1.4

1.2K 86 7
                                    

Madi odpoczywała w swoim pokoju. Była coraz bardziej podekscytowana. Ostatnie godziny, dni, miesiące (???), które przesiedziała w Poczekalni po powrocie od Pana S. tylko utwierdziły ją w przekonaniu, że robiła słusznie. To były tortury i już sama nie wiedziała, jak je wytrzymuje. I jak wytrzymywali to inni? I czy ktoś w ogóle słyszał, by ci z Poczekalni trafiali w końcu na samą Górę? A jeśli były to brednie, by utrzymać w ryzach motłoch? A ci, naiwni, schodzili na Ziemię, by czynić dobro?

Taa... Ci ludzie, których widzieliście na wolontariatach, ci pomagający przy kwestach, ci organizujący akcje charytatywne... Ci co karmili bezpańskie koty i dawali jedzenie bezdomnym..., tak, to właśnie oni wszyscy odpokutowali swoje grzechy.

Ale nie Madi. Dla niej Czyściec to już było „piekło". Nie zamierzała wegetować przez całe swoje życie... tfu, przez całą swoją śmierć. Zrobi co tylko będzie mogła, by się stąd uwolnić.

„Nie zabijaj." Najgorszy z grzechów, najcięższy. Przełknęła nerwowo ślinę. To wcale nie będzie takie łatwe. Przed Panem S. strugała twardzielkę, ale teraz pozwoliła sobie na zwątpienie. Może Zahar miał rację? Do tej pory kusiła facetów, lub udawała przyjaciółki kobiet. Zmanipulować kogoś tak, by zabił drugiego człowieka...? Nie brzmiało jak łatwe zadanie.

Czy Madi miała jakieś wyrzuty sumienia? Otóż żadnych. Przecież to nie ona popełniała te grzechy. To nie ona zostawiła swoją żonę i dziecko. Nie ona wydawała ciężko zarobione pieniądze męża, by kupować drogie ciuchy. To nie ona okłamywała rodziców, że studiuje. Dlatego też powoli zaczynała rozumieć awersję Zahara do ludzi. Byli beznadziejni. Naiwni, prości, płytcy. Tyle razy jej przypominano, że najważniejszym jest nieingerencja w ludzkie czyny. Że wolna wola jest podstawą. Zbyteczne. Ludziom nie trzeba było rozkazywać, by czynili zło. Nie trzeba było rozniecać pożaru, wystarczyła im zapałka. Mała zachęta i wizja przyszłych korzyści robiła od razu swoje.

Założyła ręce za głowę i spojrzała w sufit. Być może prowadziła takie życie. Jak okropnie frustrujące było to, że nic nie pamiętała. Wagarowała? Ćpała? Miała męża i go zdradzała? Może dziecko, dla którego nigdy nie miała czasu...?

Włożyła rękę głęboko pod poduszkę. Schowała tu gdzieś małe lusterko. Oczywiście nie wolno było im trzymać takich rzeczy, ale przemyciła je kiedyś od Riki. Przejrzała się teraz w nim, robiąc śmieszne miny. Wyglądała młodo. W dniu śmierci mogła mieć zarówno osiemnaście lat jak i dwadzieścia trzy. Więcej raczej sobie nie dawała. Ciemno brązowe, migdałowe oczy mocno kontrastowały z blond włosami, sięgającymi łopatek. A zadarty nosek pokrywało kilka piegów. Była ładna a przynajmniej tak jej powtarzali faceci. Oczywiście wszystko, na co teraz patrzyła, mogło być jedynie iluzją. Czy to była twarz jej prawdziwej, za życia? Czy widziała ją taką, jaką była naprawdę? Marne szanse. Gdyby tak było, mogłaby się natknąć na kogoś, kogo kiedyś znała i doznałby nie małego szoku, widząc ją żywą. Zapewne więc obraz był przekłamany. Albo dla nich albo dla żywych. Co zresztą jakoś specjalnie jej nie interesowało. Jedyne czego szukała w swoim wyglądzie, to podpowiedzi odnośnie jej dawnego życia. Jeżeli faktycznie była młoda, to czym mogła nagrzeszyć w takim wieku? Nic nie przychodziło jej na myśl... Pustka. O, to było dobre słowo. Pustka. To czego się domyślała, to że za życia była samotna. Nieszczęśliwa. Właściwie była o tym wręcz przekonana.

– Madi'ach? – Ktoś zapukał do jej drzwi.

– Proszę – odparła. Do pomieszczenia weszła dyżurna. Uśmiechnęła się do niej i przekazała kopertę.

– To dla ciebie. Od... – Zawahała się i zarumieniła. Madi ledwo powstrzymała się, by nie przewrócić oczami. Oni bali się nawet o nim wspomnieć na głos.

– Pana S.?

– Tak. – Czerwień przybrała na sile.

– Dziękuję.

Dyżurna wyszła, zostawiając ją znowu samą. Madi otworzyła brązową kopertę i wyciągnęła kilka wydrukowanych kartek. Już wiedziała co to. Podekscytowana sunęła wzrokiem po kolejnych linijkach tekstu. Jej kolejne zlecenie.

– David Shaffer – przeczytała na głos i usiadła po turecku. – Lat 33. Z zawodu lekarz onkolog. Brak dzieci. Wdowiec... Taki młody i wdowiec? – Uniosła brwi. Czytała dalej: – Żona zginęła trzy lata temu w wypadku samochodowym. Hmm... Ukończył medycynę z wyróżnieniem na Uniwersytecie Stanford. Świetnie, kolejny nudny kujonek. – Przypomniała sobie Eda, pracownika banku, którego namówiła do małego niewinnego przestępstwa podatkowego. Chyba właśnie odbywał się jego proces.

Przewróciła kartkę a jej usta rozchyliły się lekko w zdziwieniu.

– To on? – sapnęła na widok zdjęcia Davida Shaffera. Zapatrzyła się w ciemnoniebieskie oczy postawnego szatyna. – Metr osiemdziesiąt siedem, osiemdziesiąt dziewięć kilo wagi – przeczytała pod spodem. – Mniam. Jednak nie taki kujonek. – Przejechała palcem po jego ramionach i lekko odznaczających się bicepsach w koszuli w kratę. Na nogach miał przetarte dżinsy a na stopach ciężkie trapery. Położyła się na łóżku i wgapiała w zdjęcie. Myślała, że znowu trafi się jej jakiś obleśny karakan z twarzą gnoma. Nie no, takie fuchy, to ona mogła brać. Wcześniej zastanawiała się jaką metodę użyje tym razem, ale teraz uznała, że nie może przepuścić takiej okazji. Zdecydowanie go uwiedzie. Rozkocha w sobie i zmanipuluje. Sama szybko się nim znudzi i pozostanie niesmak, bo może i był przystojny, ale zapewne głupi i nudny. Jak każdy jej poprzedni obiekt.

Madi przewertowała jeszcze kilka stron życiorysu Davida, ziewając co chwilę. Nie interesowało ją, czy lubi sport, czy malarstwo Van Gogha, ale musiała złapać jakiś punkt zaczepienia. I w końcu go miała...

– Co tygodniowe piwko zkumplami w barze. – Uśmiechnęła się do siebie. – W takim razie... do zobaczeniaDavidzie.

Jak trafić do piekła - 19.04.24Where stories live. Discover now