8. DZIŚ NA PLAŻY PADA ŚNIEG

Start from the beginning
                                    

— Sylwek...?

— Mam ochotę umrzeć, mamo — wymamrotał.

Anna uderzyła dłonią w stół, zmuszając go do gwałtownego odskoczenia do tyłu. Prawie spadł z krzesła na podłogę. Irma w ostatniej chwili przesunęła jego kubek, by nie wylał sobie gorącej herbaty na spodnie. Posłał jej spojrzenie pełne wdzięczności, ale na matkę spojrzał z pewnym przestrachem. Anny nie obeszło to zbytnio, jedynie potarła dłonie, a potem skrzyżowała ręce na piersi.

— Nie dramatyzuj, na litość boską! — powiedziała twardo. — Nie mogę tego słuchać. Michał mówił, że jest z tobą źle, ale ty chyba naprawdę przeżyłeś wstrząs mózgu.

— No właśnie, co się stało? — zapytała cicho Irma. — Chyba nie pobił cię Karol...?

— A gdzie tam. — Matka machnęła ręką, patrząc na syna z dezaprobatą. — Słuchaj. Polazł do tej całej Sandry, obmacywał ją, jej się nie spodobało, narobiła rabanu, a jakiś chłopak, co był wtedy w mieszkaniu, znokautował Sylwestra książką. Ale jaki ojciec, taki syn. Jacek też się pchał z łapami, gdzie go nie chcieli, tak stracił dwa palce. Niczego cię to nie uczy, Sylwester? Też chcesz zaginąć? W Meksyku? W Chile, w Peru? Czy wolisz w Sopocie?

— Mamo... — jęknął Sylwek, przymykając znów oczy.

— Mamo, mamo. Nie ma mamo! Było mamo przez ponad dwadzieścia lat i co? Co się teraz dzieje? Mój syn, który chciał zostać archeologiem, kopie sobie grób już który rok? Kiedy Misia tu była pierwszy raz?

Irma zmarszczyła brwi, najwyraźniej próbując przypomnieć sobie datę. Wyglądała tak, jakby latały jej wokół głowy pierwiastki, Sylwester postanowił więc ją uratować:

— Dwa lata temu. W styczniu.

— O, właśnie. — Irma posłała mu ciepły uśmiech. — W styczniu. Pamiętam. Stawiałam jej tarota. To było... emocjonujące rozdanie. Ta dziewczyna ma w sobie tyle potencjału! U nikogo nie widziałam tak silnego wpływu...

— Irma, nikt nie rozumie o czym rozmawiają księżyc z gwiazdami — przerwał jej Sylwester. — Bez urazy.

— Nie jestem urażona, kochanie. Ale może gdybyś czasem posłuchał, co mówią do ciebie gwiazdy, to nie miałbyś tylu siniaków, hm? Zgadzam się z twoją mamą. Postępujesz bardzo nierozsądnie, a przecież ty jak chcesz, to potrafisz się zachować.

— Właśnie. Jak chcesz.

— Ania, nie dobijaj go.

Sylwek badał w skupieniu językiem ukruszone jedynki, kiedy Irma położyła jego matce dłoń na ramieniu, siłą leśnej magii obniżając poziom jej zdenerwowania. Wyglądały dziwnie. Miał wrażenie, że porozumiewały się bez słów i zaczął im tam przeszkadzać. Musiał odchrząknąć. Matka odwróciła wzrok w jego stronę, wzdychając ciężko. Odkąd ją ostatnio widział... dawno temu, Annie przybyło zmarszczek na twarzy. Zaczęła układać włosy tak, jak włosy czeszą właśnie matki, nie umiał tego wytłumaczyć. Nie potrafił też stwierdzić, czy był do niej podobny. Widział w matce dużo Michała, może oprócz szczęki, bo ona nie przypominała chociaż małża. Po wcześniejszej chwili słabości w drzwiach, zaczęła go już denerwować. Rozważał powoli spanie na sopockim dworcu. Przynajmniej nikt by go nie porównywał do zjebanego ojca.

— Mogę pójść, jak ci tak przeszkadzam — burknął.

— Widzisz, znowu dramatyzuje — uruchomiła się na nowo Anna. — Jego trzeba dobić, bo sam nie dojdzie do jakiegoś innego wniosku niż to, którym palcem dłubać w nosie.

Irma westchnęła cicho, a potem wstała od stołu. Sylwester był pewien, że zostawi ich samych, by „przepracowali swoje traumy" albo zrobili inne psychologiczne gówno, ale nie. Podsunęła mu znów herbatę, a potem usiadła obok i położyła dłoń na jego ramieniu. Pachniała jak świeczki albo jak las, albo las pełen świeczek, ewentualnie... nie, świeczki pełne lasu, bez sensu. Pachniała jak słowo „relaks". Albo „spokój". Spojrzał na nią. Wielkie oczy sarny przypomniały mu nagle Miśkę. Irma patrzyła łagodnie, bez cienia wrogości. Kiedy Miśka ostatnio na niego spojrzała, próbowała go swoimi sarnimi oczami zabić. Nie dramatyzował! Tak było! Matka mogła spytać Michała, wszystko słyszał!

Wczesna jesieńWhere stories live. Discover now