XXVIII. „Dalej czujesz się dobrze, mamo?"

1.4K 99 53
                                    

Powrót do Westendu — mojej rodzinnej dzielnicy — okazał się dla mnie wyjątkowo przytłaczający. Choć początkowo myślałam, że to niemożliwe, przez te kilka tygodni mieszkania na zamku zdążyłam się poniekąd przyzwyczaić do kompletnie innego standardu życia i tragiczny stan tej części Weidenbergu wydawał mi się czymś bardzo odległym. Nie zapomniałam oczywiście, skąd pochodziłam, takiego miejsca nie dało się tak po prostu zapomnieć, ale mimo to zderzenie z rzeczywistością było znacznie bardziej brutalne, niż mogłam się spodziewać.

Wciąż cieszyłam się jednak, że tu byłam, bo tylko w Westendzie mogłam spotkać osoby, na których zależało mi najbardziej na świecie. Dla nich byłam w stanie znosić hałas, smród i obawę, że w każdej chwili ktoś może mnie napaść. Odkąd zaczęłam pracę w zamku, nie odwiedziłam mamy i Rose ani razu, tylko dzwoniłyśmy i pisałyśmy do siebie. Z tego powodu czułam teraz świadczące o wyrzutach sumienia skurcze brzucha. Jedyny raz, gdy opuściłam tamto pełne wierzb wzgórze, był z chłopakiem, o którym bardzo nie chciałam myśleć, aby jeszcze bardziej nie psuć swojego humoru.

Przypomniałam sobie, czemu tak naprawdę zostałam wysłana na ten przymusowy urlop. To miała być moja chwila na zastanowienie się i podjęcie pewnej cholernie trudnej decyzji, którą znikąd zrzucił na mnie król. Poczułam jakiś dziwny gorzki smak w ustach.

Być może wcale nie miał jedynie mojego dobra na uwadze, a dodatkowo chciał, żebym zobaczyła, do czego już nigdy nie będę musiała wracać, gdy zgodzę się na jego propozycję...

Zauważyłam, że cały czas doszukiwałam się złych intencji w jego działaniach. Wytłumaczenie, które od niego usłyszałam, dlaczego niby chciałby, żebym za niego wyszła, ograniczyło się jedynie do „robię to dla dobra królestwa" i „uznaliśmy cię za najlepszą kandydatkę, gdy przyszłaś na rozmowę kwalifikacyjną", więc sam nie starał się zbytnio, żebym tak nie robiła. Pozostawił mnie z masą pytań, na które w dalszym ciągu nie otrzymałam odpowiedzi, więc sama musiałam sobie dorabiać teorie. Nie moja wina, że po moich doświadczeniach z wampirami nie stawiały one króla w zbyt dobrym świetle.

Zajrzałam do malutkiej torebeczki, którą ze sobą zabrałam, i upewniłam się, że drewniane pudełeczko w dalszym ciągu w niej było. Westchnęłam ciężko, gdy okazało się, że tak. Znajdujący się w nim pierścionek służył mi jako namacalny dowód, że niczego sobie nie uroiłam. Od tamtej rozmowy gapiłam się na pudełko niepokojąco wiele razy, za każdym mając chyba nadzieję, że magicznie samo z siebie zniknie i zabierze ze sobą mój dylemat.

Postarałam się skupić na spotkaniu z moimi bliskimi. Wiedziałam, że o tej godzinie mama zawsze chodziła do pracy, a Rose przeważnie plątała się gdzieś ze znajomymi, więc w domu nikt nie będzie na mnie czekał. W związku z tym poprosiłam kierowcę, żeby zatrzymał się przed jednym ze sklepów. Zapewniłam go kilka razy — bo cały czas dopytywał — że na pewno dam radę sama dotrzeć do mieszkania i po prostu mam tu coś do załatwienia. Wychowałam się w tym miejscu, nie potrzebowałam prowadzącej mnie za rączkę wampirzej niańki. Kierowca najwidoczniej tak nie sądził, jednak koniec końców poddał się, gdy zrozumiał, że ja wcale nie zamierzałam tego zrobić.

Robiąc szybkie zakupy, po prostu cieszyłam się chwilą normalności, którą mi to dawało. Porównywanie cen, szukanie promocji czy czytanie składów produktów, zanim wrzuciłam je do małego koszyka, okazało się zaskakująco terapeutyczne i pozwoliło wyrzucić z głowy zupełnie niepotrzebne przemyślenia.

I chociaż miałam konkretną potrawę na myśli, więc z pewnością mogłabym uwinąć się w kilkanaście minut, spędziłam w sklepie prawie godzinę, bo po prostu chciałam i mogłam.

♠︎ ♥︎ ♣︎ ♦︎

Wchodząc do mieszkania, uderzył we mnie znajomy zapach pomieszanych ze sobą damskich perfum. Odłożyłam swoją torebkę i zakupy na stole, usiadłam na kanapie i przeciągnęłam się, obserwując doskonale mi znane otoczenie. Kwiatki mojej mamy stały tam, gdzie zawsze, rysunki moje i Rose — które zrobiłyśmy, będąc małymi dziewczynkami — w dalszym ciągu wisiały na lodówce, a półka, która od lat przeznaczona była na moje buty, stała dalej pusta, oczekując na mój powrót.

I. Nasiona DobrociWhere stories live. Discover now