Matka w pierwszej chwili nawet na mnie nie spojrzała. Po jej nietęgiej minie domyśliłam się, że już coś jej nie pasowało. Za długo nie wytrzymała. Zdałam sobie sprawę.

- Dzień dobry. - burknęła. - O której to się moja panno przychodzi na śniadanie?

Przewróciłam oczami na jej słowa. No i masz. Teraz się tłumacz.

- Byłam zmęczona po podróży. - chciałam iść dalej, ale jej głos mi na to nie pozwolił.

- W tym domu obowiązują pewne zasady. - podniosła swój poważny wzrok na mnie. - A jedną z nich jest, że śniadania jemy o dziewiątej. Jeśli jeszcze raz się spóźnisz, będziesz głodna czekać do kolacji. Czy to jest dla ciebie wystarczająco zrozumiałe?

I proszę bardzo. Oto cała moja ukochana mama. Właśnie pokazała, jak bardzo za mną tęskniła. Przez telefon zawsze potrafiła być słodka, gdy czegoś chciała, a gdy udało jej się w końcu ściągnąć mnie do Bostonu, nie musiała już dłużej odgrywać tej całej szopki i znów mogła być po prostu sobą.

- Tak. - wycedziłam przez zęby, starając się nie powiedzieć jej niczego więcej.

- Świetnie. A teraz idź jeść, bo Hazel... - nasza gosposia. - Z pewnością zostawiła ci na stole coś do jedzenia. - poczułam ciepło na sercu.

Hazel była cudowną kobietą i chyba jedyną normalną w tym domu. Dziwiłam się, że tyle lat wytrzymywała z tak pojebaną rodziną, jaką z pewnością była moja. Do tego domu trafiła, gdy urodziła się Sara. Z początku była zatrudniona wyłącznie do pomocy przy dziecku, później urodziłam się ja, a gdy osiągnęłyśmy z Sarą na tyle dojrzały wiek, że niania nie była już nam potrzebna, została naszą gosposią domową. Jej to najwidoczniej odpowiadało, bo nigdy nie narzekała. Wydaje mi się, że to dlatego, że poza nami nikogo nie ma. Żadnej rodziny. I tak pracuje w tym domu od lat, wiernie służąc moim starym, a konkretnie mojej mamie, bo tata całe dnie spędza w pracy.

Przeszłam do jadalni, gdy wzrok mamy ponownie skupił się na czasopiśmie i z radością dostrzegłam talerz zapełniony grzankami, jajecznicą i sałatką oraz świeżo wyciśnięty sok i wodę. Kochana Hazel. Z cieknącą ślinką przystąpiłam do jedzenia.

Słysząc odgłos obcasów, uniosłam wzrok znad talerza i dostrzegłam moją rodzicielkę zmierzającą w moją stronę. Co ona znów ode mnie chce?! Odstawiłam pustą szklankę po soku, w momencie, w którym pani Spark stanęła przy moim boku.

- Stało się coś? - zapytałam jako pierwsza, gdy matka w milczeniu wpatrywała się we mnie.

- Co masz zamiar na siebie włożyć na urodziny ojca? - no tak, powinnam była się domyślić, że wkrótce mnie o to zapyta.

- Nie wiem jeszcze, ale mam zamiar dzisiaj coś kupić.

- Masz pieniądze?

- Mam. - od czterech lat jakoś radzę sobie bez waszej hojności. Nie chcę od was żadnych pieniędzy.

- Może pójdę z tobą? Doradzę ci w razie czego. - na pewno nie. Za żadne skarby.

- Nie trzeba. Jestem już z kimś umówiona. - odpowiedziałam.

- Z kim?

- Z Sandrą.

- Z jaką znowu Sandrą? - zmarszczyła czoło. - Dlaczego jej nie znam? - przepraszam bardzo, ale czy ona miała do mnie jakiś problem o to, że nie przedstawiłam jej Sandry oficjalnie? Momentami nie ogarniałam własnej matki. W sumie co się dziwiłam. Nigdy jej nie rozumiałam. Od zawsze nadawałyśmy na zupełnie innych falach.

NIE ULEGAJ POKUSIEDonde viven las historias. Descúbrelo ahora