XVII. „Jakoś staram się cały czas sobie radzić"

1.5K 100 83
                                    

Cieszyłam się z eskorty, którą miał mi zapewnić król do momentu, gdy przeszłam przez drzwi jego komnat i zobaczyłam, kim był strażnik, który miał mnie odprowadzić do mojego pokoju. Na widok boleśnie znajomych niebieskich oczu prawie zawróciłam i uciekłam. Powstrzymał mnie jedynie fakt, że w pomieszczeniu, z którego właśnie wyszłam, znajdował się sam król.

Przygryzłam bardzo mocno wnętrze swojego policzka, aby choć trochę przywołać się do porządku. Sytuacja, w której przed chwilą znalazłam się z królem, nie pomogła mi wcale zachować równowagi ducha. Miałam szczerą nadzieję, że to już koniec moich problemów jednego dnia, ale Wszechświat jak zawsze uwielbiał udowadniać mi, że się myliłam.

Luka wydawał się równie zaskoczony co ja. Zanim przyszłam, swobodnie rozmawiał z jednym z wampirów, które zawsze stały przy wejściu do komnat króla. Kiedy tylko ujrzał, kogo ma eskortować, porzucił tę pogawędkę w jednej sekundzie i wyprostował się tak nagle i nienaturalnie, jakby coś go uderzyło w plecy.

— Strażniku Levi — przywitałam się sztywno i schyliłam głowę.

— Panienko Bud — odpowiedział, używając mojego nazwiska, co wcześniej robił jedynie dla żartów — wierzę, że otrzymałem polecenie odprowadzić panienkę bezpiecznie do jej pokoju.

Nie mogłam uwierzyć, w jaki sposób ktoś na górze postanowił sobie ze mnie zakpić.

Niech cię, Wszechświecie.

— Na to wychodzi — potwierdziłam przez zaciśnięte zęby. — Jego Wysokość powiedział mi tylko, że posłał po ludzkiego strażnika. Nic więcej nie wiem.

Zabrzmiało to tak, jakbym w głębi serca miała nadzieję, że zaraz za Luką zjawi się ktoś inny. Na zamku nie było jednak wielu ludzkich strażników. Prawdopodobieństwo, że on znalazł się tu przypadkiem, a kto inny miał się mną zająć, praktycznie nie istniało.

— W takim razie chodzi o mnie. — Przeczesał palcami swoje blond włosy. — Zatem chodźmy, panienko Bud.

Odwrócił się do mnie plecami, jakby nie był w stanie już dłużej patrzyć w moją stronę. Ta krótka wymiana zdań była najbardziej niezręczną rozmową, jaką w życiu odbyłam. Czułam, że on miał identycznie. Nie był swoim radosnym i otwartym sobą, którego pokochałam. Zamiast tego szedł ze spuszczoną głową, nie interesując się wcale, czy za nim nadążałam. Stawiał szybkie i energiczne kroki, chciał to jak najprędzej mieć za sobą.

Kiedy tak szłam za nim korytarzami wewnętrznego pierścienia, niby zapewniał mi jakieś poczucie bezpieczeństwa, ale jednocześnie powodował, że w moim sercu kłębiła się niepojęta ilość boleśnie sprzecznych i okropnie skomplikowanych uczuć. W pewnym momencie stwierdziłam nawet, że już wolałabym tak dobrze znajomy strach związany z prześlizgiwaniem się obok Thorna. Emocje, które powodował we mnie Luka, były obce i przytłaczające, przez to jak bardzo nie potrafiłam ich zrozumieć.

Bez problemów dotarliśmy do punktu kontrolnego znajdującego się w murze oddzielającym wewnętrzny pierścień od środkowego. Gdy strażnicy rutynowo mnie przeszukiwali, jakiś mały ciężar spadł mi z serca. Thornowi nie udało się dziś wypełnić swojej groźby. Przeszłam obok niego cała i zdrowa.

Całą drogę do mojego pokoju wypatrywałam jego przerażających lodowatych oczu czających się gdzieś za rogiem. Byłam w pełni przygotowana, że zaraz wyskoczy i mnie zaatakuje, ale nic takiego się nie stało. Dotarłam pod swoje drzwi, z ogromną ulgą przekręciłam klucz w nich i w końcu nacisnęłam klamkę.

Nareszcie moment wolności.

— Mogę wejść? — Luka miał inne plany. Musiał zobaczyć, w jaki sposób na niego spojrzałam, bo prędko dodał: — Obiecuję, że tylko na chwilę, chciałabym tylko porozmawiać.

I. Nasiona DobrociDär berättelser lever. Upptäck nu