiowej.

— No dobra znajdźmy tą twoją Alison i wracajmy do domu - odparł zmęczony podróżą Ethan.

— Ale wiedz, że rozmowa cię nie ominie - dopowiedział Joseph. Spojrzałem na niego z pod łba i zacisnąłem mocniej szczękę, aż poczułem jak wysuwające się ze zdenerwowania kły wbiją się w dziąsła.

Ruszyliśmy za tropem znalezionym przez Carlos'a. Wszyscy poczuliśmy woń delikatnie słodkiej krwi. Oznaczało to, że była gdzieś niedaleko. Poczułem ulgę na sercu. W myślach pojawiało mi się w ciąż tylko jedno pytanie: czy wszystko z nią w porządku?

Alison
Kolejne kroki były coraz bardziej męczące. Nigdzie nie mogliśmy znaleźć wyjścia, co stawało się strasznie frustrujace. Gdzie się nie ruszyliśmy, byliśmy skazani na ciągłe chowanie się, gdyż we wszystkich pomieszczeniach byli rozstawieni ludzie karła. Nie było żadnych okien. Jedyne, przygaszone światło pochodziło od gołych żarówek, które były rozwieszone zbyt rzadko, abym mogła coś dokładnie ujrzeć. W stu procentach musiałam polegać na zmysłach towarzyszącemu mi chłopakowi. W końcu znaleźliśmy schody prowadzące na parter. Mieliśmy nadzieję, że tam będzie upragnione wyjście.

— Szybko - ponaglił mnie.

— Pragnę przypomnieć, że jestem tylko człowiekiem - na dole nie było lepiej. Staliśmy blisko siebie wychylając się przez drzwi tylko głowami. Ktoś niespodziewanie złapał mnie od tyłu w talii. Wzdrygnęłam się i szybko odwróciłam głowę.

— To tutaj ukrywają się nasze zguby... - powiedział grubym głosem jeden "zwierzak". Zostałam podniesiona do góry jak lalka.

— Puszczaj mnie ty kretynie! - próbowałam się wyrwać z jego mosiężnego uścisku. Drugi mężczyzna chciał dorwać chłopaka. — Uciekaj, no uciekaj! - wykrzyczałam do wampira, który stał jak wryty w ziemię.

Kiedy ruszył swoim ekspresowym tempem, wyrwał mnie z rąk wroga i postawił daleko od nich, po czym po prostu ich zabił. Zupełnie nie miał z nimi trudności, a to dzięki tej niezwykłej szybkości i zwinności. Nawet nie zdążyli zmienić pozycji. Kiedy doszło do rękoczynu, chłopak wyglądał jakby ćwiczył jakieś sztuki walki, przynajmniej tak mi się zdawało po tym jak perfekcyjnie się poruszał. Chłopak zatopił kły w ciele swojej ofiary i natychmiastowo nabrał kolorów.

— Co się tak przyglądasz? - oderwał kły od karku ofiary, a po jego brodzie spłynęła kropla bordowej krwi. Trudno było nie patrzyć. Był tak spragniony, że zdołał ostatkami sił ich zabić, a następnie użyć jako pożywienia.

— Nic, nic nie przeszkadzaj siebie. Tylko się pośpiesz bo czuję, że zaraz będzie powtórka z rozrywki - poinformowałam go.

Kiedy skończył swój posiłek pociągnął mnie w stronę jakiegoś pomieszczenia, które było parę metrów dalej. Zamknął drzwi i kazał mi stać bez ruchu. W pomieszczeniu panowały egipskie ciemności, dlatego nie mogłam określić jak duży ten pokój był. W myślach powtarzałam sobie, że jest sporych rozmiarów, mimo tych rzeczy, o które wchodząc do niego zdążyłam zahaczyć nogą.
Nic, a nic nie widziałam. Pewnie miał ze mnie polewkę, bo jak idiotka z wyciągniętymi rękami próbowałam coś wymacać. Moje ciało lekko drżało. Zamknęłam oczy, skoro i tak nic nie widziałam.

— Zrób krok do przodu - powiedział, a ja wykonałam jego polecenie. Szybko pożałowałam. A może zbyt duży był ten krok? W każdym bądź razie znalazłam się za blisko chłopaka. Czułam jego delikatny oddech na karku i policzku. Czułam się niezręcznie.

— Tak w ogóle to jestem Derek - przedstawił się przerywając ciszę.

— A ja Alison. Miło mi

Staliśmy blisko siebie przez dłuższą chwilę. Ciekawiło mnie przede wszystkim na co Derek się patrzył.

— Stoją tam? - zapytałam chcąc odpędzić głupie myśli i tym samym jak najszybciej stąd wyjść.

— Zbierają ciała... Zaraz wyjdziemy. Tylko się upewnię, że są wystarczająco daleko, żebyśmy bezpiecznie wyszli - poczułam jak odwracał głowę, najprawdopodobniej w stronę drzwi, w których dzięki dziurce od klucza obserwował sytuację.
Po chwili poczułam zimny, przeszywający moją skórę dotyk na karku. Aż ciarki przeszły mnie od stóp do głowy, jak stadko mrówek.

— Co ty wyprawiasz?! Dlaczego mnie dotykasz?! - zaniepokojona zapytałam.

— Przecież ja tylko stoję... - oznajmił. — Cholera, ktoś tu jest! - wykrzyczał.

— Co! Kto!?

Nagle poczułam mocny uścisk na nadgarstku, który pociągnął mnie w stronę wyjścia. Mało co mi głowy nie wyrwało. To nie było moje tempo! Derek w ułamku sekundy wyciągnął mnie na zewnątrz pomieszczenia, po czym wrócił do niego i wytargał za szmaty jakiegoś starego mężczyznę.

— To on cię dotykał - potwierdzając swoją niewinność trzymał starego łamagę za ubrania. Aż mi się żal go zrobiło.
Był ubrany w stare łachy, które wisiały na nim jak worek, w dodatku nie było to najczystsze ubranie. Staruch był strasznie chudy, jego głowa była porośnięta paroma kępkami siwych, a nawet żółtych od brudu włosów, tak samo jak broda.

— Nie zabijajcie mnie. Ja tylko byłem trochę głodny... - ciągnął chuderlak. Spojrzeliśmy z chłopakiem na siebie.

— Dobra, idź poszukać jedzenia gdzie indziej - wypuścił go. A my znowu rzuciliśmy się w ucieczkę, bo zrobiliśmy trochę hałasu.

HybrydaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz