9.history repeats itself

101 13 9
                                    

W środku nocy wybudziło George'a z lekkiego snu stukanie do drzwi. Usiadł na łóżku i potarł czoło, gdyż jak zwykle zakręciło mu się w głowie. Pukanie rozległo się ponownie, wygrzebał się więc z pościeli i lekko chwiejnym krokiem wyszedł na korytarz. 
- Panie, Pański ojciec wyszedł przed chwilą z pałacu. Nie umniejszając Najwyższemu Królowi urody i wspaniałości, ale wyglądał tak... marnie? Choro? Nie chcieliśmy księcia budzić, jednak sytuacja nas zaniepokoiła i nie wiedzieliśmy co zrobić. - objaśniała chwiejnym głosem dwórka, gdy George obrzucił ją chłodnym spojrzeniem. 
- Trzeba było kogoś wysłać za nim, żeby sprawdził jak się ma, zamiast budzić mnie, chociaż i tak nie widzę by był powód się czymkolwiek martwić. To dorosły i odpowiedzialny człowiek.  - mruknął, dalej utrzymując postawę niewzruszoną i do bólu obojętną, która kłóciła się z jego wewnętrznymi odczuciami.  Elfka skłoniła się zmieszana i już miała przepraszać, lecz brunet nie dopuścił jej do słowa. - Skoro już mnie jednak obudziłaś, zaprowadź mnie do ojca. O ile wiesz chociaż gdzie jest. - machnął niedbale ręką. 
- Tak, jasne Wasza Wysokość. Udał się w stronę ogrodów. 

Stukot dwóch par butów rozlewał się tępym echem po pustych korytarzach, a słońce przyświecało spokojnie przez ogromne okna, mącąc zalegającą atmosferę niepokoju. Pozostali strażnicy skłonili głowy z przestrachem, gdy George przeszedł obok nich, nie obrzucając ich nawet spojrzeniem. 
- Nie musisz tak za mną dreptać. Naprawdę potrafię pójść dalej sam i rozmówić się z własnym ojcem. - nie odwracając się rzucił oschle do elfki kroczącej nadal metr za nim. Przez plecy służki przebiegł dreszcz. 
- Tak Panie, proszę Księcia o wybaczenie. - wyjąkała i skłoniła się w pas, mimo, że nawet jej nie widział.
 Dalej George poszedł sam. Zastanawiał się, dlaczego przywykł do traktowania pomocników tak oschle i z dystansem. Wielokrotnie był światkiem tego, jak jego siostra Niki ciepło się do nich odnosiła. Uwielbiali ją. Kochali jej pogodę ducha, pomocność i empatię. Podziwiali ją. Do George'a odnosili się z szacunkiem mimo chłodu w jego obliczu i głosie. Wiedzieli jednak, że umyślnie nikogo by nie skrzywdził i jest sprawiedliwy, więc mimo dystansu i niepewności nie odczuwali wobec niego urazy. Brunet nie przyznawał się  do tego przed sobą, ale kreował swój wizerunek w ten sposób głownie z przestrachu, że gdyby pokazał swoją empatyczną, uczynną osobowość skrytą głęboko pod maską, zostałaby ona wykorzystana, nadużyta i odsunięta, gdy przestanie być innym potrzebna. Najbardziej ze wszystkiego bał się, że ktoś go wykorzysta, zdradzi. 

Wtedy to zobaczył ciało leżące tuż nad brzegiem ogrodowej sadzawki. Szarość skóry nie pozostawiała wątpliwości. Porwał się do biegu, a zbliżywszy się wystarczająco żeby się upewnić, czy się nie mylił, zastygł w bezruchu. Poranne powietrze rozdarł przeszywający krzyk, ale nawet nie zdał sobie sprawy z tego, że to on krzyczał. Dopadł do ciała i ostatkiem sił powtarzał jedne słowa jak mantrę:
- Ojcze, nie ty. Nie skończysz jak matka. Nie ty. 
Zewsząd zbiegły się elfy. Normalni mieszkańcy, jak i pałacowa służba. Tłum gapiów szeptał, tworząc okrąg dookoła księcia i zmarłego króla. Patrzyli na bezwładne ciało władcy. Opuchnięte, pokryte wysypką. Ciało mężczyzny o szarej karnacji, o przenikliwych białych ślepiach, do którego czuli respekt i cenili za sprawiedliwe i mądre rządy nad ich królestwem. Martwy. Martwy. Król był martwy. 
- Zróbcie cos! Czemu stoicie?! Nie ma czasu, lekarza! Dajcie mi tu do cholery lekarza... - wrzeszczał brunet łamiącym się głosem, a twarda maska i nieprzenikniony wyraz twarzy łamały się z każdą chwilą, żeby wraz z łzami, na oczach tłumu rozpaść się w drobny mak. To już nie pierwszy raz. Patrząc na wisior w kształcie księżyca na szyi ojca, przypomniał sobie śmierć matki. Historia lubi się powtarzać. 

Dopiero po chwili przez tłumek gapiów przepchnął się lekarz, a za nim Niki, Fundy i Dream.  Cała trójka zatrzymała się bez słowa, z przerażeniem wymalowanym na twarzach, ale George nie raczył na nich spojrzeć. Zamglone oczu skierował ku lekarzowi.
Podstarzały elf kucnął przy ciele. 
- Pośpiesz się! Już raz się spóźniłeś. Nie możesz tym razem. Zrób coś! - krzyczał brunet, a przez twarz staruszka przemknął wyraźny cień bólu. Czym prędzej wygrzebał z połów płaszcza szklany pojemniczek i wepchnął do ust króla trochę przetartego liścia morwy. Czekali. W momencie otrucia astrydą złocistą tylko podane wystarczająco szybko antidotum mogło ocalić, jednak król nie był otruty jedynie rośliną, a dodatkowo znaczną dawką jadu mantykory. Mieszanka śmiertelna. 

~The Kingdom of the Moon~ dnfWhere stories live. Discover now