17. Muzyka

7.5K 441 44
                                    

-Sydney Opera House?-Wytrzeszczyłam oczy na Luke'a.-Jaja sobie robisz?

-A czemu nie?

-Bo jestem przekonana, że tu jest strasznie drogo.

-Daj spokój, mam kasę-upierał się.

-Ale...

-Naprawdę nie ma problemu, Dylan.

Westchnęłam. Trzeba było przyznać, że opera już sama w sobie robiła wrażenie.

-Niech ci już będzie.

Stanęłam w długiej kolejce, ale chłopak pociągnął mnie do wejścia.

-Kupiłem bilety wcześniej-wyjaśnił.

Gdy weszliśmy już do sali dosłownie zaparło mi dech w piersiach. Pomieszczenie było ogromne. Pozłacane wykończenia, wygodne fotele, charakterystyczny dach. Wszystkie miejsca tak, jak w greckim koloseum, obiegały wokół wielkiej sceny, na której już były ustawione krzesła. Spojrzałam na Luke'a, który również zapatrzony był w ten widok.

-Wow-udało mi się wydusić.

-Robi wrażenie-przyznał.

Usiedliśmy na swoich siedzeniach, które miały miejsce prawie naprzeciwko podium. Sala stopniowo wypełniała się tłumami ludzi. Dopiero po kilkunastu minutach światła zgasły, a została podświetlona tylko scena.

Młoda kobieta zapowiadała kolejno występy wykonawców. Brawa powitały ukazującą się nam orkiestrę smyczkową. Wszystkie partie po kolei się nastroiły i dopiero wtedy siwiejący dyrygent uniósł swoją batutę. Do moich uszu dopłynęły delikatne dźwięki skrzypiec. Zamknęłam oczy rozkoszując się wysokimi tonami. Ale z każdą minutą melodia stawała się głośniejsza, ostrzejsza i porywistrza. Kolejne głosy zaczęły towarzyszyć tematowi dynamicznie akompaniując pierwszym skrzypcom. Na koniec dołączyły wiolączele i kontrabasy, które jeszcze bardziej spotęgowały efekt. Myślałam, że szarpane struny zaraz pękną, eksplodują i odłączą się od instrumentów.

Nagle wszystko ucichło. Ostatnie dźwięki rozbrzemiewały dookoła mnie, ale nikt już nie grał. Po chwili rozpoczął się kolejny utwór, w wesołej tonacji o niezbyt szybkim tempie. Oddychałam niespokojnie jakbym przed chwilą przeżyła szok i chyba rzeczywiście tak było.

Po wykonaniu jeszcze dwóch koncertów orkiestra zeszła ze sceny, a jej miejsce zajął chór składający się za równo z kobiet, jak i mężczyzn. Chórmistrz także zajął swoje miejsce na podwyższeniu. Przez chwilę patrzyłam jak wykonuje przedziwny taniec słuchając głównego tematu sopranów, ale kilka minut później zmarszczyłam brwi. Do nich dołączył niższy głos, mezzosopranowy, który także wykonywał tą samą melodię z opóźnieniem kilku taktów. Następnie dołączyły alty śpiewając z jeszcze większym opóźnieniem. Dopiero wtedy zrozumiałam co to za utwór. To był kanon.

Z wielkim smutkiem i jednocześnie radością wychodziłam wraz z Luke'iem z tego cudnego miejsca. Ciągle miałam spuszczoną głowę dlatego wpadałam na przypadkowych ludzi. Burczałam pod nosem przeprosiny, ale panował zbyt duży hałas.

Wreszcie odetchnęłam świeżym powietrzem dopiero teraz zdając sobie sprawę, że kurczowo trzymałam Luke'a za rękę. Od razu rozprostowałam palce.
-Szczerze? Nie chce mi się wracać do domu-odezwał się Luke.

Zaśmiałam się i pokiwałam głową.

-Mi też.

-Tam dalej jest molo. Możemy się przejść-dodał.

-Dobry pomysł.

Szliśmy po twardym podłożu obserwując latające mewy i ocean. Mimo, że w mieście wiatr prawie nie był wyczuwalny reraz włosy co chwilę opadały mi na twarz. Stanęliśmy na końcu całej drogi i oparliśmy się o barierkę.

-Dziękuję-mruknęłam.-Gdyby nie ty... sama nie wiem co by się ze mną stało.

-Nie mogłem cię tam zostawić-szepnął.

-Tak, ale... prawie się nie znamy...

-No i co z tego? Kogo to obchodzi, Danielle?-Spojrzał na mnie wyczekującym wzrokiem.

-Nikogo?-powiedziałam niepewnie.

-Właśnie, nikogo. Nawet jego to nie obchodzi. Ma te swoje zasrane plany i tylko myśli o ich realizacji. A Clifford ślepo mu pomaga.

Myślałam, że ten on to Michael.

-Więc jest ktoś jeszcze?-zapytałam.

-Tak, ale nie dzisiaj, Danielle. Powiem ci... kiedyś. A na razie...

Znowu pokiwałam głową.

Popatrzyłam w jego błękitne tęczówki, w których tak łatwo się zatracić. Ale dlaczego nie mogłam właśnie tego zrobić i na to pozwolić? Co stało mi na przeszkodzie? Czy to tylko niewidzialna bariera, której nigdy nie stwarzałam?

Powoli zbiliżałam swoją twarz do jego nie odrywając wzroku od niebieskich oczu. Czułam jego oddech na swoich wargach, przyspieszony i niespokojny. Już tak blisko. Jeszcze tylko kawałek...

Wreszcie zimny metal spotkał się z moją skórą mimo, ża nasze usta ledwo się stykały. Luke delikatnie odwzajemnił pocałunek, ale był ostrożny, bardzo zrównoważony. Jakby nie chciał tego zepsuć. Ale nie zepsuje. Wiedziałam to. Chyba, że...

Gwałtownie się ode mnie odsunął na taką odległość jaka była możliwa. Posłałam mu pytające spojrzenie.

-Nie, Danielle... nie... przepraszam... to niebezpieczne-jąkał się.

Nadal nie wiedziałam o co mu chodziło.

-Nie możesz mnie kochać, bo... ja ci nie dam tego samego... Moje życie jest jednym wielkim niebezpieczeństwem, a ty... i tak już nie jesteś bezpieczna.-Mimo, że unikał mojego wzroku w jego oczach zaszkliły się łzy.

-Wracajmy już-oznajmiłam głucho.

W milczeniu opuściliśmy molo i udaliśmy się na parking.

Luke nagle zatrzymał się na środku ulicy i powiedział beznamiętnie gapiąc się w jeden punkt przed sobą:

-Nie ma samochodu.

__________

Mam nadzieję, że choć trochę uratowałam ten rozdział, bo myślałam, że wyjdzie mi beznadziejnie. Ostatnio moja wena mnie zawodzi...

Good/Bad Girl | Luke Hemmings✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz