4. Avril

10 1 0
                                    

       Cieszyłam się na ten wyjazd. To miało być swego rodzaju oficjalne zakończenie i rozpoczęcie roku szkolnego. Naszego ostatniego roku w liceum - i to także był dobry powód do świętowania.
       Wiele lat temu, kiedy na świecie nie było jeszcze Anthony'ego, a tym bardziej mnie, rodzice odziedziczyli domek nad rzeką w lesie. Należał kiedyś do rodziców mojego taty. Postanowili podarować go jako prezent ślubny. To mój tato dbał o to miejsce razem z dziadkiem, dlatego też to właśnie on otrzymał pełne prawo do własności tej uroczej drewnianej budowli.
       Rodzice jeździli tam co roku od czasów narzeczeństwa. Gdy na świat przyszedł Anthony, jeździł razem z nimi. Dwa lata później przyszedł czas również na mnie. Mój starszy brat nigdy nie wydawał się zachwycony miejscem, w którym znajdował się domek. To rasowy człowiek miasta, choć nie mam pojęcia skąd to się u niego wzięło. Przecież pochodzi z Ashland. Jakie z tego miasto?
       Z naszej dwójki to ja spędzałam nad rzeką znacznie więcej czasu i pomagałam tacie dbać o domek. Kochałam to miejsce. Każdego roku dziwię się, że ten domek jest tam jedyny, a jednocześnie ogromnie się z tego cieszę. Nie chciałam dzielić tam przestrzeni z nikim obcym. Chciałam mieć to wszystko tylko dla siebie. Gdybym tylko mogła, zamieszkałabym tam na stałe. Byłam szczęśliwa, że to właśnie tam będziemy świętować.
       Przyszłość stała przed nami otworem. Tak wtedy myśleliśmy. Został nam ostatni rok liceum. Ostatni rok na pełny etat w Ashland. Potem wszyscy mieliśmy wyfrunąć ze swoich przytulnych gniazd w szeroki świat i zdobywać szczyty.
       Tak nam się wtedy wydawało. Wszystko było proste, a plan jasny i przejrzysty. Wtedy było to tak ważnym priorytetem, że nie sądziłam, iż cokolwiek innego mogłoby znaleźć się wyżej w hierarchii.

*

       Zaparkowaliśmy tuż przy drzwiach domku. Matty starał się podjechać jak najbliżej, żeby ułatwić nam przeniesienie rzeczy. Przyjechaliśmy tylko na dwa dni, ale - nie wiedzieć czemu - spakowaliśmy się jakbyśmy mieli spędzić tu miesiąc. Czekało nas przez to sporo noszenia i układania zanim faktycznie się zrelaksujemy.
       Wyskoczyłam z przedniego miejsca pasażera jak wystrzelona z procy. Chciałam jak najszybciej wypełnić płuca znajomym zapachem lasu. Sosny, świerki, dęby, runo leśne. Wilgoć rzeki w powietrzu. Mech i suche liście oraz wiele innych rzeczy. O obecności niektórych stworzeń i roślin zapewne nie miałam pojęcia, a innych nawet bym się nie spodziewała.
       Na przykład tego wilka patrzącego na mnie spomiędzy krzaków.
       Potrząsnęłam lekko głową. Wciąż tam był, ale nie do końca to do mnie docierało. Nie żebym była zdziwiona istnieniem wilka w lesie. Wiedziałam, że tu żyją, ale przez tyle lat nie widziałam dotąd ani jednego. Zawsze trzymały się od nas z daleka. Dlatego tak niedowierzałam. Wybałuszyłam oczy i na chwilę zamarłam w bezruchu. A on cały czas tam był. W i l k.
       Przyjrzałam mu się. Położył uszy po sobie i ugiął lekko łapy jakby chciał się wydawać mniejszy. Bał się, poddawał się. Nie miał zamiaru atakować. Tak to przynajmniej rozumiałam.
       Moi przyjaciele w tym czasie zaczęli wyjmować rzeczy z bagażnika i rozkładali wszystko wokół samochodu bez żadnego ładu. Nie zwracali na mnie uwagi. Ostrożnie zrobiłam krok w przód, wyciągając przed siebie otwartą dłoń wnętrzem zwróconym do zwierzęcia. Miałam nadzieję, że mój zapach powie mu, że nie mam złych intencji. Byłam tak zafascynowana jego widokiem, że nie myślałam o konsekwencjach tego, co robię.
       Wilk napiął mięśnie, ale nie cofnął się. Patrzył prosto w moją twarz. Czy wilki patrzą ludziom w twarz? Ten najwyraźniej właśnie to robił. Wyglądał jakby mnie analizował - moją postawę, mimikę mojej twarzy - jakby próbował mnie odczytać.
       Zrobiłam kolejny krok w przód.
       - Avril! - ryknął nagle Noah i doskoczył do mnie.
       - Szszsz... - syknęłam na niego.
       Wilk skulił się jeszcze bardziej i spojrzał na nas z przerażeniem.
       Chwyciłam nadgarstek Noaha i szarpnęłam go do tyłu. Popatrzył na mnie ze zdziwieniem.
       - Avril, czy ty... - ucichł, gdy machnęłam znacząco ręką.
       Wiedziałam, co chciał powiedzieć. Avril, czy ty oszalałaś? Nie mogłam go za to winić. Nie chciał, by stało mi się coś złego. Ale wiedziałam też, co oznaczała poza wilka.
       - On się boi - szepnęłam. - Jest samotny. Nic nam nie zrobi.
       Noah podążył za moim wzrokiem i przez chwilę wydawało mi się, że stara się spojrzeć na wilka tak jak ja go widziałam. Puściłam rękę przyjaciela i zrobiłam dwa małe kroki przed siebie, ale zwierzę nie patrzyło już na mnie. Jego niebieskie oczy były wpatrzone w coś, co działo się gdzieś za mną.
       Czy wilki miewają niebieskie oczy?
       Wyglądał na jeszcze bardziej przerażonego niż wcześniej. Na sekundę spojrzałam przez ramię. Matthew trzymał w rękach pokaźnych rozmiarów odłamaną suchą gałąź.
       - Odłóż to - syknęłam i stanęłam mu na drodze. - Matty... - podjęłam drugą próbę, ale on po prostu zignorował moje słowa. Ominął mnie i zaczął groźnie machać kijem i uderzać nim o ziemię.
       - Wynoś się stąd, kundlu! - wrzasnął. Odebrałam to jako osobistą obrazę. Jak można tak nazwać to cudowne zwierzę?
       Wilk cofnął się szybko, ale nie uciekł. Uszy wciąż miał położone po sobie, a ogon podkulony. Zauważyłam też, że jego boki były lekko zapadnięte, wyglądał na słabego i głodnego. Wzrokiem śledził poczynania Matthew.
       Złapałam chłopaka za ramię, ale ten wyszarpnął się szybko i odepchnął mnie na tyle mocno, że prawie straciłam równowagę.
       Przez ułamek sekundy wydawało mi się, że wilk postawił uszy i łypnął groźnie na Matthew. Ledwo ułamek sekundy. Nie byłam pewna czy mogę wierzyć swoim oczom w takiej chwili. Przypisałam to wyobraźni. To musiało być przywidzenie.
       - Poszedł stąd! Ale już! - ryknął Matt, machając dalej kijem. Zaraz potem wilk zniknął w głębi lasu. Przez chwilę było jeszcze słychać szelest liści zgniatanych łapami, ale szybko zapadła cisza.
       Byłam wściekła. Czym mu zawiniło to biedne zwierzę? Wyglądało na przerażone, słabe i samotne.
       - Dlaczego to zrobiłeś? - warknęłam, gdy Matthew odwrócił się do nas.
       - Uratowałem cię - spojrzał na mnie spod byka. - Nas - poprawił się rzeczowym tonem. - Nie dziękujcie.
       Cisnął kijem w bok, a ten upadł z głuchym pacnięciem na usłaną igłami i szyszkami ziemię.
       - Uratowałeś? - prychnęłam. - Ten wilk się bał. Może był słaby i głodny?
       - Avril - przerwał mi stanowczo Matt. Zabrzmiał jak ojciec podczas rozmowy z nieznośnym dzieckiem. - Przyhamuj z tym swoim altruizmem. To był wilk. Dzikie zwierzę. Jest groźny. Koniec. Kropka.
       Stłumiłam ciężkie westchnienie. Stłumiłam gniew. Stłumiłam wszystkie emocje. Zdusiłam wszystko w zarodku, po czym popatrzyłam na Noaha i Penny. Ciężko mi było odczytać wyrazy ich twarzy, ale podejrzewałam, że są tego samego zdania, co Matthew, więc nic nie mówiłam. Nie zrozumieliby mnie.
       W wyobraźni wciąż widziałam przerażonego wilka. Zerknęłam na miejsce, w którym był jeszcze kilka chwil temu. Tylko krzewy i drzewa. Niczym niewzruszona przyroda.
       Niebieskie oczy? Czy to możliwe u wilków? Miały kolor letniego bezchmurnego nieba, gdy zbliża się zmierzch. Głęboki odcień niebieskiego. Ale czy na pewno? Nie byłam już pewna czy wzrok mnie nie zmylił. Wspomnienia szybko traciły ostrość i całe to wydarzenie zaczęło zlewać się w jedną nerwową plamę.
       Matthew posłał mi wrogie spojrzenie, a potem poszedł do samochodu i kontynuował wypakowywanie rzeczy. Pozostała dwójka dołączyła do niego. Jak gdyby nigdy nic.
       W gruncie rzeczy dla nich to było nic. Jak odpędzenie obcego kota od otwartych drzwi domu. Albo spłoszenie gołębi dreptających po całym chodniku w centrum miasta. Kot, gołąb, wilk, nic.
Nie potrafiłam tak do tego podejść. Dla mnie to nie było nic. Dla mnie było to dziwnie ważne, choć nie rozgryzłam jeszcze dlaczego.
       Ten wilk był sam. Nie. On był s a m o t n y. Wilki to z natury zwierzęta stadne. Tworzą rodziny. Gdzie podziała się reszta jego sfory?
       - Avril! - Głos Penny wyrwał mnie z odrętwienia. Przyjaciółka trzymała w dłoniach plastikowy pojemnik z kiełbaskami przygotowanymi na ognisko. - Zaniesiesz do środka? - zapytała, wskazując podbródkiem na pudełko. - Potrzebujemy dość sporo miejsca w lodówce. Znajdzie się?
       - Jasne - odparłam, sięgając do kieszeni bluzy w poszukiwaniu kluczy. - Jasne - powtórzyłam, kiwajac bezwiednie głową.
       Myślami byłam gdzieś indziej i nie mogłam odnaleźć drogi powtornej do tu i teraz.

Invisible string. The Fear.Where stories live. Discover now